piątek, 3 grudnia 2010

Przede wszystkim Kraków

Na stronie jednego z portali społecznościowych, znalazłem takie oto skierowane do mnie pytanie: „Kiedy Kraków stanie się jednym wielkim muzeum?” Choć pytanie jest ewidentnie złośliwe, a w podtekście wyczytać można zarzut, że inwestujemy w kulturę, a w drogach ciągle są dziury, chętnie na nie odpowiem .

Zacznijmy od tego, że w tym roku do Krakowa zjechało ponad 8 mln gości, o 850 tysięcy więcej niż w ubiegłym. Zostawili w Krakowie 3,5 mld złotych. Przyjechali tutaj by zwiedzić nasze muzea, odpocząć i skorzystać z oferty kulturalnej. Sprawdza się więc podgląd przedstawicieli branży turystycznej, że każda złotówka włożona w przyciągniecie turysty zwróci się kilkakrotnie. Kto nadal uważa, że nie warto, niech powie to wszystkim tym, którzy bezpośrednio, albo pośrednio żyją w Krakowie z turystyki. I w uzupełnieniu powiem, że w miniony weekend, po raz szósty w Krakowie zorganizowaliśmy Dzień Otwartych Drzwi Muzeów Krakowskich. W to przedsięwzięcie zaangażowało się ponad 20 placówek. Nie zgadną Państwo, ile osób skorzystało z oferty krakowskich muzeów w ciągu jednego dnia – 26 tysięcy!!!

O naszym mieście nie wolno bowiem myśleć w kategoriach małej miejscowości, która nie musi mieć żadnych innych ambicji poza zaspokojeniem podstawowych potrzeb swoich mieszkańców. Takie miasto jak Kraków, z renomą w świecie, z całym swoim dziedzictwem historycznym i kulturowym musi rozwijać się w sposób zrównoważony. Musimy też za ten rozwój brać odpowiedzialność. Dlatego w moim programie wyborczym znalazłem miejsce dla wszystkich dziedzin życia - tych podstawowych, ważnych dla nas wszystkich jak: edukacja, bezpieczeństwo, opieka medyczna, inwestycje w infrastrukturę miasta, czy sport, ale i dla tych uważanych czasem za „luksusowe”: turystyki czy kultury. Odpowiedzialność za miasto i zwykła przyzwoitość nie pozwala mi obiecać Państwu sprowadzania do Krakowa inwestorów budujących zakłady przemysłowe, bo na takie inwestycje miejsce jest właśnie poza Krakowem, tam, gdzie tiry nie muszą się przeciskać obok osiedli domów jednorodzinnych. Nie będę obiecywał przeprowadzenia torów kolei aglomeracyjnej między Dworcem Głównym a Płaszowem, bo na takie rozwiązanie nie pozwala zabytkowa architektura centrum miasta. Wiele kamienic musiałoby zostać wyburzonych. Nie kwestionuję, że pozyskiwanie nowych miejsc pracy i usprawnianie komunikacji to priorytety. Jednak nie wszystko co dobre dla małej gminy jest dobre dla Krakowa.

Opinia dobrego samorządowca nie wystarczy, by sprawować władzę w dowolnym mieście. Trzeba przede wszystkim znać jego specyfikę. A jak ważne jest to w przypadku Krakowa, nie muszę chyba tłumaczyć. Dlatego kończąca się właśnie kampania samorządowa nie napawa mnie optymizmem. Już dawno nasze miasto nie wzbudziło takiego zainteresowanie polityków z Warszawy. Już dawno nie odwiedziło nas tylu członków rządu. Nie chciałbym, żebyśmy wszyscy boleśnie przekonali się, jak szybko zainteresowanie zmieni się w obojętność, gdy tylko Kraków zostanie odfajkowany na mapie strefy wpływów jednej partii politycznej.

Ufam, że to Państwo wiedzą najlepiej, jakiego Krakowa chcemy w przyszłości. Wiem, że nikt inny – tylko krakowianie najlepiej znają potrzeby i problemy swojego miasta. Polityka niech zostanie w stolicy. Tutaj ważny jest przede wszystkim Kraków.

Pytania o Nową Hutę

W ubiegłą niedzielę, 28 listopada 2010 r. o godz. 12.00 w Teatrze Ludowym, na os. Teatralnym miałem przyjemność spotkać się z mieszkańcami Nowej Huty podczas jednego z cyklicznych spotkań odbywających się w ramach „Salonu Enha +”. Pomimo tego, że czas przewidziany na spotkanie przedłużono o pół godziny, nie udało się odpowiedzieć na wszystkie pytania. Na stronie www.majchrowski.pl, w zakładce „Aktualności” można znaleźć odpowiedzi na pytania przekazane mi na kartkach po spotkaniu.

piątek, 26 listopada 2010

Jednowładztwo?

Już wszystko jasne! Wiemy, kto przez najbliższe cztery lata będzie podejmował najważniejsze dla miasta decyzje, siedząc w fotelach na Sali Obrad Rady Miasta Krakowa. Nie jest to dla mnie zaskoczeniem. Ster rządów w radzie będą dzierżyć radni Platformy Obywatelskiej. Chcę wierzyć, że zdecydowana większość z nich, będzie się potrafiła wznieść ponad partyjne kłótnie i pracować dla dobra Krakowa, bo bycie radnym to wielka odpowiedzialność. Chcę w to wierzyć, ale dotychczasowe obserwacje nie napawają mnie optymizmem.

Łatwiej bowiem napisać, że z dala od polityki buduje się mosty, drogi i boiska, niż w praktyce to wykonać. Wbrew zapowiedziom, przed samymi wyborami byliśmy świadkami tego, że pokusa upartyjnienia samorządu zwyciężyła. Do Krakowa nagle zaczęły zjeżdżać pielgrzymki z Warszawy, by wyrazić swoje poparcie dla partyjnego kandydata na urząd Prezydenta Miasta Krakowa. Przyjechał sam premier Donald Tusk, by stawiać innym gminom za wzór zarządzanie Niepołomicami i – jak rozumiem - przekonać nas, że Kraków pod rządami wybranego przez Platformę Obywatelską kandydata niechybnie stanie się drugimi Niepołomicami.

Pozwólcie Państwo, że przed drugą turą wyborów Prezydenta Miasta Krakowa zabawię się w proroka. Za kilka dni (a może nawet już w tej chwili, ponieważ piszę ten felieton kilka dni przed jego publikacją), na krakowskich ulicach pojawią się billboardy i plakaty mojego kontrkandydata w ilościach, o których się Państwu nie śniło. Zastawiają się Państwo dlaczego ryzykuję taką zapowiedź? To bardzo proste. Wbrew pozorom nie mamy ze Stanisławem Kracikiem równych szans. On przygotowuje kampanię za pieniądze Platformy Obywatelskiej, czyli za kwotę praktycznie nieograniczoną. Można by nawet zaryzykować stwierdzenie, że nie jest to kampania wyborcza, ale wręcz kampania społeczna, bo finansujemy ją wszyscy. Proszę pamiętać, napotykając rozwieszone w całym mieście plakaty, że wydrukowano je za Państwa pieniądze. Ja, moją kampanię robię wyłącznie za własne oszczędności oraz dzięki wpłatom osób, które uważają, że dobrze sprawuję swój urząd i warto pozwolić ma na dokończenie rozpoczętych przeze mnie przedsięwzięć.
I dotykamy właśnie sedna problemu. Popatrzcie Państwo na niego z tej strony – miliony złotych na kampanię płyną z Warszawy, poparcie władz centralnych płynie z Warszawy, wsparcie dla możliwych koalicji partyjnych płynie z Warszawy. Skąd Państwa zdaniem będą płynąć wytyczne do kierowania miastem? Obawiam się, że również z Warszawy?

Radni partyjni po wielokroć do tej pory udowodnili, że nie potrafią zostawić za drzwiami Sali Obrad swoich poglądów politycznych. W głosowaniach kierują się zwykle poleceniami przełożonych z partyjnej centrali. Tam, podczas posiedzeń partyjnych gremiów, zapadają często decyzje, które radni zobowiązani są realizować. Dopóki radny nie będzie postępował zgodnie z własnym sumieniem i interesem miasta, nie będzie nigdy prawdziwej samorządności. Przykłady? Bardzo proszę. Pod koniec ubiegłego roku radni PO podjęli próbę odrzucenia budżetu miasta, bez żadnych poważniejszych argumentów, a tylko po to, by tylko zrobić na złość prezydentowi. Nawet prasa zauważyła, że utrudniając życie urzędującemu prezydentowi, Platforma chce ułatwić start swojemu kandydatowi. Nikt nie martwił się, jakie konsekwencje grożą miastu, gdyby budżet nie został uchwalony. Zagłosowali wbrew interesom miasta, bo tak kazali im postąpić partyjni sekretarze. A takich przykładów mógłbym podać bardzo dużo.

Mam nadzieję, że czasy jedynej partii, która skupiać będzie w swoich rękach całą władzę (rząd, województwo, miasto), mamy już za sobą. Bo dla samorządności nie jest to dobry prognostyk.

piątek, 19 listopada 2010

Kraków 2014 roku – historia alternatywna

Szanowni Państwo, muszę przyznać, że pisanie cotygodniowych felietonów stanowiło wspaniałą przygodę. Dziękuję Gazecie Krakowskiej (z którą przecież nie zawsze się zgadzam), za możliwość ich prezentowania. Pozwolę sobie na koniec napisać felieton science-fiction. Proszę zatem potraktować go z przymrużeniem oka…

Więc wygrał! Najlepszy, świeży kandydat o wybielonych zębach i czystych rękach! To nic, że pojęcia o zarządzaniu milionową metropolią z 3,5-miliardowym budżetem nie miał pojęcia. Od razu energicznie zabrał się do pracy. Zaczął od spłacania długów wyborczych wobec ugrupowania politycznego, które go wystawiło w wyborach. Ależ było pracy! Tyle osób trzeba było zwalniać – przecież nie mógł mieć zaufania do obecnych urzędników. Nie wiadomo, kto rzucałby kłody pod nogi jego planom. Ale udało się, urząd jest czysty, spółki miejskie pozbyły się balastu w postaci starych prezesów, szkoły mają nowych dyrektorów, nawet stojący na straży finansów miasta od 1993 roku skarbnik musiał ustąpić miejsca nowemu kreatywnemu księgowemu.

Z tak wyczyszczonym zapleczem można było przystąpić do realizowania ambitnego planu wyborczego. Sporo było obietnic, ale przecież nie ma rzeczy niemożliwych. Wybrany w powszechnych wyborach gospodarz miasta ma wielką władzę, nie musi za bardzo przejmować się obowiązującym prawem. Miliony tu, miliony tam. No, przecież obiecał tej grupie jedno, a tamtej coś zupełnie przeciwnego. Ograniczyć deweloperów? No jasne. Najwyżej zapłaci się jakąś karę umowną. Jest z czego płacić. Inwestycje rozpoczęte przez poprzednika? Rozpoczęta budowa centrum kongresowego? Aj, waj, przekopie się teren i wybuduje coś innego. Spalarnia? Jaka spalarnia? Śmieci nie są najważniejszym problemem miasta. Najwyżej będzie się jej wywozić gdzieś poza Kraków. Szybki tramwaj? A po co? Przecież rozpoczęła się budowa metra. Metro to jest coś! To nic, że zmieniła się władza centralna i nie chce finansować naszych dziur w ziemi. Przecież się nie wycofamy się z flagowego projektu. No i jeszcze ta Unia Europejska. Kolejny raz nie uchwaliła budżetu i nie ma pieniędzy na inwestycje w infrastrukturę. Trudno, gmina poradzi sobie sama. Wyłożyliśmy już tyle milionów – wyłożymy jeszcze trochę.

Niepokojąca była tylko kwestia poparcia ze strony rady miasta. No ale przecież popierali w pierwszym roku, w drugim, i w trzecim. Teraz też nie mogą odmówić poparcia. A jednak… odmówili. Z powodu zdemolowania budżetu, władzę w mieście przejął komisarz.

Czego Państwu i sobie nie życzę.

Jacek Majchrowski

niedziela, 14 listopada 2010

Ręce precz od miasta!

Ze wszystkich stron, z latarni (legalnie lub nie), ze skrzynek telekomunikacyjnych i prądowych (całkowicie nielegalnie) atakują mnie twarze kandydatów do Rady Miasta Krakowa. Iluż wśród nich znajomych - radnych kończącej się kadencji samorządu. A ilu takich, których noga już nigdy więcej nie powinna stanąć w Sali Obrad...

Pamięć bywa krótka, więc z całą uprzejmością przypomnę Państwu kilka wydarzeń z mijającej kadencji Rady Miasta Krakowa, by podczas głosowania zastanowili się Państwo chwilę, czy na pewno warto składać los miasta w ręce "znanego" kandydata. Stadiony. Czy Państwo jeszcze pamiętają o tym, że skierowałem do Rady Miasta Krakowa projekt zbudowania jednego stadionu, na którym grałyby obydwa krakowskie ekstraklasowe kluby? Radni zadecydowali jednak inaczej. Nie wiem w imię jakich interesów, ale jaki jest efekt, każdy widzi. Zamiast jednego, dużego stadionu, budowaliśmy dwa. A prezydent jest pod pręgierzem
z tego powodu.

Komisja Majątkowa. Wiele słów powiedziano na temat tchórzostwa radnych, którzy nie poparli mojego wniosku o skierowanie do Trybunału Konstytucyjnego wniosku o zbadanie, czy zgodna z Konstytucją RP jest działalność Komisji Majątkowej, która zwraca mienie Kościołowi, oraz Komisji Regulacyjnej zajmującej się roszczeniami gmin żydowskich. Działo się to rok temu. Wtedy na słupach ogłoszeniowych pojawiły się nazwiska tych, którzy głosowali wbrew interesowi gminy. Zapowiadano, że akcja ta zostanie powtórzona przed wyborami. Czy ktoś o tym pamięta? Warto by było, bo radni, którzy przecież ślubowali strzec interesów miasta, zagłosowali zupełnie odwrotnie.

Plany zagospodarowania przestrzennego. Na początku mojej kadencji miejscowe plany zagospodarowania przestrzennego pokrywały 1 proc. powierzchni miasta. Dziś - 32. A mogło być znacznie więcej, gdyby nie manipulacje radnych podczas głosowania nad nimi. Fachowcy plany przygotowali, radni, kierując się partykularnymi interesami wielu grup nacisku, plany kwestionowali. A efekt? Deweloperzy dalej budują bloki jak chcą i gdzie chcą.

