poniedziałek, 21 października 2013

Kraków - Miastem Literatury UNESCO



Dziś w Krakowie rozpoczęliśmy jeden z największych festiwali literackich w Polsce – festiwal Conrada. Dziś też dotarła do mnie – co prawda spodziewana od jakiegoś czasu – ale w końcu oficjalna wiadomość: Kraków został Miastem Literatury UNESCO! Jesteśmy pierwszym w Europie kontynentalnej nieanglojęzycznym miastem literatury świata!
Propozycja przystąpienia do sieci Miast Kreatywnych przyszła z miasta partnerskiego Krakowa Edynburga. Po analizie rozmaitych programów uznaliśmy wraz ze środowiskami kultury Krakowa, że to właśnie literatura jest niezbywalnym kapitałem naszego miasta. I rozpoczęliśmy prace.
Co przemawiało za Krakowem? To miasto jest stolicą języka i literatury polskiej, ważnym ośrodkiem akademickim, siedzibą wydawców, stowarzyszeń, bibliotek. W tym roku świętujemy 500 lat od wydania w Krakowie pierwszej książki wydanej w języku polskim w 1513 roku: Raj Duszny Biernata z Lublina u Floriana Unglera, dziś w zasobach Biblioteki Jagiellońskiej. Po dziś dzień Kraków jest potęgą wydawniczą i naukową. Ważnym ośrodkiem badań literackich. W Krakowie mieszczą się historyczne biblioteki, archiwa, czołowe krajowe instytuty badawcze. Tu decyzją Ministra Kultury powołano Instytut Książki. W Krakowie odbywają się też największe w Polsce Targi Książki.
Możemy się też pochwalić tym, że krakowianie czytają. Zarówno tradycyjne książki, jak i e-booki. W Krakowie mamy średnio 3 miliony wypożyczeń rocznie, co jest jednym z najwyższych wskaźników w skali kraju. To jest miasto wielkich pisarzy przeszłości i czasów najnowszych, miasto poetów – Noblistów, teatrów, reżyserów filmowych często adaptujących literackie pierwowzory.
Tytuł Miasta Literatury UNESCO to dla Krakowa nie tylko prestiż. Oznacza przede wszystkim ściślejszą współpracę z miastami wyróżnionymi tym tytułem, a także realizację wielu przedsięwzięć, które będą wspierały czytelnictwo.

wtorek, 8 października 2013

Kraków już swoje dostał?

„Kraków bez milionów” – donosi dzisiejsza Gazeta Wyborcza. Chodzi o ewentualną likwidację Narodowego Funduszu Rewaloryzacji Zabytków Krakowa. Już wielokrotnie wypowiadałem się na ten temat, ale przypomnę jeszcze raz moją argumentację, dlaczego likwidacja Funduszu miałaby katastrofalne skutki dla Krakowa.
Po pierwsze nieprawdą jest stwierdzenie, że „Kraków już swoje dostał”. Wszyscy konserwatorzy i historycy sztuki wiedzą, że konserwacja nie kończy się nigdy i zabytek wyremontowany 20 lat temu ówczesnymi najznakomitszymi technikami, teraz nadaje się do ponownej konserwacji. Jeżeli teraz to zaniedbamy, w przyszłości koszty ratowanie bezcennych dla historii Polski budowli, będą znacznie wyższe.
Sprawa druga – publicznych pieniędzy Kraków nigdy nie traktował jak niezobowiązującego prezentu – do każdej złotówki właściciel zabytku dodaje drugą złotówkę. Stąd tak znakomite efekty.
Kolejną sprawą, której muszę się zdecydowanie przeciwstawić jest antagonizowanie Krakowa z resztą zabytkowych miast. Jeżeli budżet kraju to prawie 300 mld zł, a my toczymy bój o 40 mln na ratowanie zabytków na terenie Polski, to wręcz brak słów, żeby to skomentować. Nie tylko krakowski Fundusz nie powinien być zlikwidowany, ale obowiązkiem państwa jest otoczenie podobną opieką innych cennych budowli na terenie kraju. W przypadku likwidacji SKOZK, Kraków straci wszystko, a zabytki w innych miastach nie zyskają nic, bo jak podzielić 40 mln na tysiące budowli?
Może dyskutując na forum rządowym o „olbrzymich wydatkach” na krakowskie zabytki, warto zajrzeć do gazet z początku roku. Wtedy to dziennikarze opisywali, że wydatki na nagrody w dziesięciu ministerstwach w 2012 r. pochłonęły 60 mln zł, z czego 20 mln zł przyznał swoim współpracownikom min. Rostowski. Jak to się ma do 40 mln zł na Narodowy Fundusz Rewaloryzacji Zabytków Krakowa?
W sobotę jadę do Wrocławia. Wraz z przedstawicielami Wrocławia, Gdańska, Zamościa, Torunia, Poznania, Lublina, Łodzi i Warszawy będziemy dyskutować o środkach na odnowę zabytków. Gdyby instytucje podobne do SKOZK powstały w innych zabytkowych miastach, a pula do podziału była znacznie większa niż dotychczas, to moim zdaniem byłoby to doskonałe rozwiązanie, bo inne miasta powinny czerpać z doświadczeń SKOZK. Niepokoi mnie jedynie fakt, że dysponentem środków miałoby być Ministerstwo Kultury. Praktyka pokazuje, że zdeponowanie pieniędzy na ten cel w Kancelarii Prezydenta RP powoduje, że są one znacznie bardziej odporne na zawieruchy polityczne.

czwartek, 19 września 2013

Matejko zasłużył na pomnik!