Budżet miasta. Całkowitym kuriozum była ubiegłoroczna próba odrzucenia przez radnych PO budżetu miasta. W mediach pisano, że Platforma chciała zacząć w ten sposób kampanię przed tegorocznymi wyborami samorządowymi - utrudnić życie urzędującemu prezydentowi, a ułatwić swojemu kandydatowi. Jak mogła skończyć się ta historia? Tak jak w Dębicy, w której radni nie przyjęli budżetu - miasto dosłownie stanęło, dramatycznie spadły dochody, wzrosło zadłużenie, zaś wszystkie inwestycje przesunęły się o co najmniej rok. Potrafią Państwo wyobrazić sobie taką sytuację w Krakowie?

Dlatego do łez bawi mnie hasło wyborcze PO, która za nasze (z budżetu państwa) pieniądze obkleja miasto billboardami z hasłem: z daleka od polityki. Uważam, że tylko kandydaci niezależni, niezwiązani z żadną partią polityczną, dają gwarancję działania na rzecz dobra miasta. Kandydaci partyjni nie potrafią zostawić przed Salą Obrad telefonów komórkowych, z których płyną do nich wytyczne od prezesów partii. I to ich powinniśmy z życia samorządu zdecydowanie skreślić.

środa, 10 listopada 2010

O dzielnicach raz jeszcze

Do ostatniego numeru „Kuriera Zwierzynieckiego”, pisma lokalnego Rady Dzielnicy VII, przewodniczący Rady Dzielnicy Andrzej Hawranek dołączył swój list otwarty, w którym zarzuca mi chęć próby likwidacji krakowskich dzielnic. Odpowiadam Panu Przewodniczącemu:


Szanowny Pan
Andrzej Hawranek
Przewodniczący Rady Dzielnicy VII

W swoim liście otwartym skierowanym do mieszkańców Zwierzyńca i dołączonym do wydawanej z miejskich pieniędzy gazety dzielnicowej, oskarżył mnie Pan o próbę likwidacji krakowskich dzielnic i działania na szkodę mieszkańców miasta. Pozwolę sobie odpowiedzieć w podobnej formie na Pańskie zarzuty.

Nigdy nie opowiadałam się za likwidacją dzielnic. Pełnią one bardzo ważną funkcję opiniodawczą i pomocniczą w zarządzaniu miastem, bo jak Pan słusznie pisze, z magistratu nie widać dziur w chodnikach, ani przeciekającego dachu w budynku szkoły. Natomiast nie zgodzę się z Panem, że zadaniami dzielnic jest wykonywanie remontów. Remonty wykonują jednostki miejskie ze środków budżetu miasta Krakowa. Radni jedynie wskazują najpilniejsze potrzeby. Nie będę oceniał, czy 4 mln zł rocznie na utrzymanie rad dzielnic za sprawowanie przez nie funkcji doradczej to dużo czy mało. Niech każdy sam sobie odpowie na to pytanie.
To nieprawda, że z roku na rok maleją środki, które rozdysponowują rady dzielnic. W 2002 roku, kiedy obejmowałem urząd prezydenta Krakowa na zadnia powierzone dzielnice miały 26 mln zł, a na priorytetowe – 9 mln zł. W 2009 roku – na zdania powierzone dzielnice wydały ponad 44 mln, a na priorytetowe – 11 mln zł. Wspomina Pan, że tegoroczny budżet jest znacznie skromniejszy, ale proszę pamiętać, że oszczędności dotyczą całego miasta, a nie tylko dzielnic.

Pyta Pan, czy władze miasta oglądają tak samo dokładnie każdy milion złotych wydany na fontannę czy koncert, jak dzielnice oglądają złotówki na remonty chodników. Przez chwilę zastanawiałem się, czy warto odpowiadać na tak populistyczne hasła, ale z szacunku dla mieszkańców Zwierzyńca odpowiem Panu - tak, władze Krakowa oglądają dokładnie każdą złotówkę wydawaną na nowe muzeum, wydarzenie kulturalne, odnowę Starego Miasta czy uatrakcyjnienie przestrzeni publicznej. To dzięki takim działaniom turyści chcą nas odwiedzać, polecać swoim znajomym i zostawiać w Krakowie pieniądze. A im bogatsze miasto, tym więcej może wyłożyć na remonty chodników.

I na koniec pozwolę sobie poruszyć jeszcze jedną kwestię. Kandydat na prezydenta Krakowa wystawiony przez tę samą partię polityczną, z której Pan kandyduje do Rady Miasta Krakowa, wmawia mieszkańcom Krakowa jak bardzo skorzystają na poszerzeniu kompetencji rad dzielnic. Otóż składnie obietnic należało rozpocząć od przeczytania ustawy o samorządzie gminnym, która ustanawia w Polsce trzystopniowy samorząd – na poziomie województwa, powiatu i gminy. O dzielnicach nie ma słowa. Sprawa druga, takie obietnice to oszukiwanie mieszkańców, z których większość myśli, że jeśli rady dzielnic będą miały większe kompetencje, to będzie łatwiej załatwiać sprawy urzędowe. A to niekoniecznie prawda, bo rady dzielnic nigdy nie będą wydawać dowodów osobistych, aktów urodzenia dziecka czy rejestrować pojazdów. A to właśnie najczęściej w urzędzie załatwiamy.

Szanowni Państwo, podobnie jak pan przewodniczący Andrzej Hawranek, gorąco zachęcam Państwa do uczestnictwa w wyborach do rad dzielnic 9 stycznia 2011 roku. Mam nadzieję, że wybrani przez Państwa przedstawiciele nie będą bawić się w uprawianie wielkiej polityki pod partyjnymi szyldami, ale znając potrzeby swojej dzielnicy, będą wsparciem dla władz miasta, by kierowane do dzielnicy pieniądze nie zmarnowały się, ale przyczyniały się do poprawienia komfortu życia mieszkańców.

Jacek Majchrowski
Prezydent Miasta Krakowa

piątek, 5 listopada 2010

Marzenia o kampanii dobrych praktyk

„Politycy rzecz jasna przychodzą wtedy, gdy jest kampania. W tym roku spodziewamy się wszystkich kandydatów na prezydenta. Na pewno będzie prezydent Jacek Majchrowski, Stanisław Kracik i Andrzej Duda. Politycy zawsze ostro konkurują ze sobą” – zauważył Mikołaj Kornecki z Obywatelskiego Komitetu Ratowania Krakowa, zapowiadając tegoroczną kwestę na cmentarzu Rakowickim. Pomijając fakt, że kwestowałem jeszcze jako wojewoda, a potem jako prezydent Krakowa co roku stałem z puszką na cmentarzu Rakowickim ( i zapewniam, nie był to czas kampanii), to pomyślałem, że sporo w tych słowach gorzkiej prawdy. Dlatego nie wybrałem się w tym roku na Rakowice. Uznałem, że nie odpowiada mi towarzystwo osób, które będą nerwowo rozglądać się, czy aby telewizja już przyjechała i których główną troską będzie to, czy szczegółowa relacja z kwesty pojawi się w wieczornej „Kronice”. Wybrałem cmentarz Podgórski, bo wierzę, że coroczne kwesty mają sens. Robię to od lat dla moje własnej satysfakcji, że pomagam ocalić pamięć o przeszłych pokoleniach dla przyszłych pokoleń, a nie dlatego, żeby pouśmiechać się do fotoreporterów.

Tegoroczna kwesta na Rakowicach, a właściwie raczej agitacja na cmentarzu, sprowokowała mnie do rozmyślań o kampanii dobrych praktyk. Co rozumiem pod tym pojęciem? To, że kandydaci na radnych i prezydenta są ludźmi kompetentnymi, którzy mierzą siły na zamiary. Że będą w stanie sprawować funkcje do jakich aspirują, nie wywołując rumieńców zażenowania na twarzach mieszkańców miasta, dowiadujących się o decyzjach podejmowanych przez ich przedstawicieli. Kampania dobrych praktyk to jednak przede wszystkim kampania, w której kandydaci biorą odpowiedzialność za słowo. Nie mamią wyborców nierealnymi, choć doskonale brzmiącymi wizjami, ale potrafią uczciwie powiedzieć, co są w stanie wykonać.

W dziedzinie kompetencji i realnych programów jak na razie nie jest najlepiej. Pozwolę sobie choćby przypomnieć obietnicę oddawania kompetencji radom dzielnic (samorząd w Polsce ma tylko trzy szczeble), budowy parkingów w gminach ościennych dla dojeżdżających do pracy w Krakowie (czy kandydat chce wydawać pieniądze gminy poza jej granicami?), czy budowy żłobków (jak obliczyła jedna z gazet, pomysłodawca chciałby wybudować 60 placówek, ale nie zna ich kosztów, więc nie do końca wiadomo, jak realnie miałoby to wyglądać).

Już teraz jest jasne, że na przeprowadzenie w Krakowie kampanii dobrych praktyk przyjdzie nam jeszcze poczekać co najmniej do następnych wyborów. Na pocieszenie zostaje mi tylko to, że Gazeta Wyborcza, która jak wiadomo za mną nie przepada, uznała, że to właśnie mój program jest najbardziej realistyczny. Wiedzą Państwo dlaczego? Bo wiem, na co naprawdę stać Kraków, sprawdziłem to i konsekwentnie realizuję. Nie obiecuję gruszek na wierzbie, i wierzę, że wyborcy to docenią.

czwartek, 4 listopada 2010

Popis odchodzącej rady miasta

Odchodząca Rada Miasta Krakowa zafundowała nam wczoraj wielki finał swojej działalności: wyszła nieodpowiedzialność, głupota i brak kompetencji. Kraków od dawna czekał na plan zagospodarowania przestrzennego starego miasta, który pozwoli ochronić jego najcenniejszą część. Dwukrotnie na facebooku pisałem, jak wielkie pokładam nadzieje w tym dokumencie oraz stworzonym w centrum parku kulturowym. Pozwoliłyby rozwiązać raz na zawsze większość estetycznych problemów zabytkowego centrum. Radni po raz kolejny pokazali, że nie zależy im na interesie miasta i mieszkańców. Co chcieli udowodnić? Trudno mi dociec. Czyżby największym problemem było przyznanie, ze projekty obu dokumentów były prezydenckie?

Dzięki dodawaniu na siłę swoich „trzech groszy” przegłosowano wczoraj dokument, który nawet nie wejdzie w życie. Zostanie uchylony przez wojewodę, bo wprowadzone przez radnych poprawki były niezgodne z ustaleniami z wojewódzkim konserwatorem zabytków. I radni zostali o tym poinformowani przed głosowaniem. Zrobili po swojemu. Nie po raz pierwszy radni zrobili tak, jak uznali za stosowne, a nie tak, jak wymagał tego interes miasta. Aż się prosi, żeby przypomnieć sprawę Komisji Majątkowej, kiedy to rada nie zgodziła się, żeby Trybunał Konstytucyjny zbadał legalność działań tej komisji.

Cztery lata pokazały, że najlepiej wychodziło radzie uchwalanie uchwał intencyjnych, co oznacza, że oni wskazują problem, a prezydent jakoś go ma rozwiązać. Niestety, to trochę za mało, żeby móc rządzić miastem. Bo problemy trzeba chcieć rozwiązywać, a nie najpierw pokazywać palcem, a potem robić wszystko, żeby prezydentowi nie udało się nic w tej sprawie zrobić i - umywając ręce - zarzucić mu nieudolność. Pozwolę sobie wspomnieć również, że zadaniem rady nie jest podejmowanie rezolucji dotyczących polskiej polityki zagranicznej, co się naszym krakowskim radnym ostatnio zdarzało.

Cieszę się, że ta kadencja samorządu odchodzi już do historii. Przeraża mnie myśl, że znakomita większość ludzi, którzy przez cztery ostatnie lata zasiadali na sali obrad rady miasta, bardzo chciałaby kontynuować swoją działalność przez kolejne lata.

wtorek, 2 listopada 2010

O kampanii...

Wciąż nie mogę wyjść z podziwu, w jaki sposób krakowskie, z pozoru niezależne media, włączają się w kampanię wyborczą. Jakiś czas temu, w lokalnym dodatku do Gazety Wyborczej ukazał się niepodpisany imieniem i nazwiskiem list czytelnika atakujący w dosyć niewybredny sposób mnie i moją pracę na rzecz miasta. Osoba, ukrywająca się pod pseudonimem (nie mogę oprzeć się wrażeniu, że brak odwagi cywilnej autora w tym względzie tożsamy jest ze sposobem pisania na forach internetowych – anonimowo, co ślina na język przyniesie, bez jakiejkolwiek odpowiedzialności za słowo), zarzuca mi, że w pobliżu kładki im. Ojca Bernatka znajduje się tabliczka informacyjna zawierająca podstawowe dane o inwestycji.

Zwyczaj umieszczania tabliczek informacyjnych na ważnych inwestycjach miejskich istnieje od bardzo dawna i nie jest – jak twierdzi anonimowy czytelnik Gazety Wyborczej – wyrazem przejawu czyjejkolwiek megalomanii. Taka, historyczna tablica informacyjna istnieje np. na Sukiennicach i dzięki niej dowiadujemy się, że budowlę tę „Rada Miasta Krakowa pod przewodnictwem Józefa Dietla w r. 1869 z gruntu odnowić postanawia. Po szczęśliwem zaś z pomocą Bożą w ciągu trzech lat pod prezydentem miasta Mikołajem Zyblikiewiczem, według pomysłu i pod kierunkiem budowniczego Tomasza Prylińskiego w d. 1 października r. 1879 dokończeniu dzieła, na użytek sztuk, przemysłu i handlu w całości oddaje”.

Tablice takie umieszczane są również w czasach współczesnych – dość wspomnieć o tablicy na budynku rady dzielnicy XV w Nowej Hucie (zdj. w załączeniu) oraz wielu innych inwestycjach miejskich powstałych podczas wszystkich kadencji krakowskiego samorządu.

Trudno odnosić się do pozostałych, przedstawionych w dość impertynencki sposób, zarzutów.
Serafa zalałaby Bieżanów bez względu na to, kto byłby prezydentem miasta. Wieloletnie zaniedbania w zakresie melioracji urządzeń wodnych (będącej w zakresie obowiązków państwa, nie samorządu), nowa zabudowa mieszkalna i powstanie w bezpośrednim pobliżu nowego odcinka autostrady spowodowały, iż rzeczka występowała z koryta. Warte przypomnienia jest to, że tylko miasto zainteresowało się losem Bieżanowa i wyłożyło pieniądze na odmulenie Serafy i zabezpieczenie przeciwpowodziowe dzielnicy – kasy instytucji odpowiedzialnych za ten stan rzeczy świecą pustkami. Do końca roku wydane na ten cel zostanie milion złotych.

Prezydent nie jest „prezydentem ścisłego centrum-śródmieścia”. Teza tak postawiona jest krzywdząca dla wszystkich mieszkańców innych dzielnic Krakowa, którzy korzystają z inwestycji miejskich. Wymienić wypada choćby rewitalizację inwestycje w Nowej Hucie (np. rewitalizacja Alei Róż, Zalewu Nowohuckiego, Teatr Łaźnia Nowa, Com Com Zone), na Zabłociu i Podgórzu (Fabryka Emalia Oskara Schindlera, kładka pieszo-rowerowa im. Ojca Laetusa Bernatka), basen na Kurdwanowie – i wiele, wiele innych inwestycji, jak choćby nowe przedszkola i wyremontowane szkoły na terenie całego Krakowa.

Niestety, do tej pory nie doczekałem się publikacji powyższego wyjaśnienia. Rozumiem, że to w ramach potwierdzenia postawionej na początku tego teksu tezy, iż niektórym kandydatom sprzyja się bardziej. Dlatego pytanie, które ciśnie mi się na usta: czy jeśli ktoś napisze anonimowy list z pochwałami pod moim adresem, to czy zostanie on równie skwapliwie wydrukowany?, pozostaje raczej pytaniem retorycznym.

piątek, 29 października 2010

8,5 tysiąca dla każdego

W każdej kampanii partie polityczne obiecują cuda. A to Prawo i Sprawiedliwość zarzekało się, że zbuduje 3 miliony mieszkań, a to Platforma Obywatelska obiecywała, że zrobi z naszego kraju drugą Irlandię. Mieszkań nie udało się zbudować, drugiej Irlandii nie ma. Chociaż może w tym ostatnim przypadku to i dobrze, bo Zielona Wyspa cudem gospodarczym już nie jest, o pracę tam coraz ciężej. A ja mówię o 8,5 tys. dla każdego.

Program wyborczy kandydata na prezydenta miasta, to nie zbiór pobożnych życzeń obiecujących każdemu coś miłego. Program wyborczy poważnego kandydata nie może powstawać w warunkach oderwania od rzeczywistości. Są sprawy, które leżą w kompetencjach państwa, są sprawy, których realizacji nie podźwignie miejski budżet. Są wreszcie takie, o których uczciwie wypada powiedzieć – nie, nasze miasto ma inne priorytety.

Kraków to miasto, które musi zapewnić potrzeby 750 tysięcy mieszkańców. I tych, którzy prowadzą mniejsze lub większe przedsiębiorstwa, ale i tych, którzy nie radzą sobie z wolnorynkową rzeczywistością. Tych, którzy korzystają z facebooka, i tych, których rzeczywistością jest troska o badania profilaktyczne i wizytę u lekarza. Tych, dla których najważniejsza jest patriotyczna tradycja, i tych, którzy chcą po swoim mieście jeździć czystymi autobusami i tramwajami.

Dziś stajemy przed wyzwaniem: jaką drogę obrać na najbliższe cztery lata? To ważna decyzja i wielka odpowiedzialność, jaka spoczywa na nas wszystkich. Kraków jest wartością nadrzędną, a dobro jego mieszkańców powinno być jedynym wyznacznikiem przy podejmowaniu decyzji.

Dlatego w poniedziałek ogłosiłem swój program wyborczy, który jest programem realnym, możliwym do zrealizowania i mającym na celu poprawienie komfortu życia mieszkańców. Nadchodzące cztery lata chcę poświęcić na realizację dziewięciu priorytetowych celów: zaangażowania obywateli w proces zarządzania miastem, dalszemu tworzeniu przyjaznej i bezpiecznej komunikacji, poprawianiu estetyki przestrzeni publicznej, rozwojowi edukacji jako fundamentu konkurencyjności i równości szans, budowaniu usługi zdrowotnych i socjalnych na najwyższym poziomie, poprawianiu bezpieczeństwa w mieście, kontynuowaniu i rozpoczęciu nowych inwestycji strategicznych i dzielnicowych, tworzeniu inteligentnego miasta nowoczesnych technologii i umacnianiu wizerunku Krakowa jako centrum kultury i sportu. Ciężko byłoby w tym jednym felietonie wymienić wszystkie elementy składowe każdego z powyższych punktów, dlatego zapraszam Państwa na moją stronę internetową www.majchrowski.pl, gdzie znajdą Państwo szczegóły programu.

A skąd 8,5 tysiąca? Sprawa jest bardzo prosta. Moi konkurenci do objęcia stanowiska Prezydenta Miasta Krakowa straszą, że każdy mieszkaniec naszego miasta jest zadłużony na 2,7 tys. zł. Oczywiście nie dodają już tego, że nikt nie będzie od mieszkańców wymagał spłaty tego kredytu, a, co więcej, za te pieniądze każdy krakowianin otrzymał cząstkę inwestycji (m.in. wyposażenia szpitali, nowego taboru MPK, udziału w nowych przedszkolach i drogach) o wartości 8,5 tysiąca złotych. Każdy, również i dziecko.

poniedziałek, 25 października 2010

Potrafię iść pod prąd

Nie będę w kampanii wyborczej składał deklaracji bez pokrycia. W przyszłym tygodniu ogłoszony zostanie mój program wyborczy i jego podstawową zaletą jest to, że będzie on możliwy do zrealizowania. Nie będzie gruszek na wierzbie, nie będzie w nim metra ani laptopa dla każdego ucznia. Program będzie realny. Jednak kiedy potrzeba – potrafię iść pod prąd.

Na łamach tej gazety, w maju 2003 roku ukazał się mój artykuł zatytułowany „Pax americana”. Dotyczył on militarnej operacji Stanów Zjednoczonych w Iraku, podyktowanej walką z terroryzmem. Leżąc złożony grypą miałem wątpliwą przyjemność oglądania rozpoczęcia wielkiej operacji wyzwolicielskiej, prowadzonej przez państwo najbardziej miłujące pokój. Nie zgodziłem się z dosyć bałamutną argumentacją walki z terroryzmem, poszukiwaniem broni masowej u Saddama Husajna. Wyraziłem swe oburzenie wobec takiej polityki. I co mnie spotkało z tego powodu? Ostracyzm ze strony amerykańskiej, która zakazała mi, gospodarzowi miasta, witać na krakowskim lotnisku przylatującego z oficjalną wizytą do Polski prezydenta USA George’a W. Busha. Dziś obserwuję tylko, że to, o czym odważyłem się wtedy powiedzieć – powszechnie przewija się w oficjalnych wypowiedziach przedstawicieli wszystkich nacji, a wycofanie się rakiem z operacji irackiej potwierdza słuszność moich argumentów.

Odważyłem się na głos powiedzieć o nieprawidłowościach w Komisji Majątkowej, która zaczęła jak sąd kapturowy, poza wiedzą samorządów, przyznawać miejskie działki instytucjom kościelnym. Zaproponowałem Radzie Miasta Krakowa, by ta złożyła w Trybunale Konstytucyjnym wniosek o zbadanie legalności działań Komisji. Za wnioskiem głosowało 17 radnych, 20 było przeciw (głównie z PiS), jedna osoba wstrzymała się, jedna nie brała udziału w głosowaniu, a cztery były nieobecne. A jaki efekt mamy dzisiaj? Prokuratura aresztowała pełnomocnika strony kościelnej Marka P., a jeśli udowodnione zostanie mu łapownictwo, część decyzji Komisji Majątkowej będzie mogła zostać podważona – bo okaże się, że podjęta została z naruszeniem prawa.

Dziennikarze przez jakiś czas oblegali mnie z pytaniami o losy krakowskiej ziemi, pytając – czy ją odzyskamy? Wątpliwe. Z wielkim żalem dowiaduję się, że np. działkę na jednym z krakowskich osiedli sprzedano już po raz drugi i jej właścicielem została wielka sieć handlowa. Pytam zatem: gdzie byli radni, gdy trzeba było poprzeć prezydenta walczącego o gminne mienie?

Potrafię iść pod prąd. Potrafię mówić rzeczy niepopularne i wbrew narzucanemu kierunkowi myślenia. Nie robię jednak tego z przekory, czy dla zasady kontestowania wszystkiego co modne. Jestem legalistą, jestem realistą i staję na straży dobra miasta. Często okazuje się, że mój pogląd był słuszny. Szkoda, że zwykle dzieje się to po wielu latach, a jedyną nagrodą jest gorzka satysfakcja.

poniedziałek, 18 października 2010

Porozmawiajmy o dzielnicach

Zewsząd bombardowany jestem poglądami na temat krakowskich dzielnic. A to jeden z pretendentów do objęcia stanowiska prezydenta Krakowa mówi, że kompetencje rad dzielnic powinny zostać zwiększone, inny nawołuje do debaty na ten temat. Dorzucam również i swój głos w tej dyskusji. Panowie, zacznijcie od lektury ustawy o samorządzie. A po przeczytaniu tejże, możemy zasiąść do debaty.

Samorząd w Polsce jest trzystopniowy: wojewódzki, powiatowy i gminny. Wyłączyć z tego należy Warszawę, której ustrój regulowany jest odrębną ustawą. Rozumiem jednak, że zapatrzeni w urzędy dzielnicowe stolicy, kandydaci na prezydenta Krakowa chcą, by miasto tworzyło czwarty stopień samorządu: dzielnicę.

Powiem wprost: nie dość, że jest to niemożliwe ze względu na obowiązujące prawo, to krakowskie rady i zarządy dzielnic doskonale sprawdzają się w zakresie opiniodawczym – podkreślmy, opiniodawczym – jaki został na nie delegowany przez Radę Miasta Krakowa. Nie ma drugiego takiego miasta w Polsce, gdzie zakres działań dzielnic – dysponowanie środkami na zadnia priorytetowe i powierzone, opiniowanie w sprawach inwestycji i indywidualnych – był tak rozwinięty. Inne miasta korzystają z naszych wzorców, np. Łódź i Poznań konsultowały z Krakowem kształt swoich jednostek pomocniczych.

Pieniądze na inwestycje i tak idą z budżetu miasta. I to – dodajmy – niemałe pieniądze, bo od 2002 roku wydatki na zadania powierzone dzielnicom zwiększyły się dwukrotnie! Tak, rzeczywiście, w tym roku zostały one obcięte o 10 procent – ale wydatki obcięte zostały i wydziałom urzędu miasta, i jednostkom miejskim. Jeśli czytam, że jeden z kandydatów chce pieniądze na inwestycje w dzielnicach zwiększyć pięciokrotnie, to muszę powiedzieć: sprawdzam!, i zapytać: z czego chce zrezygnować w budżecie, by spełnić swoje obietnice?

Zupełnie inną sprawą jest to, że dzielnice w Krakowie są małe, ponieważ tworzono je jako jednostki pomocnicze. Z tego powodu nie można pozwolić im na zbyt dużą samodzielność, ponieważ gmina musi się równomiernie rozwijać, a utworzenie 18 małych „miast” mogłoby temu zagrozić. Nie da się wybudować ulicy jedynie w granicach jednej dzielnicy. Dla mieszkańca nie ma również znaczenia, czy szpital i szkoła średnia są dokładnie w granicach jego dzielnicy. Przeciętny obywatel myśli, że jeśli będą one miały większe kompetencje, to jemu się będzie łatwiej załatwiać sprawy. A to niekoniecznie prawda, bo ich rolą jest wskazywanie potrzeb lokalnych, których może nie być widać z magistratu. Ważniejsze jest przybliżanie mieszkańcom urzędu miasta, bo to tutaj, a nie w dzielnicach, wydaje się dowody osobiste, rejestruje urodzenia dzieci czy nowe samochody. Stąd też mamy już siedziby na ul. Wielickiej, Powstania Warszawskiego i os. Zgody.

Prawdę mówiąc, dyskusje o roli dzielnic są interesujące głównie dla grupki radnych, wtajemniczonych w zawiłości ustroju samorządowego lub tych, którzy czerpią z tego profity. Nie mają kompletnie znaczenia dla mieszkańca miasta. Zastanowienia wymaga natomiast co innego – czy rzeczywiście tyle pieniędzy powinno iść na utrzymanie dzielnicowych urzędników. Rokrocznie przeznaczamy na to ponad 3,7 mln złotych.

piątek, 8 października 2010

Dorwać prezydenta

Zapewne spotkali się Państwo z określeniami: brudna kampania wyborcza i czarny PR. To system działań propagandowych, które doprowadzić mają do zdyskredytowania przeciwnika w oczach opinii publicznej. W ich ramach dopuszcza się również do manipulacji. Mnie ta technika jest obca, nigdy jej nie stosowałem i nie będę stosował. Sam jednak staję się jej ofiarą.

Po co nam jednak politycy? Prasa załatwi to za nich. W ubiegłym tygodniu Gazeta Krakowska (która zresztą zaprosiła mnie na swoje łamy, bym pisał na nich cotygodniowe felietony) postanowiła zapolować na prezydenta. A było to tak…

We środę opublikowano artykuł poświęcony problemom mieszkańców ul. Radzikowskiego, którzy po błocie i bez oświetlenia muszą chodzić do przystanku MPK na Armii Krajowej, bo nie uruchomiono w tym rejonie komunikacji zastępczej. Utrudnienia, o których mowa wynikają z przebudowy ronda Ofiar Katynia, i wielokrotnie za nie przepraszaliśmy. W imieniu gminy inwestycję tę prowadzi Zarząd Infrastruktury Komunalnej i Transportu. Słusznie więc autorka artykułu zwróciła się do tej instytucji, by odpowiedziała ona na zarzuty. Rzecznik ZIKiT-u wytłumaczył, że rozwiązana zostanie sprawa braku oświetlenia, zaś już w listopadzie na stare trasy wrócą wszystkie autobusy. W tekście pada nawet takie stwierdzenie: „Urzędnicy z ZIKiT, po interwencji Gazety Krakowskiej, obiecują, że sytuacja się poprawi”. Okazało się jednak, że dla Gazety Krakowskiej to za mało.

Koniecznym było wplątanie w tę sytuację prezydenta. Zgodnie z zasadą, że błoto (nomen omen), które zostanie przy okazji rozchlapane, może i do niego się przyklei. Byłem więc we środę atakowany przez dziennikarzy GK, by odpowiedzieć na pytania, na które dzień wcześniej odpowiedział już ZIKiT.