Dzisiejsza Gazeta Wyborcza utwierdza mnie w przekonaniu, że jej dziennikarze wzięli na siebie rolę głównych strażników i znawców estetyki w Krakowie. Pozwolę sobie więc na kilka słów na temat opisywanego dziś pomnika Jana Matejki, ponieważ pani redaktor Dominika Wantuch była uprzejma w artykule pominąć moje zdanie na ten temat. Być może nie pasowało do założenia artykułu, które brzmi: miasta nie stać na pomnik, bo ma inne wydatki, a pomnik, który powstanie jest nieestetyczny.
Pozwolę sobie więc tą drogą wyrazić moją opinię. Moim zdaniem, komu jak komu, ale Janowi Matejce w Krakowie pomnik się należy. To wstyd, że uhonorowała go Warszawa, a Kraków nie potrafił. Pięć lat temu, to mieszkańcy zgłosili pomysł, by przy Akademii Sztuk Pięknych stanął pomnik artysty. Został ogłoszony konkurs, który wygrał projekt prof. Jana Tutaja, prorektora Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Wtedy nie udało się go zrealizować. W tym roku przypada 120. rocznica śmierci artysty. Postanowiłem przeznaczyć część rezerwy budżetowej, którą dysponuję i sfinalizować to przedsięwzięcie. Dlatego, że Matejko był wybitnym krakowianinem, Honorowym Obywatelem Miasta i przede wszystkim naszym najwybitniejszym malarzem historycznym. Pisanie, że te pieniądze można wydać na budowę boiska, oświetlenia, czy przedszkole, to zwykły populizm i granie na emocjach Cztelników. Zawsze będą w mieście pilne wydatki. Ale naszym obowiązkiem - równie ważnym - jest dbanie o pamięć o wybitnych mieszkańcach miasta i pielęgnowanie naszego dziedzictwa. Nikt za nas tego nie zrobi.
I jeszcze jedna uwaga: pani redaktor pisze, iż powstające pomniki to dowód „braku poczucia estetyki krakowskich radnych i prezydenta”. W organizowanych przez miasto konkursach na pomniki swoje projekty przedstawiają artyści, często uznani profesorowie - tak było w tym przypadku, w komisjach konkursowych też nie zasiadają radni z prezydentem, ale osoby cenione w środowisku artystów, których wykształcenie gwarantuje dobry wybór. Każdy z nas ma swój gust i swoje prywatne opinie na temat tego co jest ładne, a co nie. Zastanawiam się, czy pani redaktor - o której wykształceniu nic nie wiem - pisząc dzisiejszy artykuł nie pomyliła głoszenia swoich prywatnych opinii, z występowaniem w roli eksperta, bo z tego co się orientuję, od samego bycia dziennikarzem wiedzy i doświadczenia nie przybywa.

środa, 18 września 2013

Czy się boję referendum?