We czwartek mogliśmy więc na pierwszej stronie Gazety Krakowskiej przeczytać „Rondo w remoncie, obywatele w błocie”. Cóż za awans tematu! Ze strony 7 we środę, na czołówkę we czwartek. I cóż mamy w tym sensacyjnym tekście? Żadnych nowych informacji, w zasadzie powtórka materiału z dnia poprzedniego. Nowością było to, że prezydent nie porozmawiał osobiście z reporterem GK, a na pytania odpowiada jego rzecznik, podając te same informacje, które zostały przekazane gazecie dzień wcześniej. Pomijając już kwestię braku autoryzacji, kuriozalny był sposób prezentacji materiału na internetowych stronach gazety. Odpowiedzi rzecznika zostały okraszone… moim dużym zdjęciem! Cel więc został osiągnięty, choćby w ten sposób.

Rozumiem, że na tym polega dziennikarstwo miejskie – by pochylać się nad każdą dziurą w drodze. Rozumiem, że należy patrzeć na ręce władzom samorządowym, które realizują inwestycje, które mają służyć wszystkim – podkreślam: wszystkim – mieszkańcom. Mogę też zrozumieć osobistą niechęć niektórych dziennikarzy do mojej osoby.

Nie rozumiem tylko moralności, która każe w zastępstwie „tych niedobrych polityków psujących debatę publiczną”, urządzać takie polowania. Nie rozumiem tych standardów dziennikarskich. I chcę publicznie zapytać – co do debaty publicznej wniosło to polowanie?

HollyKraków?

Kiedy blisko dwa lata temu Polski Instytut Sztuki Filmowej i Krajowa Izba Producentów Audiowizualnych zwróciły się do mnie z propozycją zorganizowania w Krakowie konferencji poświęconej możliwościom udziału samorządu terytorialnego we wspieraniu działalności filmowej w regionie, wiedziałem że naszego miasta nie może w tej inicjatywie zabraknąć. W obliczu zmiany polityki finansowej Telewizji Polskiej i ograniczenia finansowania produkcji filmowych, wykorzystywanie dotacji przyznawanych przez PISF producentom filmowym stało się praktycznie niemożliwe. Mając na względzie filmowy dorobek Krakowa postanowiłem jako pierwszy utworzyć –Regionalny Fundusz Filmowy w Krakowie.

Już w pierwszym roku działalności udało się namówić do współpracy i udziału w Funduszu władze Województwa Małopolskiego. Od pierwszego roku funkcjonowania RFF w Krakowie posiada także największy budżet spośród wszystkich dziewięciu działających obecnie polskich Funduszy.

Regionalny Fundusz Filmowy w Krakowie wsparł dotychczas osiem produkcji. W roku 2009 jednym z beneficjentów został Janusz Majewski i jego film „Mała Matura 1947” – laureat 35. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. To we współpracy z miastem Wilhelm Sasnal nakręcił film „Love Supreme”, zlecony i wykonany na zamówienie londyńskiego muzeum Tate Modern. W tym roku, przez ponad 30 dni kręcono natomiast w Krakowie zdjęcia do filmu „Uwikłanie” w reż. Jacka Bromskiego. Ważnym aspektem koprodukcji jest wymóg lokacji planu filmowego w Krakowie lub Małopolsce oraz to, że wykładając pieniądze na produkcję nabywamy udziały w filmie i zyskach z jego dystrybucji.

W czasie, kiedy inne regiony tworzyły swoje Fundusze, wzorując się na rozwiązaniach wdrożonych w Małopolsce, w Krakowie rozpoczęła działalność Krakowska Komisja Filmowa – specjalistyczny dział w strukturach Krakowskiego Biura Festiwalowego. Głównym obszarem działalności Komisji jest udzielanie wsparcia przy realizacji produkcji filmowych: pozyskiwanie zgód administracyjnych niezbędnych do realizacji zdjęć, ułatwianie ekipom filmowym dostępu do lokacji i obiektów zdjęciowych oraz koordynacja kontaktów producentów z urzędami, policją, strażą miejską, strażą pożarną i pogotowiem ratunkowym. Budujemy wizerunek miasta przyjaznego filmowcom dzięki dobrej współpracy Komisji i RFF ze służbami miejskimi i wojewódzkimi oraz potencjale produkcyjnym i doświadczeniu firm pracujących w Małopolsce, w szczególności telewizji TVN, krakowskiego ośrodka TVP i Alvernia Studios – najnowocześniejszego studia filmowego w Europie.

Takie działanie szybko przyniosło efekty. Za kilka dni ruszają w Krakowie zdjęcia do widowiskowej, bollywoodzkiej superprodukcji sensacyjnej „Mujjahir”. O realizację tego projektu Kraków rywalizował z czeską Pragą. Wygrał – co jeszcze niedawno było nie do pomyślenia! Ważne, że tak jak w przypadku „Majki”, Kraków zagra w filmie Kraków, co daje ogromny potencjał promocyjny naszemu miastu. Mam nadzieję, że to dobry prognostyk na przyszłość a ekipy filmowców będziemy gościć w Krakowie coraz częściej.

piątek, 24 września 2010

Metrem na wybory

No i stało się. Premier ogłosił datę wyborów – 21 listopada. Nie zasypiając gruszek w popiele, kandydaci ruszyli do kampanii. Niektórzy stawiając żądania, niektórzy chwaląc mnie jako dobrego gospodarza miasta, a jeszcze inni składając wielkie obietnice dotyczące np. powstania metra w Krakowie. Uważam, że czas kampanii ma swoje prawa i można wiele rzeczy obiecać, byleby były to obietnice mające choćby częściowe pokrycie w rzeczywistości.

Nie jestem zwolennikiem składania obietnic bez pokrycia. A niestety tylko tak mogę traktować pomysł na budowanie metra w przyszłej kadencji samorządu. Powiem więcej – w ciągu najbliższych lat metro w Krakowie z pewnością nie powstanie. Skąd takie moje przekonanie? Już wyjaśniam.

Po pierwsze – koszt. Nieznane są tak naprawdę koszty budowy choćby jednej linii podziemnej kolei. Fachowcy mówią o 300-400 milionach złotych za kilometr. Łatwo więc policzyć, że koszt budowy 10 kilometrów metra to już 3-4 miliardy złotych. A przypomnę, że budżet miasta to ok. 3,5 miliarda.

Po drugie – pieniądze z budżetu państwa. Mierzi mnie podawanie argumentu, iż prezydent z PO będzie miał przełożenie na rząd z PO i w ten sposób będzie w stanie załatwić fundusze na metro. Tak się tworzy republikę kolesi, a nie demokratyczne państwo prawa, w którym o gradacji wydatków z budżetu państwa decydują rzeczywiste potrzeby. Spuszczę już litościwie zasłonę milczenia na mizerię finansów publicznych. Powiem tylko, że na przyszły rok, na zabezpieczenie melioracyjne całego województwa małopolskiego w budżecie państwa przewidziane jest… 5 milionów złotych.

Po trzecie – zmiana rządów. W przyszłym roku mamy wybory parlamentarne. Rozumiem, że politycy PO są tak pewni wygranej, że mogą składać obietnice na wyrost – na najbliższe lata. Ostrzegałbym przed taką pewnością. Jestem prezydentem Krakowa już osiem lat, w tym czasie współpracowałem już z rządami SLD, PiS i PO. To naprawdę zmienia się jak w kalejdoskopie. A co będzie jeśli w przyszłorocznych wyborach wygra inna formacja polityczna? Wtedy prezydent z PO z rozgrzebanym metrem miałby bardzo trudną sytuację…

Po czwarte – problemy własnościowe. Rozumiem również, że PO ma opracowany plan wywłaszczania prywatnych właścicieli działek, których w Krakowie jest najwięcej? Warszawa ma mnóstwo terenów będących własnością gminy. Kraków w swoje grunty jest ubogi. Pytanie o wywłaszczenia pod budowę metra jest zatem jak najbardziej zasadne.

I po piąte – rozwijamy szybki tramwaj. Nie jest jeszcze idealny, ale ciągle przemy do przodu. Już w październiku ruszy budowa jego linii na Ruczaj, będzie również połączenie do Nowej Huty. Są wykonywane analizy, które mają odpowiedzieć na pytanie, czy jest możliwe puszczenie ruchu tramwajowego w centrum pod powierzchnią ziemi. Czemu mamy więc w połowie drogi zarzucać to, co już rozpoczęliśmy?

Zupełnie inną kwestią jest to, czy chciałbym, by w Krakowie metro było. Oczywiście, chciałbym. Tak samo jak i chciałbym, by w Krakowie wszyscy żyli długo i szczęśliwie.

Jeszcze o Wiśle

Mój wpis dotyczący Stadionu Miejskiego przy ul. Reymonta, wywołała Państwa żywą reakcję. Rozumiem ją, bo przebudowa tego stadionu to jedno z większych wyzwań jakie stanęły przed Gminą Kraków, Wisłą SSA, jej działaczami i przede wszystkim kibicami w ciągu ostatnich 20 lat.

Stąd też proszę, by pisząc o stadionie mieli Państwo na uwadze całą złożoność historii jego budowy. Budowy tego stadionu nie można tak prosto, jak to Państwo czynią, porównywać do budowanego od podstaw znacznie mniejszego stadionu Cracovii, czy budowanego za prywatne pieniądze (w innych uwarunkowaniach finansowych) stadionu TSG 1899 Hoffenheim.

Zanim zaczniemy krytykować kształt obiektu, zanim zaczniemy narzekać na odległość dzielącą pierwsze rzędy od boiska, czy też na kształt i usytuowanie pawilonu multimedialnego, pamiętajmy, że przebudowa stadionu rozpoczęła się w 2004 roku na podstawie projektów zleconych Studiu Architektonicznemu przez klub. Zgodnie z tym projektem stadion pomieściłby 20 tysięcy osób. Pomimo wielu trudności finansowych i logistycznych związanych z lokalizacją obiektu (przypomnę, że proponowałem budowę jednego stadionu w innej lokalizacji), budowę trybuny południowej stadionu rozpoczęto w październiku 2004 r. i zakończono w kwietniu 2006 roku. W drugim etapie wybudowano pawilon multimedialny i trybunę północną. Prace zakończono w 2007 r., a trybuna została wykonana w zakresie na jaki pozwalały środki finansowe posiadane w tym czasie. W trakcie przebudowy, pojawiła się szansa organizacji w Krakowie Euro 2012 i związane z tym dofinansowanie kosztów budowy stadionu. Aby z niej skorzystać trzeba było zmienić projekt, tak by mieścił ok. 33 tys. kibiców i spełniał normy klasy Elite. Tu stanęliśmy przed problemem, czy zburzyć wszystkie trybuny (w tym dwie dopiero wybudowane) i zacząć budowę od początku, czy też wkomponować dwie nowe trybuny w już przebudowane. I okazało się, że wszyscy doskonale się znają nie tylko na medycynie i polityce, ale też na budowie stadionów ze szczególnym uwzględnieniem takich, na których można rozgrywać mistrzostwa Europy. Proszę wybaczyć szczerość, ale realizując tak kosztowną inwestycję, nie mogliśmy radzić się w tej kwestii kibiców – jak często sugerują sami zainteresowani. Nie odmawiam oczywiście kibicom Wisły, że na futbolu znają się doskonale i są obyci ze stadionami w całej Europie, ale akurat w takich kwestiach powinni wypowiadać się eksperci UEFA i architekci. I z takiej pomocy właśnie skorzystaliśmy. Wyburzenie wszystkich czterech trybun, włącznie w tymi nowo wybudowanymi, zostało uznane za nieekonomiczne Zdecydowaliśmy się więc na drugie rozwiązanie – budowę trybun wschodniej i zachodniej. Ta decyzja jednocześnie narzucała określone rozwiązania projektowe takie jak: większą odległość od linii bocznej boiska, wkomponowanie pawilonu multimedialnego w trybuny, czy odmienną stylistykę obiektu. I od razu przypomnę zainteresowanym, że pod okiem ekspertów UEFA nanoszono także w projekcie zmiany dotyczące funkcjonalności obiektu (żeby imprezy sportowe przynosiły zyski, a stadion nie stał się skarbonką bez dnia) i bezpieczeństwa.

Wiele mówi się o klasie Elite stadionu. Odnoszę jednak wrażenie, że część wypowiadających się nie wie co to oznacza. Stadiony w klasie Elite wg UEFA muszą spełniać pewne warunki, takie jak np.: ilość miejsc siedzących (30 000 + 1), zadaszenie widowni nie mniejsze niż 75%, miejsca dla widzów niepełnosprawnych, podgrzewana murawa, właściwe oświetlenie, nagłośnienie, monitoring itp. Po zapoznaniu się z obiektem przy ul. Reymonta 22 można łatwo stwierdzić, że będzie on stadionem tej klasy. Notabene, wiele mówiło się o koszmarnej drodze asfaltowej wokół boiska. Jest ona oddalona o dobre kilka metrów od linii bocznej i nie rzuca się w oczy, a znaczne ułatwia np. osobom niepełnosprawnym dotarcie do sektorów (co można było zaobserwować podczas meczu Polska – Australia), jest jednocześnie drogą techniczną i ewakuacyjną co ma niebagatelne znaczenie podczas organizacji innych niż mecze piłkarskie imprez, do czego stadion – przypominam - też ma służyć (np. koncerty).

Wyjaśniałem wielokrotnie (i uczynię to jeszcze raz) z jakiego powodu jeszcze nie została dokończona trybuna północna. Zadaniem wykonawcy w 2006 r. było wybudowanie obiektu wg wszystkich projektów wykonawczych, które były w owym czasie dostarczone. Inwestycja obejmowała wybudowanie i oddanie do użytkowania trybuny północnej z zapewnieniem ciągłości użytkowania całości stadionu, w trakcie realizacji robót budowlanych, poprzez utrzymanie dojść do pozostałych trzech trybun. Ze względu na ograniczoną ilość środków finansowych, jakie Gmina Miejska Kraków mogła w tym czasie przeznaczyć na powyższy cel, zawarto umowę na wykonanie obiektu w ograniczonym zakresie, obejmującym budowę widowni trybuny oraz elewacji zamykających pomieszczenia pod trybuną, bez stropów, ścian wewnętrznych i wyposażenia wnętrza. Zrealizowano widownię na 5690 miejsc siedzących bez wykończenia kubatury pod trybuną. Według nowych przepisów ppoż., należy całą jej konstrukcję zabezpieczyć powłokami pozwalającymi uzyskanie odporności ogniowej na 120 min. (w chwili jej budowy obowiązywały inne). Po dokonaniu stosownego zabezpieczenia będzie można wykonać adaptację wnętrza trybuny północnej umożliwiającą korzystanie z całego obiektu, a nie tylko z widowni, jak miało to miejsce dotychczas.

Wielu z Państwa bulwersuje standard wykonania elewacji. Przez media przeszła burza dotycząca - jak się sugerowało - oszczędności jakie inwestor chce poczynić na elewacji, zastępując lepszy (ładniejszy) beton tańszym. Otóż proszę Państwa, to Generalny Projektant zrezygnował z wykonania trybun z betonu architektonicznego. Jest to pochodna zmiany dokonanej przez projektanta przy trybunach południowej i północnej. Na powierzchnię betonu konstrukcyjnego mają być nałożone docelowo powłoki mające właściwości hydrofobowe. Technologia stosowania w/w powłok wymaga, aby beton przed malowaniem był odpowiednio przygotowany, a sama farba elewacyjna, posiadająca w swym składzie akryl, zagwarantuje kompleksową ochronę elewacji, przy jednoczesnym zapewnieniu jej estetyki i trwałości koloru.

Od samego początku ustalono z klubem zakres prac wykończeniowych. Szeroko komentowany jest brak cateringu i telebimów. A to zgodnie z ustaleniami miało być zadaniem klubu. W żadnym z budowanych obecnie stadionów, gminy nie ponoszą kosztów przygotowania powierzchni komercyjnych. Z zadowoleniem przyjąłem prace nowego Zarządu Wisły SSA, który intensywnie włączył się w prace związane z zagospodarowaniem przestrzeni pod trybunami, wnosi pomysły organizacyjne co do obsługi meczów, bardziej niż dotąd angażuje się w przygotowanie stadionu. Pamiętajmy tylko, że współpraca z Wisłą układa się tak dobrze dopiero od dwóch miesięcy.

Część z Państwa wskazywała na usterki, które rzeczywiście są, ale to zdarza się na każdej budowie. Wszelkie usterki stwierdzone w pracach komisji odbiorowej i zauważone przez przedstawicieli przyszłego zarządcy obiektu, zostaną usunięte.

Zwracam się do wszystkich, którym bliskie sercu jest dobro Wisły Kraków, jak również wygląd i funkcjonalność stadionu piłkarskiego, o nie ferowanie przedwczesnych wyroków i ocen. Po wybudowaniu obiektu zostaną rozliczeni zarówno ci, którzy działali poprawnie, jak również ci, którzy przyczynili się do wszelkich komplikacji w powstaniu tego obiektu.

Zanim zaczniemy krytykować nowy obiekt dajmy mu szansę obronić się, podczas regularnych meczów przy wszystkich trybunach.

wtorek, 14 września 2010

Dlaczego proszek „x” jest lepszy od proszku „y”?

Doskonale znają Państwo reklamy porównawcze. Weźmy na przykład proszki do prania. Budząca zaufanie osoba testuje jakiś produkt pokazując w szarym opakowaniu „zwykły” proszek i olśniewające feerią barw opakowanie proszku NAJefektywniejszego, NAJwydajniejszego i po prostu NAJlepszego (a wszystko to gwarantuje wysoka zawartość niebieskich drobinek, których nie ma konkurencja). Jak wypada takie porównanie? Oczywiście miażdżąco dla „zwykłego” detergentu.

We wczorajszym „Dzienniku Polskim” ukazał się wywiad z Grzegorzem Stawowym, radnym z ramienia Platformy Obywatelskiej o hierarchii wydatków budżetu miasta. Pan Stawowy tłumaczy w nim jak bardzo boleje nad losem mieszkańców Bieżanowa. Tak bardzo, że w momencie, gdy na Sali Obrad są mieszkańcy, w zupełnie innym punkcie sesji ogłasza, że będzie chciał zabrać 4 miliony złotych z podziemi Rynku Głównego na zabezpieczenie przeciwpowodziowe. Nic to, że inni radni podkreślają, iż aby wydać takie pieniądze do końca roku, trzeba mieć na co je wydać - musi być przygotowany wcześniej projekt i procedura wydatkowania tych pieniędzy. Samo proste przesunięcie nie wystarczy, by sprawić, że miasto będzie lepiej zabezpieczone przed powodzią. Nic to, że podczas tej samej sesji radni dopiero chcą przegłosować uchwałę kierunkową dla prezydenta w sprawie zabezpieczenia miasta przed powodzią. Nic to, że prezydent zdecydował o przekazaniu pieniędzy na doraźne zabezpieczenie popowodziowe z innych funduszy – takich, które mogą być wydane tylko na ten cel. Nic to. Pan radny pochylił się nad problemem i wie najlepiej, że te pieniądze z podziemi Rynku trzeba zabrać.

W tym samym wywiadzie radny Stawowy powtarza medialne plotki, że pod Rynkiem miał powstać supermarket. Dalibóg, nie wiem, skąd dziennikarze brali takie informacje. Ale jeśli je powtarza radny – coś w tym musi być. Otóż mówię wprost – jest to kłamstwo, Panie Stawowy. Ale rozumiem, że kłamstwa te są powielane w jednym celu – było coś na rzeczy, czy nie było, zawsze jakieś błoto się do prezydenta przyklei.

I tu dochodzimy do clou całej sprawy. W czym opinie Pana Stawowego są lepsze od opinii całej reszty radnych? Czemu jego poprawki są takie ważne i ważkie? Czemu Pan Stawowy jest ostatnio najgłośniejszym głosem całej PO? Jakie „niebieskie drobinki” ma w sobie radny Stawowy? Otóż radny Stawowy przedstawiany jest jako „odpowiedzialny w PO za kampanię wojewody Stanisława Kracika na stanowisko Prezydenta Miasta Krakowa”. Dlatego jego opinie są tak wyraziste, dlatego dwoi i się i troi by istnieć w mediach.

Dla mnie to akurat rzecz dyskwalifikująca tę postać w dyskusji publicznej. Skoro przedstawia się kogoś jako szefa kampanii wyborczej kandydata – nie wierzę, by był on w tej chwili obiektywnym przedstawicielem mieszkańców Krakowa w radzie miasta. Jest już tylko funkcjonariuszem partyjnym, który myśli wyłącznie o kampanii wyborczej. I uważam, że każde jego wystąpienie powinno oznaczać się gwiazdką. Taką jak w reklamach. I wyjaśniającą: „Powyższa wypowiedź powinna być postrzegana przez pryzmat kampanii wyborczej”.

piątek, 10 września 2010

Lepsze niż Davos

Trwa XX jubileuszowe Forum Ekonomiczne w Krynicy. Bardzo chętnie porównuje się je do światowych spotkań w szwajcarskim kurorcie Davos. Osobiście uważam je za znacznie ważniejsze. Jest nam bowiem o wiele bliższe – i geograficznie i pod względem problemów, które zostają podczas niego poruszane.

Nie bez przyczyny anty- i alterglobaliści biorą sobie za cel protestów spotkania w Davos. Drogie samochody, drogie hotele, drogie bankiety, drodzy przywódcy… Forum w Krynicy, choć jest niewątpliwie ważnym spotkaniem osób zaangażowanych w światową ekonomię nie ma takiego image’u. Ktoś może powiedzieć – nie ten kurort, nie ta skala. Absolutnie nie zgadzam się z takimi twierdzeniami. Idąc takim tokiem rozumowania , doszlibyśmy do wniosku, że nie byłoby po co przyjeżdżać do Krynicy, skoro jest to małe spotkanie nic nie wnoszące do światowej – no, choćby europejskiej – ekonomii. A tak się nie dzieje, bo co roku w forum bierze udział komplet uczestników, i to tych, którzy rzeczywiście mają realny wpływ na to, co dzieje się w europejskich finansach i gospodarce. Takiego odbioru krynickiego forum upatrywałbym raczej w doborze tematów, którymi zajmują się uczestnicy. Weźmy choćby tegoroczny temat: Europa po Lizbonie – strategie dla przyszłości. Warto chyba przedyskutować jak wspólna Europa rzeczywiście będzie funkcjonować i odpowiadać na wyzwania zewnętrzne i wewnętrzne. Udział szefa Komisji Europejskiej Jose Manuela Barosso i przewodniczącego Parlamentu Europejskiego Jerzego Buzka gwarantują, że podnoszone w tych dniach kwestie trafią pod właściwy adres i będą miały szanse na rozwiązanie. Skoro tacy goście są z nami – najwyraźniej dobrze wiedzą, że krynickie forum jest ważne i potrzebne.

Nie braknie również tematów z pozoru lżejszych, jak np. traktowanie sportu jako biznesu. Po sport – jako narzędzie marketingowe – coraz chętniej sięgają nie tylko międzynarodowe korporacje, ale i miasta, które tak jak Kraków, czynią wybitnych sportowców swoimi ambasadorami. Jakie korzyści niesie promocja poprzez sport? Czy można traktować sport jako odmianę biznesu, a sponsoring sportowy jak każdą inną inwestycję? Promocja poprzez sport to temat zaproponowany uczestnikom tegorocznego Forum przez Kraków. Gościem specjalnym zaplanowanej na dzisiaj dyskusji jest Edward Freedman, były Dyrektor Zarządzajacy Manchester United Marchendising.

Nasze miasto aktywnie uczestniczy w Forum Ekonomicznym w Krynicy. We środę wręczona została ufundowana przez nasze miasto nagroda „Nowa kultura Nowej Europy”, zaś czwartkowy Wieczór Krakowski to największe i najważniejsze spotkanie „po godzinach” na Forum. W tym roku pomyślany jako nowoczesny multimedialny spektakl igrający z granicami rzeczywistości i wyobraźni, wypełniony był niesamowitymi dźwiękami Chopina przenoszącymi gości poza ramy czasu i przestrzeni. Zeszłoroczna Krakowska Strefa VIP, wybudowana po raz pierwszy w historii Forum na deptaku szybko zyskała sympatię uczestników. W trakcie XX Forum Kraków zaprosił gości i media nie do jednej, a dwóch stref - Krakowskiej Strefy Konwersacji oraz Krakowskiej Strefy Mocnych Wrażeń, w ramach której zaproponowaliśmy zamianę garnituru i krawata na kombinezon skoczka lub kask kierowcy rajdowego. Dla odważnych – skok w tandemie z wysokości 2500 metrów z zawodnikami sekcji spadochronowej WKS Wawel lub przejażdżka zakrętami i wirażami w samochodzie rajdowym z Michałem Kościuszko - wicemistrzem świata JWRC 2009.

Kraków będzie miał również większy udział w organizacji Forum Ekonomicznego. Mamy zapewnienie, że po uruchomieniu centrum kongresowego przy rondzie Grunwaldzkim, część imprez przeniesiona zostanie do naszego miasta.

środa, 8 września 2010

Pierwszy mecz na stadionie Wisły

W końcu, zamiast powtarzać nieprawdziwe i jednostronne opinie z jakimi mieliśmy ostatnio do czynienia w mediach, kibice mogli osobiście przekonać się, jak po przebudowie wygląda stadion Wisły przy ul. Reymonta. Cieszą mnie głosy, że krytyka była grubo przesadzona, a Kraków zyskał obiekt, na którym można bez wstydu rozgrywać międzynarodowe mecze. Mnie osobiście zachwyciła akustyka na stadionie. Niecierpliwie czekam też na to, by klub zagospodarował przestrzenie, które będzie miał do dyspozycji. No i oczywiście na listopad, kiedy to kibice zasiądą na wszystkich czterech trybunach.

Przy okazji meczu Polska-Australia pojawiało się często pytanie, czy nie sensowniej było poczekać jeszcze dwa miesiące i zaprezentować stadion w stu procentach gotowy. Jak może Państwo pamiętają, od samego początku przebudowy stadionu obiecywałem kibicom Wisły, że na Reymonta będą się odbywać rozgrywki tak długo, jak to tylko będzie możliwe. Właśnie dlatego, chociaż trwała budowa dwóch pierwszych trybun – północnej i południowej, drużyna Wisły nie musiała korzystać z obcych boisk. Stadion musieliśmy zamknąć dopiero wtedy, gdy rozpoczęły się prace związane z obniżeniem murawy boiska oraz budową trybun wschodniej i zachodniej. Teraz obiekt przy Reymonta jest praktycznie gotowy. Prace, które trwają przy budowie trybuny zachodniej nie wykluczają rozgrywania meczów. Dotrzymałem więc danego słowa i zadecydowałem, by udostępnić go zawodnikom i kibicom natychmiast, gdy będzie to możliwe.

Oczy szeroko otwarte

Przeglądam prasę i szeroko otwieram oczy ze zdumienia patrząc na zawartość niektórych tekstów: prezydent załatwił radnemu Kocurkowi posadę dyrektora Centrum Młodzieży ustawiając pracę komisji konkursowej – grzmi Dziennik Polski ustami red. Grzegorza Skowrona. Kolejny konkurs ustawiony został pod powrót Zdzisława Kusztala na stanowisko dyrektora VIII LO – równie mocno emocjonuje się wojewoda Stanisław Kracik. Prezydent ma czelność dbać o majątek gminy – grzmi oburzony wojewoda. Nie mogę nie odnieść się do tych zarzutów będących kompilacją plotek, niewiedzy i złośliwości.

Dziennik Polski nie raczył zamieścić polemiki z twierdzeniami red. Skowrona. Sprawa tymczasem jest prosta. Autor sugeruje, że wpływałem na komisję konkursową, by ta wybrała na stanowisko dyrektora Centrum Młodzieży radnego Bartłomieja Kocurka, podkreślając, że „konkurs rozstrzygała komisja powołana przez prezydenta miasta”. Chcę zwrócić uwagę Pana Redaktora na to, że choć komisję - zgodnie z wymogami ustawy o systemie oświaty - rzeczywiście powoływałem, to do jej składu wskazałem tylko dwóch swoich przedstawicieli. Komisja liczyła zaś 9 osób – 2 przedstawicieli Urzędu Miasta Krakowa, 2 - Małopolskiego Kuratorium Oświaty, 1 – rady dzielnicy, 1- Rady Rodziców, 1 – Rady Pedagogicznej i 2 – związków zawodowych. Nietrudno zatem zauważyć, że teza o rzekomym moim wpływie na członków komisji zupełnie mija się z rzeczywistością. Rozumiem jednak, że jest Pan Redaktor przeświadczony o mojej wszechmocy – dziękuję, nie powiem, mocno mi to schlebia, cały czas nie rozwiązuje to jednak problemu rzekomego wpływu na tyle różnych osób. Jeśli zna Pan takie metody – proszę o ich podanie, myślę, że wszyscy z chęcią dowiemy się jak można to zrobić.