Czy potępiają Państwo osoby, które mają regularne dochody i biorą kredyt na mieszkanie, bo gdyby chcieli zapłacić za nie gotówką, własnego lokum doczekaliby się w najlepszym wypadku w okolicach przejścia na emeryturę? Odpowiedź pewnie wydaje się Państwu oczywista? Mnie, po zapoznaniu się z argumentami pomysłodawców przeprowadzenia w Krakowie referendum, to odpowiedź wcale taka prosta się nie wydaje.
Jak już wielokrotnie przekonywałem, finanse miasta to w uproszczeniu taki budżet domowy w skali makro. Mało kto może sobie pozwolić obecnie na kupno mieszkania „od ręki”. Tak samo w przypadku miasta – oczekiwania mieszkańców i potrzeby rozwijającego miasta są ogromne. Nikt nie wyobraża sobie przesuwania terminu ważnych dla mieszkańców inwestycji do czasu uzbierania na nie pieniędzy – z perspektywą 10 czy 20 lat. Do tego dochodzi jeszcze kwestia środków unijnych. Niegospodarnością byłoby niekorzystanie z takiego „prezentu”, nawet jeżeli ceną było zadłużenie się na sfinansowanie wkładu własnego. Jak rozumiem dla pomysłodawców referendum, wspieranych przez pana radnego Gilarskiego, idealnym miastem jest takie, które nie jest zadłużone. Zapominają tylko dodać, że niezadłużone miasto to miasto, w którym od dziesięcioleci niczego, co wymaga poniesienie poważnych kosztów, nie udało się zrobić.
Dla mnie wyznacznikiem tego, czy kredyt jest „dobry” czy „zły” jest to, czy wzięliśmy pieniądze po to, by je przejeść, czy zrobiliśmy z nimi coś, co powiększyło nasz majątek. Dlatego kredyty na mieszkanie są moim zdaniem „dobre”, a te na sfinansowanie wakacji, już niekoniecznie...
A jak to jest w przypadku Krakowa? Kiedy obejmowałem urząd w 2003 roku, miasto było zadłużone na 871 mln zł. Przez dziewięć lat to zadłużenie wzrosło o 1 mld 171 mln zł. Po dodaniu jednak do tej kwoty własnych dochodów i pozyskanych środków zewnętrznych, powiększyliśmy majątek miasta w tym samym czasie aż o 5 mld 137 mln zł! Oznacza to, że dzięki zadłużeniu majątek Krakowa powiększył się o wartość 4,5 raza wyższą niż kwota kredytów. Trzeba też przypomnieć, że nie bierzemy kredytów ponad siły i regularnie, spokojnie spłacamy kolejne raty.
Nieporozumieniem jest też mowa o „ukrywaniu zadłużenia w spółkach miejskich”. Krakowskie spółki należące do miasta przynoszą dochód i dysponują poważnym majątkiem, a to oznacza, że są wiarygodne dla banków i mają możliwość brania kredytów na kolejne inwestycje, które spłacają z wypracowanego dochodu. Nie wiem jaki inny wariant radny Gilarski uważałby za prawidłowy? Czy zdaniem radnego należałoby wolniej rozwijać sieć ciepłowniczą, wodociągową, kanalizacyjną, korzystając tylko z dostępnych środków? To, że jesteśmy miastem, które w całości oczyszcza swoje ścieki, że praktycznie nie ma już miejsc, gdzie nie dociera wodociąg to właśnie jest zasługa przemyślanych inwestycji wspieranych przez banki. Wydaje się, że nie bez znaczenia jest w tym przypadku fakt, iż z w ten sposób sfinansowanego publicznego majątku naszego miasta korzystają już obecnie jego mieszkańcy, ale i korzystać będą przyszłe pokolenia krakowian.
Czuję się zobowiązany odnieść też do drugiego, oprócz zadłużenia, zarzutu, który pomysłodawcy referendum wysuwają pod moim adresem. Chodzi mianowicie o nadmierny ich zdaniem wzrost rozmaitych opłat i podatków, którymi miasto obciąża mieszkańców. Wielokrotnie już tłumaczyłem, że rosną np. ceny biletów, bo rosną ceny energii, a miasto nie może coraz więcej dopłacać do komunikacji, bo będzie musiało zabrać te pieniądze z innych równie potrzebnych zadań. Na przykład, o ile w 2007 do wpływów ze sprzedaży biletów dopłacaliśmy z budżetu miasta kwotę 67 mln zł, to w 2012 roku była to już kwota 178 mln zł, a zatem kwota dwu i półkrotnie wyższa!
Przyjrzyjmy się też sprawie obciążenia podatkami lokalnymi. Najsprawiedliwsze wydaje mi się porównanie z innymi miastami, podobnej wielkości jak Kraków. W Krakowie obciążenie podatkami lokalnymi na jednego mieszkańca wynosi 667 zł. rocznie. We Wrocławiu – 678 zł, w Warszawie 817 zł, a w Gdańsku – aż 911 zł. Z danych wynika, ze średnia obciążeń na jednego mieszkańca dla 12 największych polskich miast wynosi 713 zł. Mniejszymi podatkami od krakowian obciążeni są jedynie mieszkańcy Białegostoku i Łodzi.
Na pytanie, czy boję się referendum w sprawie odwołania prezydenta i rady miasta odpowiadam, że takie jest prawo demokracji i ostateczny głos w tej sprawie będzie należał do krakowian. Zastanawiam się tylko, czy naprawdę jako miasto musimy wydać ok. milion złotych na referendum, by kilka osób miało okazję przypomnieć swoje nazwisko i twarz rok przed kolejnymi wyborami samorządowymi.

środa, 4 września 2013

Zausznik kontra współpracownik



Po lekturze zamieszczonego we wtorkowej Gazecie Krakowskiej artykułu poświęconego stanowisku pełnomocnika dla Anny Okońskiej-Walkowicz, zauważam, że co prawda na razie jeszcze nie ma kandydatów na stanowisko prezydenta Krakowa, ale gazeta już powiela stare wzory z kampanii wyborczej.
Skłania mnie do takich przemyśleń podobieństwo sytuacji. Podczas ubiegłej kampanii, Gazeta Krakowska zamieściła artykuł poświęcony zabłoconemu chodnikowi w pobliżu budowy ronda ofiar Katynia. Ponieważ tekst zamieszczony na jednej z dalszych stron, nie wywołał zamierzonego efektu, kilka dni później opublikowany został bardzo podobny tekst opisujący ten sam problem. Różnica była taka, że awansował już na pierwszą stronę gazety i jak się Państwo domyślają… wywołał prawdziwą sensację i dał możliwość ciskania we mnie gromów.
Teraz jest podobnie. Anna Okońska-Walkowicz została powołana na stanowisko pełnomocnika ponad miesiąc temu, co zauważyła nawet gazeta-bliźniaczka, czyli Dziennik Polski. Nie wywołało to jak widać „odpowiednich” głosów oburzenia, bo dopiero po takim czasie redaktorzy GK zdecydowali się opublikować na pierwszej stronie sensacyjny artykuł „Prezydent wymyślił posadę dla Okońskiej”, przy okazji wypominając mi innych pełnomocników i doradców.
Wyjaśnię więc po raz kolejny sprawę pełnomocników i doradców. Przez ostatnie lata mocno zredukowałem liczbę tych stanowisk. Obecnie mam sześciu pełnomocników, z których jeden jest wymagany ustawą (ds. ochrony informacji niejawnych), dwie inne osoby pracują na stanowiskach dyrektora wydziału i kierownika referatu i za tę pracę otrzymują wynagrodzenie, natomiast funkcję pełnomocnika pełnią nieodpłatnie. Pozostaje więc de facto trzech wynagradzanych pełnomocników.
Podobnie z doradcami. Jest ich trzech. Ks. Andrzej Augustyński pełni swoją funkcję społecznie. Jedna osoba doradza mi w sprawach prawnych, a druga - na niepełnym etacie - w sprawach gospodarki miejskiej.
Na temat rzetelności Gazety Krakowskiej pisałem już wielokrotnie. Może zamiast szczuć Czytelników, wypominając rzekome olbrzymie koszty, jakimi urząd obciąża podatnika zatrudniając pełnomocników, zachciałby Pan redaktor sprawdzić, jak to funkcjonuje w innych miastach. Za trudne? Czas goni? Zwykłe lenistwo, a może jednak pisanie tekstów na zamówienie? Zrobię to za Pana Redaktora.
Z danych, które sprawdzałem rok temu, wynika, że w Warszawie zatrudnionych jest 16 pełnomocników prezydenta. W Łodzi – 10 pełnomocników i 4 doradców. W Gdańsku – 9 pełnomocników plus pełnomocnicy dla poszczególnych dzielnic miasta. W Lublinie - 10 pełnomocników. W Poznaniu – 9 pełnomocników, a w Szczecinie i Katowicach po 7. Nie wyliczam tego, żeby potępić któregokolwiek z prezydentów wymienionych miast, tylko żeby pokazać, że jest to w każdym większym mieście przyjęte rozwiązanie i każdy z prezydentów ma prawo takie osoby powoływać w dziedzinach, w których widzi taką szczególną potrzebę. Praktycznie w 100 proc. zajmują się oni sprawami, którymi zajmują się też tamtejsze wydziały urzędów miast. Wyjątkiem jest może Warszawa, która – jak wyczytałem - zatrudnia pełnomocnika ds. etyki.
„Prezydent mógłby się obejść bez tylu zauszników – mówi Stawowy” - to cytat z artykułu w Gazecie Krakowskiej. Szanowny Panie Radny. Być może osoby pracujące z Panem to Pana zausznicy. Ja mam współpracowników – ludzi, którzy moim zdaniem sumiennie i kompetentnie wypełniają swoje zadania. Sprawa druga – prawem każdego prezydenta miasta jest dobieranie sobie osób, którym ufa i z którymi chce pracować, bo to on – a nie dziennikarz do spółki z radnym - jest odpowiedzialny za efekty ich pracy i z tych efektów jest rozliczany.

czwartek, 18 lipca 2013

Komu pomagamy?