W sprawie Narodowego Centrum Nauki wojewoda Stanisław Kracik jest oburzony, że miasto ma czelność proponować tej (powstającej dopiero) placówce wynajem gminnej własności. Ba! Twierdzi wręcz, że takie podejście jest źle pojmowaną gospodarnością. Rozumiem, że na potrzeby kampanii (którą Pan wojewoda już prowadzi – o czym informuje wszem i wobec), można pleść co ślina na język przyniesie, jednak takich bzdur opowiadać nie można. Czytałem już wypowiedzi Pana Kracika o tym, że nie uznaje on „prawa Bieruta” i uważa, że to, co zostało Kościołowi zabrane – należy mu oddać. Rozumiem, że w ramach takiego pojmowania prawa Pan wojewoda chce oddawać mienie Krakowa bez słowa sprzeciwu? I na tej samej zasadzie chce oddać kamienice na Małym Rynku warte ponad 25 milionów złotych? Zaprawdę, hojny byłby to gospodarz, który na lewo i na prawo rozdaje takie prezenty…

A już komentarzowi w sprawie powołania Zdzisława Kusztala na stanowisko dyrektora VIII LO nie mogę się nadziwić. Rozumiem, że Stanisław Kracik posiada równie głęboką wiedzę na temat konkursów na to stanowisko jak Grzegorz Skowron, co uprawnia go do wygłaszania opinii, iż miejsce w VIII LO było trzymane dla dyr. Kusztala. Czy – jak rozumiem – oprócz przemożnego wpływu na komisję konkursową, przypisuje mi Pan wojewoda również dar jasnowidzenia? Kto wiedział bowiem, że po toczącym się procesie dyr. Kusztal zostanie uniewinniony od ciążących na nim zarzutów? Ja nie wiedziałem. Pomijam już kwestie kompetencji wojewody dla oceniania konkursów edukacyjnych –nie leży to absolutnie w zakresie działania przedstawiciela rządu. Ale dziwię się, że w sprawie człowieka prawomocnie uniewinnionego przez sąd zabiera głos osoba, którą sąd uznał za nieumyślnie winną popełnienia przestępstwa polegającego na nieodprowadzaniu składek ZUS za podległych mu pracowników.

piątek, 3 września 2010

Jak żołnierz z dziewczyną

Pamiętają Państwo piosenkę o żołnierzu i dziewczynie? Zaczynało się tak: „Żołnierz dziewczynie nie skłamie, chociaż nie wszystko jej powie…”. Słuchając niektórych wypowiedzi, czytając niektóre artykuły prasowe, przyglądając się rankingom, odnoszę wrażenie, że wielu ich autorów zachowuje się podobnie – coś mówią, niby wyjaśniają, ale rzadko kiedy do końca i rzetelnie.

Kiedy w 2002 roku obejmowałem urząd Prezydenta Miasta Krakowa, stanąłem przed nieprzekraczalną – zdawałoby się – barierą obciążenia budżetu. Sytuacja była taka, że myślenie o jakichkolwiek inwestycjach graniczyło z fantastyką – miejska kasa nie podźwignęłaby żadnych więcej obciążeń. Podjąłem wtedy decyzję, że w proces inwestycyjny włączone zostaną spółki miejskie. I system ten się sprawdza: linię tramwajową do Golikówki buduje MPK, budowa ekospalarni jest w rękach Krakowskiego Holdingu Komunalnego, a hali widowiskowo-sportowej w Czyżynach - Agencji Rozwoju Miasta. Spółki te ściągają na potrzeby prowadzonych inwestycji fundusze unijne – i to spore fundusze.

Dlatego tak dziwi mnie powtarzana jak mantra informacja, że Kraków pozyskuje niewiele unijnych pieniędzy. Pamiętać bowiem trzeba, że spółki miejskie finansujące inwestycje z funduszy unijnych realizują zadania w imieniu miasta i na rzecz jego mieszkańców! I tak - w 2009 roku kwota środków pozyskanych ze źródeł zagranicznych to ponad 150 milionów złotych (a nie 95 mln jak wynika z rankingu „Rzeczpospolitej”). To i tak nie wszystko, gdyż wliczone w to są tylko te pieniądze, które fizycznie wpłynęły na miejskie rachunki. Tymczasem w ubiegłym roku gmina podpisała trzynaście umów o dofinansowanie dla projektów inwestycyjnych na kwotę ponad 230 mln zł. Wśród głównych zadań, jakie będą realizowane w ramach zatwierdzonych projektów, znajdują się inwestycje z zakresu kultury, turystyki, gospodarki komunalnej, opieki medycznej i drogownictwa. Zupełnie inną kategorię stanowią projekty nieinwestycyjne czyli takie, po przeprowadzeniu których nie zostanie most czy droga, bo wspierają one kulturę, edukację lub integrację społeczną. W tymże 2009 roku dla 16 tego rodzaju projektów podpisano umowy dofinansowania na kwotę ponad 17,8 mln zł.

W tym roku podpisano już umowy o dofinansowanie dla projektów inwestycyjnych i nieinwestycyjnych na kwotę ponad 159 milionów złotych. Dodać trzeba również, że dla projektów Gminy Miejskiej Kraków (także spółek) umieszczonych na listach indykatywnych projektów kluczowych kwota dofinansowania wynosi 720 milionów zł. To ważna informacja, bo są to pieniądze przyrzeczone, przyznawane w trybie niekonkursowym, na najważniejsze inwestycje, np. budowę nowego odcinka tramwajowego do kampusu UJ i modernizację linii tramwajowej do Nowej Huty.

Okazuje się więc, że z podawaniem informacji o pieniądzach unijnych w Krakowie jest tak jak w cytowanej przeze mnie na początku piosence – bez kłamstwa, ale nie wszystko. A czy pamiętają państwo co było w jej tekście dalej? „Żołnierz zarzuci broń na ramię, wróci, to resztę dopowie”. Kiedy będzie ten czas na „dopowiadanie”? Nie wiem, ale zapytałbym, kto na wojenkę się wybiera i dlaczego w charakterze oręża używa niekompletnych danych.

poniedziałek, 30 sierpnia 2010

Kraków jest stolicą

W listopadzie 2009 roku Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego ogłosił oficjalny konkurs o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury 2016. Do tej pory chęć wystartowania w nim wyraziły: Białystok, Bydgoszcz, Gdańsk, Katowice, Lublin, Łódź, Poznań, Szczecin, Toruń, Warszawa i Wrocław. Dlaczego wśród tych miast nie ma Krakowa? Bo Kraków jest Europejską Stolicą Kultury – od 2000 roku.

Kraków znalazł się wtedy w szczególnym gronie kulturalnych metropolii. To był zresztą jedyny przypadek w historii Europejskich Stolic Kultury, kiedy tytuł (wówczas jeszcze Europejskiego Miasta Kultury) posiadało aż 9 miast jednocześnie: siedem miast z Unii Europejskiej oraz dwa miasta z nowych krajów członkowskich, mających wstąpić dopiero do UE 1 maja 2004: polski Kraków i czeska Praga. O znaczeniu tej decyzji świadczy i to, że Kraków nie brał udziału w żadnym konkursie czy prezentacji, a decyzja o wyborze spośród polskich miast właśnie Krakowa została podjęta przez ówczesny rząd polski.

Marka projektu „Europejskie Miasto Kultury” pomogła Krakowowi w międzynarodowej promocji i do dziś posługują się nim biura podróży, hotele, restauracje, a także organizatorzy życia kulturalnego i promotorzy kultury. Ale myślę szerzej, że ten tytuł nadał kierunek rozwoju współczesnemu Krakowowi i to nie tylko w domenie kultury. Przede wszystkim przypomniał, ze Kraków zawsze był i wciąż pozostaje miastem otwartym na Europę i ma w niej swoje ważne miejsce. Kraków włączył się na nowo w światowy obieg kulturalny równie intensywnie jak w czasach schyłku monarchii austrowęgierskiej czy 20-lecia międzywojennego. Kraków odwiedzają dziś nie tylko turyści szukający taniej rozrywki, ale równolegle ci, którzy poszukują tutaj wysokiej klasy wydarzeń artystycznych, przedstawiciele biznesu, przedsiębiorcy, politycy z całego świata. Efekty tamtych działań ciągle żyją i pączkują na wszystkie obszary życia społecznego. Ostatni szczyt Wspólnoty Demokracji w Krakowie był kolejnym znaczącym momentem wskazujący na wzrost prestiżu naszego miasta na arenie międzynarodowej po roku 2000.

Ubieganie się o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury w roku 2016 byłby przejawem niepotrzebnej megalomanii, blokowaniem dobrodziejstw tytułu tylko dla siebie. Dlatego Kraków jako jedna z najsilniejszych polskich marek daje szansę innym polskim ośrodkom na pokazanie swego dziedzictwa kulturowego, wspierając i doradzając im jak zdobyć i wykorzystać dobrze zaszczytny tytuł. Formalnie, kilka lat temu wsparliśmy w tych działaniach Toruń. Bardzo nas cieszy to, że wiele miast kandydatów chce czerpać z naszych doświadczeń i od nas się uczyć. Wystarczy spojrzeć jak ośrodki te wzorują się na krakowskich rozwiązaniach w dziedzinie promocji poprzez kulturę i tworzą instytucje na wzór instytucji krakowskich, zwłaszcza Krakowskiego Biura Festiwalowego i krakowskiej Komisji Filmowej. Taka pozycja miasta jest najlepszym dowodem na to, że stara zasada noblesse oblige, pozostaje także w tym przypadku nieustannym zobowiązaniem.

Warto również, by Państwo, mieszkańcy Krakowa, pamiętali o tym i potrafili być z tego dumnymi.

piątek, 13 sierpnia 2010

W jednym zgodni

W poprzednim felietonie rozwiewałem mity na temat stadionu „Wisły”. Pozostańmy przy tematyce sportowej. W Krakowie mamy przecież nie tylko dwa kluby z tradycjami – „Wisłę” i „Cracovię”, ale też „Hutnik”, którego losy właśnie się ważą.

W ubiegłym tygodniu zaprosiłem do siebie przedstawicieli organizacji zainteresowanych przyszłością KS „Hutnik Kraków” i obiektów sportowych na Suchych Stawach. Było to już kolejne spotkanie poświęcone klubowi i z żalem muszę napisać, że po raz kolejny nie udało się pogodzić zwaśnionych stron.

Wszyscy zdajemy sobie sprawę z trudnej sytuacji „Hutnika”. Sportowa Spółka Akcyjna Hutnik Kraków jest w likwidacji. Podobnie jak „Wisła” jest spółką prywatną. I jako taka odpowiada, również finansowo, za swoje działania. A one doprowadziły do tego, że pieniędzy zabrakło na wszystko: działalność sportową, wypłaty dla zawodników i utrzymanie obiektu w należytym stanie. Nie ma też sponsora, który uregulowałby długi i umożliwił grę drużyny w III lidze. Kto spłaci długi? O tym zadecyduje sąd w postępowaniu likwidacyjnym. Trudno wymagać, by miasto za pieniądze podatników spłacało zobowiązania prywatnej spółki.

Po drugiej stronie mamy Stowarzyszenie „Hutnik2010”, które chce stworzyć drużynę i rozpocząć grę od możliwie najwyższej klasy. Nie może jednak dojść do porozumienia ze Stowarzyszeniem HKS „Hutnik Kraków”, w kwestii, które ze stowarzyszeń przejmie odpowiedzialność za drużynę seniorską. Nie rozstrzyga tego także Małopolski Związek Piłki Nożnej, który nie faworyzuje żadnego stowarzyszenia i na moją prośbę zobowiązał się, że do ostatniej chwili przed rozpoczęciem rozgrywek będzie czekał na dopełnienie formalności, by umożliwić grę drużynie „Hutnika”. Gorąco namawiam wszystkie zainteresowane podmioty, by zamiast konkurować ze sobą, poszukały porozumienia i połączyły wysiłki, by drużyna mogła grać w III lidze.

Miasto ze swej strony do tej pory robiło i robi wszystko, by nie zaprzepaścić tradycji 60-letniego klubu sportowego z Nowej Huty. W ostatnich latach zainwestowało w obiekty sportowe na Suchych Stawach duże środki, dzięki czemu stadion otrzymał licencję PZPN. Teraz z miejskiego budżetu te obiekty są utrzymywane, a powinny przecież przynosić dochód i miastu, i dzierżawcy. Dlatego musimy mieć na Suchych Stawach partnera, który zagwarantuje należyte wykorzystanie obiektów sportowych. Są one przecież własnością wszystkich mieszkańców Krakowa.

O ile samo spotkanie po raz kolejny mnie rozczarowało i nie jestem w stanie zrozumieć złośliwości, które kierują do siebie wzajemnie „konkurujące” podobno Stowarzyszenia, o tyle jeden z efektów spotkania bardzo mnie ucieszył. Od zawsze leżała mi na sercu sprawa szkolenia uzdolnionej młodzieży. Właśnie dlatego problem Hutnika to dla mnie osobiście nie tylko sprawa kilkunastu meczów drużyny seniorów , ale też przede wszystkim zapewnienie możliwości treningów juniorom, a także dzieciom i młodzieży, które właśnie na Suchych Stawach być może zaczynają swoją przyszłą sportową karierę. Dlatego nie mam żadnych wątpliwości, że niezależnie od tego, który z podmiotów będzie w przyszłości dzierżawił stadion na Suchych Stawach, dostęp do niego zawsze będą mieli najmłodsi sportowcy. Jestem gotów wykorzystać wszelkie możliwości prawne miasta, by tak się stało.

Cieszę się, że moje zdanie podzielili wszyscy zaangażowani w rozwiązanie problemu nowohuckiego klubu.

PS. Gdy powstawał ten tekst, nie znaliśmy jeszcze decyzji Małopolskiego Związku Piłki Nożnej. Dziś już wiemy, że drużyna Nowego Hutnika 2010 otrzymała pozwolenie na grę w IV lidze.

piątek, 6 sierpnia 2010

Stadion Wisły – fakty i mity

Asfalt wokół boiska, brak schodów i wejścia na trybuny, brak oświetlenia. Na stadionie w Poznaniu wystąpi na otwarciu Sting, a Gdańsk sprzedaje nazwę swojego obiektu na 5 lat. Gdyby obraz budowy stadionu Wisły Kraków czerpać jedynie z doniesień medialnych – wieje zgrozą. Cóż, jak przy każdej nowej inwestycji, podnoszą się głosy krytyków, które - na szczęście - weryfikuje rzeczywistość. Przykładem niech będzie remont placu Szczepańskiego, czy budowa pawilonu Wyspiański 2000. Rozwiejmy zatem kilka mitów w sprawie Wisły.