W środę przekazaliśmy pierwszym lokatorom klucze do nowych mieszkań komunalnych przy ul. Działkowej. Miasto zyskało 82 nowe mieszkania, a okoliczni mieszkańcy zamiast chaszczy pięknie zagospodarowany teren z ogólnodostępnym placem zabaw dla dzieci. W planach mamy już budowę kolejnych trzech takich osiedli dla prawie 600 rodzin.
To kolejna tak duża inwestycja w mieszkania komunalne po oddaniu do użytku 5 lat temu osiedla przy ul. Magnolii, gdzie wybudowaliśmy 290 mieszkań. Podobnie jak tam, osiedle przy Działkowej jest tak pomyślane, by mieszkańcom żyło się jak najwygodniej. Dlatego powstały miejsca parkingowe, garaże, które będzie można dodatkowo wynająć, plac zabaw dla dzieci. Osiedle wyposażono w małą architekturę, a wokół budynków posadzono ok. 600 roślin. W blokach przy działkowej przygotowano także dwa duże - prawie 100-metrowe mieszkania z osobnym wejściem i windą dla osób niepełnosprawnych. Zostaną one zagospodarowane w porozumieniu z Miejskim Ośrodkiem Pomocy Społecznej i powstaną tam albo mieszkania chronione dla młodych ludzi - usamodzielniających się wychowanków domów dziecka, lub rodzinne domy dziecka.
Doskonale sobie zdaję sprawę z tego, że 82 nowe mieszkania to kropla w morzu potrzeb, bo oczekujących na mieszkaniową pomoc gminy jest bardzo wielu i często spotykam się z zarzutem, że działania miasta są niewystarczające, a takich inwestycji powinno być więcej. Z drugiej strony, czytając opinie internautów pod informacjami o nowym osiedlu, można mieć wrażenie, że dominującym uczuciem jest zawiść, iż ktoś otrzymał coś „za darmo”, kiedy to inni muszą spłacać kredyty.
Wypadałoby na początek zauważyć, że choć staram się zrozumieć taki komentarz i towarzyszące mu rozgoryczenie, to jednak mogę Państwa zapewnić, że żadna z osób, którym wczoraj wręczałem klucze, zdolności kredytowej nie posiada. Jaką zdolność kredytową może mieć para 80-letnich seniorów? Jakim partnerem dla banku jest młodziutka dziewczyna z dzieckiem, która życie spędziła w domu dziecka? Albo niepełnosprawna kobieta wyrzucana z kamienicy przez właściciela? Właśnie dla takich osób miasto buduje mieszkania.
Przede wszystkim nie mogę nie odnieść się do powtarzającego się zarzutu, że miasto oddaje nowe mieszkania o dobrym standardzie „ludziom z marginesu”, czy okazji tworząc getta uciążliwe dla sąsiadów. Nowe mieszkania otrzymują ludzie, co do których mamy stuprocentową gwarancję, że będą się solidnie wywiązywać ze swoich obowiązków najemcy, są spokojnymi ludźmi i zostało to potwierdzone zarówno przez policję, jak i straż miejską. Przy ul. Działkowej zamieszkają przede wszystkim ci, którzy już są lokatorami mieszkań komunalnych, ale chcą zamienić swoje stare mieszkanie na nowe, bo np. jest już dla nich zbyt duże, czy też ze względu na stan zdrowia potrzebują udogodnień, których nie mają w starej kamienicy. Te opuszczone przez nich mieszkania zostaną zaoferowane osobom, które czekają na swój przydział na listach mieszkaniowych. Przy ul. Działkowej zamieszkają także osoby, które do tej pory mieszkały w warunkach urągających jakimkolwiek standardom, młodzi ludzie z dziećmi - wychowankowie domów dziecka, nie mogący liczyc jak wielu ich rówieśników na pomoc najbliższych, a także lokatorzy prywatnych kamienic, wyrzuceni przez właścicieli. Dla mnie osobiście najbardziej kontrowersyjna jest ta ostatnia grupa – nie mam żadnych wątpliwości, że w większości przypadków są to osoby, zasługujące na pomoc, którym wyrządzono wielką krzywdę, natomiast uważam, że w rozwiązaniu ich problemów gminy powinny otrzymać pomoc od skarbu państwa. Dziś, jako miasto zostaliśmy z tym sami.
I jeszcze jedna powtarzającą się w rozmaitych komentarzach wątpliwość – możliwość wykupu takiego mieszkania za 10 proc. wartości po kilku latach. To nieprawda, nowych mieszkań wybudowanych przez miasto nie można wykupić. W interesie miasta jest jedynie sprzedaż najstarszych budynków, które wymagają kosztownych remontów. Mam nadzieję, że i w przyszłości rada miasta nie zmieni zasady, że mieszkania pozyskane przez gminę po 1998 roku w żadnym wypadku nie są przeznaczone do sprzedaży i pozostają majątkiem miasta.
W ciągu najbliższych pięciu lat zamierzamy zrealizować kolejne trzy osiedla – przy ul. Mały Płaszów, ul. Melchiora Wańkowicza i przy ul. Jana Kantego Przyzby. Jak pokazuje doświadczenie, budowa własnych osiedli jest optymalnym rozwiązaniem nie tylko jeśli chodzi o kwestie finansowe, ale też o zapewnienie przyzwoitej jakości samych mieszkań i ich otoczenia.

piątek, 5 lipca 2013

Kto płaci najwięcej?

Już dawno nie pisałem o finansach miasta. Z jednej strony to z pewnością dobry znak – ten rok jest znacznie pod tym względem dla Krakowa spokojniejszy. Z drugiej – warto raz na czas przyjrzeć się budżetowi i porównać go z największymi Polskimi miastami, by mieć trochę ogólniejszy ogląd niż ten, który jest przedstawiany w codziennych gazetach. Okazja do takiego podsumowania jak najbardziej jest – na ostatniej w czerwcu sesji, radni miasta podjęli uchwałę o udzieleniu absolutorium z wykonania zeszłorocznego budżetu.
Nie będę opisywał szczegółowo ubiegłorocznego budżetu, chcę jedynie zwrócić Państwa uwagę na kilka – moim zdaniem - interesujących porównań do 12 największych Polskich miast. Zacznijmy od podatków lokalnych – czyli takich, o których wysokości decyduje miasto, które wpływają nie do urzędu skarbowego a bezpośrednio do budżetu miasta, i na które tradycyjnie się narzeka, że są zbyt wysokie. Z danych wynika, że kwota podatku lokalnego na jednego mieszkańca w 12 największych polskich miastach wynosi 713 zł. W Krakowie jest to 667 zł, we Wrocławiu (z którym zawsze jesteśmy porównywani) – 678 zł, w Warszawie – 817 zł, a najdroższy jest Gdańsk – aż 911 zł. Drożej niż w Krakowie jest też w Poznaniu i Rzeszowie, a porównywalnie – w Szczecinie. Najmniej obciążeni podatkami są mieszkańcy Białegostoku (560 zł) i Łodzi (579 zł).
 Druga kwestia, którą emocjonują się szczególnie dziennikarze, to sprawa wydatków miasta na administrację. W tym porównaniu 12 miast Kraków jest drugi… od końca. Gdy wydatki na administrację podzielimy przez liczbę mieszkańców, na jednego mieszkańca Krakowa przypada 253 zł rocznie, wrocławianin płaci 351 zł, a mieszkaniec Katowic – 370 zł. Najdrożej administracja kosztuje warszawiaków. Płaca na nią rocznie po 519 zł. Mniej o 4 zł niż Krakowianie płacą TYLKO mieszkańcy Bydgoszczy. Myślę, że dane te usatysfakcjonują tych, którzy zawsze przy okazji dyskusji o finansach radzą zwolnienie połowy urzędników. Proszę tylko pamiętać, że jednocześnie wszyscy chcemy, by nasza sprawa w urzędzie była szybko i kompetentnie załatwiona. I jeszcze jedno porównanie – jeżeli założymy, że to z podatków lokalnych jest utrzymywana administracja, to każdy mieszkaniec Krakowa na jej utrzymanie oddaje niecałe 40 proc. kwoty lokalnych podatków, a ponad 60 proc. jest przeznaczanych na inne wydatki miasta. Mieszkaniec Warszawy na utrzymanie administracji przeznacza prawie 65 proc. kwoty podatków lokalnych.
Ostatnia kwestia – bodajże zawsze najbardziej kontrowersyjna – zadłużenie miasta. Podobnie jak w poprzednich wyliczeniach, weźmy pod uwagę zadłużenia na jednego mieszkańca. Średnia dla 12 metropolii to 2 863 zł. Kraków jest poniżej tej średniej z zadłużeniem 2 695 zł na osobę. Najbardziej zadłużony jest Wrocław ( 3 610 zł), Poznań ( 3 359 zł) i Warszawa (3 322 zł). Warto jeszcze zwrócić uwagę na fakt, że w ubiegłym roku jedynie Warszawa i Kraków spłaciły częściowo swoje długi. W porównaniu z 2011 rokiem w ubiegłym roku nasze zadłużenie zmniejszyło się o 88,5 mln zł. W pozostałych miastach w ubiegłym roku zadłużenie wzrosło.
Nie będę Państwa dłużej zanudzał cyframi. Pozostaje mi sobie życzyć, żeby w styczniu okazało się, że wykonanie tegorocznego budżetu jest równie wysokie jak w 2012 roku. Czy jest to możliwe – mam nadzieję że tak, choć porównanie przekazywanych z budżetu państwa Krakowowi udziałów z podatków pokazuje, że w tym roku na nasze konto wpływa mniej pieniędzy niż w ubiegłym. Dlatego z tym większym niepokojem czekamy na zapowiedzianą przez rząd nowelizację budżetu państwa. Wszystko wskazuje na to, że będzie jeszcze skromniej…