Tak, będzie asfalt. Ale w odległości 10 metrów od linii bocznych boiska. Wszyscy uważnie oglądający telewizyjne relacje zapewne zauważyli, że na jednym ze stadionów biegający piłkarze wyrywają całe kępy trawy, zaś murawa kończy się tuż za linią boczną lub nawet bezpośrednio na niej. Można tak? Można – tylko po co? Nie lepsza jest płyta, która jest odpowiednio zagospodarowana i pomyślana tak, by dobrze spełniała swoją funkcję? W czasie meczów na Wiśle pojawiają się przecież np. karetki – muszą jakoś przemieszczać się wokół boiska. Którędy mają to robić? Po murawie? Nie, bo dokonałyby zniszczeń, które są zupełnie niepotrzebne – dlatego powstała droga technologiczna. Jeździć będą po niej również pojazdy, które uczestniczyć będą w organizacji i zabezpieczeniu imprez, odbywających się na stadionie. A imprezy takie będą się odbywać, ale do tego tematu jeszcze powrócę.

Brak schodów na trybunie północnej. Będą. Ich brak wynika z trudności prowadzenia inwestycji na „żywym organizmie”, jakim jest stojący stadion. Wejścia, które były w narożach trybuny, musiały – siłą rzeczy – zniknąć gdy bryłę stadionu zamknięto z wszystkich stron. Skomplikowana operacja przekładania całego uzbrojenia trybuny, by można było zrobić schody – musiała potrwać. Mam jednak zapewnienie od wykonawcy, że w połowie września trybuna będzie gotowa. Znacznie wcześniej, bo 20 sierpnia ma być całkowicie gotowe oświetlenie stadionu. Taką deklarację złożył wykonawca.

Sporo miejsca w dywagacjach na temat funkcjonalności stadionu zajmuje również problem kas i sprzedaży biletów. Przypominam, że stadion powstaje według projektu, który został zweryfikowany przez ekspertów UEFA. Eksperci federacji zaakceptowali wszystkie rozwiązania funkcjonalne, które zostały zaprojektowane. W projekcie widnieje więc informacja o 3 kasach w narożniku stadionu, sprzedaży biletów również w sklepie z gadżetami oraz w punktach zewnętrznych na terenie miasta. I ten projekt będzie realizowany. Zakup biletów już na samym stadionie to uzupełnienie systemu sprzedaży zewnętrznej dla tych, którzy zdecydują się na to w ostatniej chwili. Zdajemy sobie jednak sprawę, że może budzić to obawę o płynność obsługi. Dlatego zaproponujemy uruchomienie kilku stanowisk sprzedaży biletów w każdej z lokalizacji.
Podkreślam jeszcze raz – inwestor, czyli Zarząd Infrastruktury Komunalnej i Transportu wykona stadion zgodnie z istniejącym projektem budowlanym.

A na koniec kilka słów na temat zakończenia całej inwestycji. Zaplanowane jest ono na koniec października. Oddamy bowiem do użytkowania całkowicie skończony stadion. Bez rozwiązań tymczasowych, bez nieuregulowanych spraw, tak, by od razu mógł służyć piłkarzom, kibicom i mieszkańcom Krakowa. Jeżeli jednak przed oficjalnym otwarciem spełnione zostaną warunki dla rozegrania meczów przy jednej lub dwóch trybunach – mecze będą rozgrywane. Tak jak działo się to, gdy rozbierana była trybuna wschodnia.

Przewidujemy sporą atrakcję na otwarcie stadionu. Nie, nie będzie to koncert Stinga. Ale zapewniam, że wielu osobom bardzo przypadnie do gustu zaplanowana przez nas niespodzianka. Ale dzisiaj już nic więcej na ten temat nie powiem…

czwartek, 5 sierpnia 2010

Czas siewu i czas żniw

Wszyscy z lekcji szkolnych pamiętamy, że akcja „Chłopów” Władysława Reymonta dzieje się w ciągu dziesięciu miesięcy, przez cztery pory roku. Natura wyznacza rytm życia mieszkańców wsi, to ona dyktuje jakie prace należy wykonać, kiedy można odpoczywać, kiedy siać, a kiedy zbierać. I aż chciałoby się, żeby wieloma innymi sferami życia natura pokierowała w ten sam sposób.

Wybory samorządowe odbędą się późną jesienią. Politycy zbliżeni do sfer rządowych mówią, że prawdopodobne są dwie daty – 14 lub 21 listopada. Dziwią mnie zatem nalegania i pytania dziennikarzy o kampanię wyborczą. Przez lata mojego sprawowania urzędu Prezydenta Miasta Krakowa dałem się przecież poznać jako legalista – wszystko musi odbywać się zgodnie z przepisami, w odpowiednim czasie. Oznajmiam zatem wszem i wobec – nie prowadzę kampanii wyborczej i nie mam potrzeby, by wykorzystywać stanowisko do osiągnięcia doraźnych celów politycznych.

Dziennikarz drąży jednak dalej: czy w najbliższym czasie będziemy mieli możliwość spotykania Pana podczas uruchamiania nowych inwestycji? Odpowiadam równie uczciwie: tak, tak będzie. Bowiem po czasie, kiedy ziarno zostało zasiane, wzrosło i dojrzało, musi zostać zebrane. Tak jest z miejskimi inwestycjami – zostały zaplanowane, rozpoczęte i wykonane, naturalną koleją rzeczy jest zatem również to, że powinny zostać uruchomione i oddane do użytku. Dlaczego właśnie teraz? Bo tak wynika z planu ich realizacji.

Weźmy na przykład Muzeum Sztuki Współczesnej, na terenie fabryki Emalia na Zabłociu. Umowę na wykonanie prac budowlanych podpisano w II kwartale 2009 roku. Do tego czasu udało się przeprowadzić międzynarodowy konkurs na projekt architektoniczny i przygotować wszelką niezbędną dokumentację tak, by prace mogły się rozpocząć. Nikt jednak nie gwarantował w momencie, gdy zaczynaliśmy przygotowywanie tejże inwestycji, że uda się ją zakończyć w tym roku, pod koniec kadencji. Powinniśmy zatem z niego zrezygnować, by nie narazić się na zarzut otwierania go w kampanii wyborczej? Byłoby to oczywistym absurdem, tym bardziej, że zyskujemy budynke, który nie dość, że jest potrzebny, to jeszcze autorstwo włoskiego architekta stanowić będzie nową chlubę miasta. Claudio Nardi, projektant, starał się zachować jak najwięcej oryginalnej tkanki starej fabryki, połączonej jednak z efektownymi taflami szkła, które dopuszczą do wnętrza sporo światła dziennego i umożliwią podgląd z zewnątrz tego, co dzieje się w środku. Wewnątrz obiektu, oprócz sal ekspozycyjnych znajdą się także place i pasaże spacerowe oraz miejsce na działalność twórczą i zaplecze handlowo-gastronomiczne.

Zrewanżowałem się zatem dziennikarzowi moim pytaniem: czy uważa Pan zatem, że nie powinniśmy otwierać tego obiektu z uwagi, by nie zostać posądzonym o wykorzystywanie o w kampanii wyborczej? Czy jeśli zboże dojrzeje, nie powinno się go zżąć? Odpowiedzi nie usłyszałem.

Nie dajmy się zwariować. Miasto, bez względu na początek, środek czy koniec kadencji – musi funkcjonować. Zły bowiem to gospodarz, który zbierze wszystko, a nie posieje nic nowego. Dlatego w połowie lipca podpisaliśmy z marszałkiem województwa Markiem Nawarą umowę na dofinansowanie budowy centrum kongresowego przy rondzie Grunwaldzkim. Była bowiem szansa na dofinansowanie kolejnej ważnej inwestycji z funduszy europejskich. I pech chce, że prace budowlane rozpoczną się we wrześniu. Zgodnie z przedstawioną powyżej logiką kampanijną – nie powinniśmy zaczynać, nie jest to bowiem dobry czas na sianie.

Żurawie nad Zabłociem

Pamiętają Państwo mur rzeźni, wzdłuż którego jeździło się brzegiem Wisły w stronę ronda Grzegórzeckiego? Posępny, odrapany, wręcz depresyjny. Na szczęście odszedł w niepamięć - tam, gdzie miejsce dla siebie znalazł również cały układ architektoniczny tego zakątka Krakowa. O czym zapomnimy wkrótce? Może o Zabłociu, które zmienia się z miesiąca na miesiąc.

Mój doktorant, który mieszka przy ul. Saskiej opowiadał mi, że kiedy przyjechał na plac – jeszcze nawet nie budowy – gdzie miał powstać blok z jego mieszkaniem, przeraził się. Puste pola, ogródki działkowe, w oddali jedna ulica. Zastanawiał się, czy aby na pewno robi dobrze decydując się na kredyt i kupno mieszkania w tym miejscu. Teraz już tak nie narzeka na lokalizację. Owszem, mówi mi, że czasem przekraczając remontowaną ulicę Nowohucką, niezbyt miło myśli o tej inwestycji, ale zaraz zdaje sobie sprawę, że nikt nie robi mu tego na złość, że trzeba zacisnąć zęby żeby za jakiś czas było lepiej. I żartem dodaje, że gdyby wiedział 10 lat temu, że będzie nowa linia tramwajowa na Golikówkę, szukałby mieszkania przy ul. Lipskiej, choćby teraz miał dłużej stać w korku.

Okolica ta zmienia się bowiem nie do poznania. Zabłocie, będące do niedawna konglomeratem poprzemysłowych hal i placów magazynowych odzyskuje należny mu kształt – miejsca położonego w bezpośredniej bliskości centrum miasta.

Zaczęło się od filmu „Fabryka Schindlera”. To po nim na Zabłocie ruszyli turyści by zobaczyć budynki, w których pracowali Żydzi uratowani przed zagładą. Nie ma co ukrywać - przerażał ich widok podupadłej dzielnicy przemysłowej w środku miasta. Zostało więc Zabłocie objęte Lokalnym Programem Rewitalizacji. Celem rewitalizacji jest wyprowadzenie danego obszaru ze stanu kryzysowego poprzez usunięcie zjawisk, które spowodowały jego degradację.

I tak się dzieje. Ulokowanie w tej poprzemysłowej i mocno zaniedbanej okolicy powstającego Muzeum Sztuki Współczesnej, niedawne uruchomienie muzeum Fabryka Schindlera – to pierwsze, aczkolwiek bardzo poważne jaskółki, które ożywiają tę dzielnicę. Żeby nie być gołosłownym – niedawno w pobliżu oddany do użytku został nowoczesny obiekt biurowy o ciekawych kształtach, powstał nowy kompleks budynków mieszkalnych, na potrzeby mieszkaniowe zaadoptowany został dawny młyn, w którym powstały modne lofty. A są już zapowiedzi powstania kolejnych inwestycji mieszkaniowych na tym terenie. Mówi się również głośno o propozycji wybudowania w tej dzielnicy przez samorząd województwa nowego gmachu filharmonii. Dlaczego nie? Dobra komunikacja tej części miasta (potwierdzona pierwszą linią szybkiego tramwaju przez pl. Bohaterów Getta w stronę Kurdwanowa), daje wielkie możliwości dla rozwoju. Okazuje się więc, że miejska ingerencja w – zdawałoby się – zrujnowane i stracone dla mieszkańców tereny poindustrialne, daje efekty.

A to nie koniec inwestycji w tym rejonie. Choć podnoszą się głosy krytyki na temat świeżo postawionej kładki „Bernatki” łączącej Kazimierz z Podgórzem (a czemu tak blisko mostu, a czemu tylko pieszo-rowerowa, a w ogóle – czy nie ma pilniejszych wydatków?), nie poprzestaniemy na niej. Powstanie również kładka, która połączy dwa brzegi Wisły na wysokości Zabłocia. Bo każda z tych kładek – zarówno „Bernatka”, jak i ta na Zabłocie – przyczyni się do ożywienia terenu, na których powstała.

Ciekawe, czy gdyby mój doktorant nie mieszkał już na Saskiej, zdecydowałby się na poszukiwanie lokum na Zabłociu?

sobota, 17 lipca 2010

Praojcom na chwałę

W Krakowie trwają uroczystości związane z 600. rocznicą bitwy pod Grunwaldem, 100. rocznicą odsłonięcia Pomnika Grunwaldzkiego i 600-leciem Krakowskiej Kongregacji Kupieckiej. Za punkt kulminacyjny obchodów można zapewne uznać uroczystość z udziałem prezydentów RP i Republiki Litewskiej, a imprezy związane z rocznicami potrwają jeszcze do września. Dzisiaj chcę jednak przypomnieć Państwu postać, która nierozerwalnie związana jest z krakowskim pomnikiem upamiętniającym grunwaldzką wiktorię – Ignacego Jana Paderewskiego.

Ignacy Jan Paderewski był bez wątpienia fenomenem swoich czasów. Jego imponująca kariera muzyczna uczyniła go jednym z najbardziej rozpoznawalnych światowych - jakbyśmy dzisiaj powiedzieli - celebrytów początku XX wieku. Sława jego była tak wielka, że jego nazwiskiem nazwano cukierki i mydło, a nawet pewien gatunek ziemniaków. W sklepach sprzedawano nakręcane zabawki z grającą postacią z bujną czupryną. Innymi słowy - Paderewski już za życia był ikoną i rozpalał masową wyobraźnię.

Jednak fenomen swojej rozpoznawalności artysta wykorzystał w najważniejszy dla siebie sposób – walcząc o wolną Polskę. Od dzieciństwa polskość i patriotyzm były wartościami które czcił i kultywował. Jego wiara w to, że Polska odzyska niepodległość była niezachwiana i gdyby nie fakt, że wszystko czego chciał się spełniło – moglibyśmy powiedzieć, że była nieskończenie naiwna. Wartości, które dla Paderewskiego były oczywiste i stanowiły podstawę życia, uzewnętrzniał w każdej swojej działalności: politycznej, pianistycznej – każdy recital zaczynał od półgodzinnego expose o sytuacji Polski, kompozytorskiej i muzycznej – kierował redakcją dzieł wszystkich Chopina, skomponował również melodię do wiersza „Leć orle biały”.

Jako dziecko Paderewski urzeczony historią bitwy pod Grunwaldem wymarzył sobie, że jej znaczenie dla historii Polski, ale również dla podtrzymania polskości w trudnym czasie rozbiorów, powinny zostać upamiętnione pomnikiem postawionym z okazji 500-lecia bitwy. Z każdego honorarium – a koncertował od 1887 roku – odkładał część przeznaczoną na jego ufundowanie. Wykonanie rzeźby powierzył Antoniemu Wiwulskiemu. To właśnie z inicjatywy Paderewskiego w 1910 roku w Krakowie zorganizowano wielkie uroczystości rocznicowe. Na odsłonięcie pomnika przyjechało ponad 150 tys. osób z trzech zaborów – to więcej niż Kraków liczył wtedy mieszkańców. Polski nie było na mapie, a mimo to 500. rocznica bitwy pod Grunwaldem stała się jedną z największych w historii manifestacji polskości.