środa, 19 czerwca 2013

Pozytywnie o edukacji

Obiema rękami podpisuję się pod podjętą ostatnio z inicjatywy Platformy Obywatelskiej uchwałą rady miasta, ustalająca kierunki działań prezydenta „w sprawie pozytywnego programu zmian krakowskiej edukacji na lata 2013-2014”. Trudno żeby było inaczej. Zmiany „pozytywne” należy zawsze wspierać, a w dodatku z 32 zaproponowanych przez radnych punktów, 29 już od kilku lat realizujemy.
Ponieważ pani radna Jantos zarzuciła mi, że to nieprawda, iż realizujemy zaproponowany przez radnych podczas ostatniej sesji program, pozwolę sobie w kilku punktach przeanalizować propozycje radnych, szczególnie te, które dotyczą spraw ostatnio mocno dyskutowanych – 6-latków w szkołach i miejsc w przedszkolach.
• Audyt bazy szkolnej pod kątem możliwości przyjęcia sześciolatków do szkół – po raz pierwszy przeprowadziliśmy go w 2010. Teraz jest przeprowadzany na bieżąco. Efektem tych audytów było przeznaczenie w latach 2010-2012 prawie 1,5 mln zł z naszego budżetu na remonty sal dla sześciolatków i 770 tys. zł na ich wyposażenie. Z programu rządowego pozyskaliśmy ponad milion złotych na pomoce dydaktyczne i miejsca zabaw. Ponad milion wydaliśmy też na place zabaw, z czego połowę dofinansowało ministerstwo edukacji. O takie samo dofinansowanie wystąpiliśmy też w tym roku.
• Przeprowadzenie niezbędnych remontów i uzupełnienie wyposażenia w szkołach – w latach 2010-2012 na remonty w krakowskich szkołach wydaliśmy z budżetu miasta ponad 15 mln zł i staramy się to robić na bieżąco w miarę posiadanych środków.
• Przygotowanie merytoryczne szkół do pracy z dziećmi młodszymi o rok – w tym roku szkolnym organizowaliśmy konferencje szkoleniowe dla wszystkich dyrektorów, a także warsztaty dla nauczycieli edukacji wczesnoszkolnej, dla wychowawców świetlic i dla nauczycieli klas 4-6.
• Przeprowadzenie kampanii informacyjnej dla rodziców sześciolatków – kampanię „Sześciolatku nie trać roku!” po raz pierwszy zorganizowaliśmy w 2009 roku, a Kraków, w publikacji Ośrodka Rozwoju Edukacji została ona przedstawiona jako przykład dobrej praktyki.
• Wsparcie psychologiczne i pedagogiczne dla sześciolatków i ich rodziców – zadbaliśmy, bo rodzice mieli dostęp do psychologów i pedagogów zarówno w poradniach, jak i w przedszkolach. Do 20 czerwca, dzieci 6-letnie, jeżeli rodzice wyrażą na to zgodę zostaną przebadane pod kątem dojrzałości szkolnej.
• Zapewnienie jak największej ilości miejsc w przedszkolach – z moich obliczeń wynika, że od 2010 roku przybyło w przedszkolach samorządowych ponad 600 nowych miejsc.
• Organizowanie przedszkoli w budynkach szkolnych – na bieżąco analizujemy takie możliwości i w efekcie tych analiz utworzono w ostatnich latach 11 zespołów szkolno-przedszkolnych. Można by oczywiście więcej, ale z jednej strony trzeba pamiętać o ograniczeniach budżetu, z drugiej – nie każdą szkołę uda się odpowiednio przebudować, by spełniała wymogi bezpieczeństwa dla małych dzieci – usytuowanie sanitariatów, osobne korytarze, itd..
• Wspieranie i inicjowanie tworzenia przedszkoli przy przedsiębiorstwach, uczelniach itd. – największym wsparciem, jakie udzieliło miasto jest zwiększenie obowiązkowej dotacji dla przedszkoli niepublicznych z 75 do 85 proc. Od 2011 roku liczba tego typu placówek niesamorządowych zwiększyła się o 40 proc., w efekcie w Krakowie jest więcej miejsc w przedszkolach niż przedszkolaków. To, że rodzice ze względu na wysokość opłat wybierają jednak przedszkola samorządowe, to inna kwestia.
Nie będę Państwa zanudzał działaniami magistratu, które mają poprawić jakość kształcenia w Krakowie – mogę zapewnić, że zarówno na bieżąco analizujemy wyniki szkół, pomagamy w stworzeniu programów naprawczych, wdrażamy rozmaite programy, które mają poprawić jakość kształcenia, pozyskujemy środki unijne i w porozumieniu z dyrektorami szkół opracowujemy zasady przyznawania nagród i dodatków motywacyjnych. Trzech propozycji radnych nie realizujemy: Nie budujemy przedszkoli kontenerowych, bo w porównaniu z technologią tradycyjną nie są one znacząco tańsze. Proszę też pamiętać, że koszty to nie wybudowanie i wyposażenie przedszkola, ale jego późniejsze utrzymanie. Nie przeprowadzamy też analizy demograficznej z podziałem na dzielnice, ponieważ z danych, którymi dysponujemy wynika, że w szkołach podstawowych aż 40 proc. uczniów, a w gimnazjach – 60 proc. uczniów nie uczęszcza do szkoły w swoim obwodzie. Takie analizy przeprowadzamy dla całego miasta. W uchwale znalazł się także postulat stworzenia „centrów kreatywności i innowacyjności”. Być może wart jest rozważenia, ale chętnie poznałabym coś więcej niż hasło – status, cel, sposób finansowania takiego centrum.
Jak wspomniałem na początku, z programem trudno się nie zgodzić. Wszystkie zawarte w nim postulaty są oczywiste – wszyscy chcemy szkół przygotowanych na przyjęcie sześciolatków, większej liczby miejsc w przedszkolach, wysokiej jakości kształcenia, wsparcia dla najzdolniejszych i najuboższych. Można zrobić wszystko, można zintensyfikować działania, które podejmujemy w tej chwili, można zrobić to nawet do 2014 r, czyli do końca tej kadencji jak chcą radni. Jest jedno ale – nigdzie w programie nie wyczytałem choćby szacunkowego kosztorysu tych działań, ani jednaj sugestii, z których wydatków zrezygnować, by mieć pieniądze na wdrożenie programu. I to nie jednorazowo, ale z uwzględnieniem utrzymania w przyszłości nowych placówek. Nie zgadam się, by takie inicjatywy były przedstawiane jako przeciwwaga dla złej woli urzędników, którzy nie mają pomysłów i nie chce im się pracować. Tu nie o dobrą wolę chodzi, ale o dodatkowe pieniądze na edukację, która już w tej chwili pochłania 1/3 naszego całego budżetu.

czwartek, 23 maja 2013

Czego brak w diagnozie?