Wtedy również po raz pierwszy wykonana została „Rota” napisana przez Marię Konopnicką. Podczas odsłonięcia pomnika śpiewał ją kilkusetosobowy chór złożony ze śpiewaków krakowskich i przybyłych tu nielegalnie z terenów objętych zaborami. Za dwa miesiące, 11 września, w tym samym miejscu, a więc na placu Matejki, połączone chóry ze wszystkich stron naszego kraju, pod dyrekcją prof. Stanisława Krawczyńskiego wykonają „Rotę” – pieśń patriotyczną, równie ważną dla Polaków jak hymn narodowy.

"Praojcom na chwałę – braciom na otuchę" można przeczytać na cokole monumentu grunwaldzkiego. Ale nie tylko pomnik pozwala nam pamiętać, że są wartości które nie przemijają. W tym samym kontekście warto bowiem pamiętać o Ignacym Janie Paderewskim, który sam o sobie powiedział: „Poświęciłem całe życie dla mojej Ojczyzny. Służyłem jej z całego serca, ze wszystkich sił... To ona zawezwała mnie do służby...”

piątek, 9 lipca 2010

Budujmy mosty

Niewiele jest słów, które niosą w sobie same pozytywne konotacje. Jednym z nich jest z pewnością słowo „most”, które ma same pozytywne znaczenia: bo spina dwa brzegi rzeki, bo łączy to, co jest odległe, bo również spaja więzi międzyludzkie. Zatem: budujmy mosty – dosłownie i w przenośni. Przyda się to nam wszystkim.

Nie minął jeszcze tydzień od zakończenia 20. Festiwalu Kultury Żydowskiej. Z podziwem należy spojrzeć na liczbę porządkową mówiącą o tym, że mieliśmy okazję być świadkami tego wydarzenia po raz dwudziesty. Koncerty żydowskiej muzyki ludowej, chasydzkiej i klasycznej, projekcje filmów, przedstawienia, wystawy, warsztaty i opowieści o historii Żydów – na dziesięć dni krakowski Kazimierz zamienił się w stolicę kultury żydowskiej. Festiwal zakończył tradycyjnie koncert „Szalom na Szerokiej”, niosący przesłanie pokoju, dedykowany pamięci wszystkich Żydów zamieszkujących Kraków, którzy z tym wyjątkowym miastem związali swoje życie. Dobrze bawili się wszyscy uczestnicy, bez względu na płeć, wiek czy wyznanie. Można zatem powiedzieć, iż ten most, łączący nas z kulturą żydowską jest konstrukcją solidną, trwałą i na dobre wrośniętą w pejzaż naszego miasta.

Ledwie ponad dwa tygodnie temu mieszkańcy miasta i turyści obserwowali, jak kładka „Bernatka” przekracza nurt Wisły. Olbrzymia operacja logistyczna przerzucania konstrukcji ważącej 700 ton nie miała szczęścia. Najpierw musiała zostać przełożona przez powódź. Wielkie obawy budziła woda napierająca na kolosa – czy aby na pewno nie uszkodzi jego samego i konstrukcji, na której został posadowiony po stronie Kazimierza. Szczęśliwie udało się więc pod koniec czerwca w ciągu sześciu godzin, przy pomocy barek, spiąć dwa brzegi – kazimierski i podgórski. Po oddanej do użytku kładce przejdziemy we wrześniu, a na realizację czeka kolejna kładka pieszo-rowerowa, która ma połączyć Kazimierz z Ludwinowem.

Z zainteresowaniem przeczytałem w tym tygodniu wywiad z Tadeuszem Wojciechowskim, projektantem mostów, który głośno podnosi postulat budowy kolejnych przepraw przez Wisłę. Absolutnie się zgadzam z jego twierdzeniem, że w Krakowie można wybudować kilka nowych mostów. Na wszystko jednak trzeba pieniędzy. A poprzedni rok, który był rokiem kryzysu finansowego, nie pozwolił niestety na realizację nawet tych inwestycji, do których przymierzaliśmy się planując budżet. Chcę jednak zwrócić uwagę, że w ciągu drogi ekspresowej S 7 - stanowiącej wschodnią obwodnicę miasta – przewidziana jest budowa mostu, który połączy Nową Hutę z Podgórzem. Jego powstanie (jak i całego odcinka Trasy Nowohuckiej pomiędzy węzłami „Rybitwy” a „Igołomska”) z pewnością wpłynie na kształt całego ruchu w tej części miasta.

Z przykrością przyjąłem informację o zaniechaniu budowy przeprawy promowej do Piekar na wysokości opactwa benedyktynów w Tyńcu. Mieliśmy już podpisany list intencyjny w tej sprawie, jednak prawo nie pozwala nam inwestować na cudzym terenie, a gmina Liszki nie jest w stanie wyłożyć pieniędzy niezbędnych do zbudowania przystani promowej po swojej stronie rzeki. Może jednak stanie się tak jak chcą radni z Dębnik? Nie poddają się oni w staraniach o połączenie dwóch brzegów Wisły i zaproponowali Radzie Miasta Krakowa, by Tyniec z Piekarami spiąć kładką pieszo-rowerową.

Zgoda buduje. To hasło kampanii przekonało podczas wyborów prezydenckich większość Polaków. Życzę nam wszystkim, byśmy zbyt szybko nie zapomnieli o haśle głoszonym przez prezydenta-elekta. A czy zgoda buduje również w Krakowie (choćby i mosty), przekonamy się już niedługo, podczas prac nad budżetem miasta.

piątek, 2 lipca 2010

Wszystko, co najlepsze

Rok 2011, to rok polskiej prezydencji w Unii Europejskiej. Jedną z najsilniej promowanych polskich marek ma być nazwisko poety Czesława Miłosza. Kraków, jako miejsce szczególnie związane z poetą, weźmie udział w obchodach roku, w którym przypada 100. rocznica jego urodzin. Ale to nie wszystko – nasze miasto będzie również starać się o przyznanie tytułu Miasta Literatury UNESCO.

Miasto Kraków, Instytutu Książki i Uniwersytet Jagielloński chcą wspólnie organizować Festiwal Miłosza w maju 2011 roku, sesję naukową na UJ, sesję dla tłumaczy poezji Miłosza oraz inne wydarzenia popularyzujące twórczość noblisty poprzez projekty niekonwencjonalne, kierowane do szerokiego odbiorcy.

Mówiąc o Festiwalu Miłosza trudno nie wspomnieć o 2. Międzynarodowym Festiwalu Literatury im. Josepha Conrada, który odbędzie się za kilka miesięcy, w listopadzie. Do tej pory udział w imprezie potwierdzili pisarze tej miary, co Herta Müller czy Amos Oz. Organizatorzy podkreślają, że druga edycja festiwalu „w którym Wschód dyskutuje z Zachodem, literatura wysoka z niską, filozofia z kulturą popularną, pokazuje dobitnie, że poróżnienie nie jest klęską, lecz warunkiem wstępnym wszelkiej prawdziwej rozmowy”.

Ktoś mógłby pomyśleć, że w tym kontekście, staranie się przez Kraków o przyznanie tytułu Miasta Literatury UNESCO, staje się tylko formalnością. Otóż nie do końca, bowiem nie tylko te dwie, wielce istotne na mapie wydarzeń kulturalnych imprezy, stanowią o literackiej sile miasta. Kraków, jako miasto dla literatury szczególnie ważne, już funkcjonuje jako kulturalne i intelektualne centrum regionu. Nie tylko oczywiste i bezsporne atuty jak: środowiska naukowe, wydawnictwa, festiwale literackie, nazwiska tworzących tu pisarzy (w tym noblistów), pozwalają nam ubiegać się o ten zaszczytny tytuł. Kraków jest również miastem, które posiadając status europejskiego miasta kultury, zachowuje także ważny potencjał świeżości. Jest miastem o wysokim indeksie bohemizacji, z aktywnością fundacji, stowarzyszeń i pojedynczych pisarzy. Z jednej strony mamy wielkie festiwale: Josepha Conrada czy Czesława Miłosza, ale też akcje pojedyncze, offowe, czy wręcz awangardowe. To miasto kawiarni literackich, miejsc przyjaznych czytaniu, wielkich bibliotek i unikalnych zbiorów, miasto stypendiów literackich, siedziba Instytutu Książki, zbiorowisko pisarzy i krytyków.

A zatem Kraków nie chce stać się miastem literatury, Kraków jest miastem literatury. A tytuł UNESCO byłby przypieczętowaniem tego faktu z perspektywy zewnętrznej. To tytuł, który traktowany jest również jako zobowiązanie. Ma mobilizować szczególną troskę wobec literackiego dziedzictwa miasta, a zarazem inspirować nowe inicjatywy i tworzyć warunki do promocji literatury w codziennym życiu.

Zauważyć trzeba, że już sam plan aplikowania do UNESCO spowodował, że zwiększyła się ilość publikacji o literaturze w mediach, pojawiły się liczne wywiady, recenzje i informacje o nagrodach literackich, powstały akcje społeczne, literackie przewodniki po Krakowie, a także festiwale offowe, jako reakcja na duże festiwale miejskie.

Nie sposób w tym miejscu nie zacytować Bronisława Malinowskiego, socjologa i antropologa kultury, który pisał, że do jego młodzieńczego Krakowa „ściągało wszystko, co było najlepsze w Polsce. Krakowa promieniejącego na cały kraj kulturą i to nie byle jaką, lecz przednią, w gatunku najlepszym, kulturą wielką o niespotykanym nasileniu”. Mam nadzieję, że i teraz potrafimy to udowodnić.

piątek, 25 czerwca 2010

Szlachetne zdrowie

Język potoczny ma to do siebie, że nie wszystko co pięknie powiedziane, zagości w nim na stałe. Zwykle bywa odwrotnie – karierę robią powiedzonka, które raczej zachwaszczają polszczyznę. Jednak Jan z Czarnolasu pisząc: „Szlachetne zdrowie, nikt się nie dowie, jako smakujesz, aż się zepsujesz” – wyraził prawdę na tyle uniwersalną, że fragment tej fraszki powszechnie jest znany i z lubością cytowany.

Nie będę w tym miejscu opisywał tego, o czym można przekonać się wchodząc do pierwszej lepszej przychodni – są kolejki, bo w służbie zdrowia brakuje pieniędzy. Niestety, nie jest to problem, którego rozwiązanie nie leży gestii samorządu. Samorząd może jedynie zapewniać dobre warunki dla funkcjonowania systemu opieki zdrowotnej poprzez podtrzymywanie istniejącej sieci placówek medycznych i ułatwianie dostępu do niej wszystkim mieszkańcom.

Kilka lat temu odszedł od nas doktor Zbigniew Żak, wiceprezes Naczelnej Izby Lekarskiej, wieloletni dyrektor Wojewódzkiej Przychodni Stomatologicznej noszącej teraz jego imię. Wiele razy podczas naszych rozmów wspominał, że boi się o los kierowanej przez siebie placówki, bo nie wie co z nią będzie, gdy Zakład Ubezpieczeń Społecznych przejmie kamienicę przy ul. Batorego 3, gdzie mieści się WPS i kilkadziesiąt innych specjalistycznych poradni, w których rocznie udziela się ok. 200 tysięcy porad lekarskich, wykonuje 50 tysięcy badań laboratoryjnych i podobną ilość badań diagnostycznych. Dzisiaj spełnił się najgorszy sen doktora Żaka… – ZUS jeszcze nieprawomocną decyzją wojewody odzyskał kamienicę.

Wojewoda małopolski wydał decyzję, na mocy której oddał 3/4 budynku przy ul. Batorego 3 na potrzeby urzędników Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. W uzasadnieniu decyzji czytamy o ciężkich warunkach pracy urzędników ZUS: 177 osób nie ma zapewnionej odpowiedniej powierzchni do pracy, gdyż każdy pracownik biurowy ZUS winien mieć do dyspozycji 13,3 m2. Ponadto lekarze orzecznicy przyjmują w różnych częściach miasta (co – na zdrowy rozsądek - wydaje się być dogodne dla zainteresowanych), a zdaniem ZUS powinni przyjmować w jednym miejscu, tj. przy ul. Batorego 3.

Pan wojewoda z troską pochylił się nad tymi potrzebami i uznał, że skoro jego urzędnikom wystarcza 7 m2 powierzchni użytkowej, to tyle również przyzna ZUS. Idzie jednak o budynek, który od 1933 roku służył chorym mieszkańcom Krakowa, korzystającym tu od zawsze z usług lekarzy, a nie urzędników.

Przepisy stanowią, iż Zakład Ubezpieczeń Społecznych jest następcą prawnym działających do 1950 r. – najogólniej mówiąc - ubezpieczalni społecznych, ale tylko w zakresie ubezpieczeń społecznych. Tymczasem Kasy Chorych i ubezpieczalnie społeczne, które były właścicielem budynku przy ul. Batorego 3, prowadziły w nim tylko działalność medyczną. Rodzą się zatem poważne wątpliwości co do następstwa prawnego ZUS.

Ustawa stawia również warunek, że nawet w przypadku przyjęcia następstwa prawnego budynek musi być niezbędny dla wykonywania zadań ZUS. I tu rodzą się kolejne wątpliwości: czy polepszenie warunków pracy urzędników ZUS jest rzeczywiście niezbędne, a jeśli tak, to czy musi odbywać się to kosztem likwidacji przychodni, czyli kosztem mieszkańców Krakowa.
Nie podzielam również poglądu, iż można być w części właścicielem, a w części nim nie być. Jeśli bowiem ZUS istotnie jest następcą prawnym przedwojennych Kas Chorych (co jest wątpliwe), to jest nim w całości a nie w 3/4. Ustawa nie przewiduje bowiem cząstkowego zwrotu.

Mając tę wątpliwość wniosłem odwołanie od decyzji Wojewody Małopolskiego. Przed nami zatem jeszcze długa droga do wydania budynku Zakładowi Ubezpieczeń Społecznych. Oznacza to, że na razie przychodnie przy ul. Batorego 3 będą funkcjonowały. Bo choć długie spacery po mieście są dobre dla zdrowia, to przymusowe wycieczki przez całe miasto w poszukiwaniu lekarza nikomu – a zwłaszcza ludziom starszym i schorowanym - nie pomogą. Nie bez przyczyny Jan Kochanowski w swojej fraszce „Na zdrowie” pisał dalej tak: „Bo dobre mienie, perły, kamienie, także wiek młody I dar urody. Mieśca wysokie, władze szerokie dobre są, ale - gdy zdrowie w cale”.