Kilka dni temu Platforma Obywatelska przedstawiła pierwszą część diagnozy samorządowej. Dotyczy ona wspierania inwestorów i gospodarowania mieniem komunalnym. Z uwagą zapoznam się ze szczegółami analizy, bo uważam, że zaangażowanie radnych i pomysły nie powinny się zmarnować. Pod warunkiem, że są dobre dla miasta, oczywiście…
Bezsporne jest to, że jeszcze wiele rzeczy można ulepszyć – stronę internetową, przejrzystość informacji, zmniejszyć biurokrację, można dyskutować o przeorganizowaniu zadań magistrackich wydziałów itd. Pozwolą jednak państwo, że skupię się na tych pomysłach, które mnie zaniepokoiły i z którymi trudno mi się zgodzić.
Po pierwsze – sprzedaż niektórych spółek komunalnych. Zdaję sobie sprawę, że pozbycie się przez miasto części udziałów w dochodowych spółkach byłoby najprostszym sposobem na rozwiązanie wszystkich finansowych problemów Krakowa tak, by nowa kadencję samorządu móc rozpocząć bez żadnych zmartwień. To kusi… Ja od wielu lat mam konsekwentnie inne zdanie – wszystkie nasze spółki przynoszą zysk, a dzięki temu, że są w całości gminne ten zysk jest inwestowany, dzięki czemu rozwijamy np. sieć wodociągową, kanalizacyjną, ciepłowniczą itd. Nowy właściciel chciałby z części swoich udziałów czerpać zyski, więc i pieniądze na inwestycje byłyby mniejsze. Nie będę już rozwijał wątku dotyczącego cen usług. Teraz miasto je kontroluje.
Po drugie – większa sprzedaż mienia komunalnego. Jestem za, ale zanim cokolwiek sprzedamy, przeanalizujmy, czy w dalszej perspektywie nam się to opłaca. Nie widzę powodu, by w sytuacji, gdy mamy tak długą kolejkę oczekujących na mieszkania socjalne sprzedawać nowe komunalne mieszkania, w dodatku z bonifikatą. Może korzystniej będzie też pobierać czynsz za wynajem lokali usługowych, niż sprzedawać je użytkownikom, rezygnując z dochodu w przyszłości?
Po trzecie – sprzedaż placów targowych. Ten pomysł radnych powraca po raz kolejny, mimo przygotowanej na wniosek rady analizy opłacalności tego przedsięwzięcia przez magistrat. Wzięliśmy pod uwagę 15 placów targowych, m.in. Tandetę, plac na Stawach, pl. Nowy i Nowy Kleparz. Wnioski były jednoznaczne: tylko Tandetę można by sprzedać kupcom bez szkody dla miasta. Jeżeli chodzi o resztę placów targowych, to istnieje niebezpieczeństwo, że po sprzedaży straciłyby swój charakter. Myślę, że byłaby to ogromna strata dla miasta.
Po czwarte – stworzenie kolejnych miejskich spółek i powołanie komórki, która by je nadzorowała. Obecnie spółki są nadzorowane przez referat złożony z czterech urzędników i nie widzę powodu, żeby mnożyć stanowiska, wziąwszy pod uwagę dużą samodzielność spółek. Ostrożnie podchodziłbym też do pomysłu powoływania nowych spółek od wszystkiego. Proszę pamiętać, że najpierw te spółki należy wyposażyć w kapitał, pensje prezesów też nie spadną z nieba. Nie mam wątpliwości jedynie, że dobrym pomysłem w przyszłości będzie spółka do realizacji projektu „Kraków Nowa Huta Przyszłości”.
Po piąte – powołanie jednej struktury dbającej o inwestorów, ponieważ teraz zajmują się tym różne komórki magistratu. Moim zdaniem, rozproszenie nie jest takie nieuzasadnione, jak się na pozór wydaje. Przy obsłudze inwestorów, zawsze będzie potrzebna pomoc urzędników specjalizujących się w rozmaitych zagadnieniach – począwszy od planowania przestrzennego, architektury, aż po strategię rozwoju miasta. Dlatego powołane 2 lata temu do życia Centrum Obsługi Inwestora pełni rolę opiekuna inwestora, który ułatwia kontakty z potrzebnymi w konkretnym przypadku wydziałami, podejmującymi określone decyzje. Nie jestem przekonany, czy powołanie do życia molocha zajmującego się wszystkim byłoby efektywne.
Na koniec jeszcze jednak kwestia, którą uważam za szczególnie krzywdzącą dla osób pracujących w magistracie i zajmujących się obsługą przedsiębiorców. W ostatnich latach wykonali kawał dobrej roboty, świadczy o tym choćby liczba prowadzonych spraw. W 2010 roku 143, w ubiegłym roku – ponad 300, a w tym roku tylko do maja już ponad 180 spraw. O tym zaangażowaniu świadczą też nagrody: w ubiegłym roku Financial Times uznał, że Kraków jest jednym z najatrakcyjniejszych miast Europy Wschodniej i miastem z najlepszą strategią proinwestorską. W tym roku w konkursie Poland Outsourcing Awards Kraków został Najlepszym Miastem Dekady w zakresie działań na rzecz rozwoju nowoczesnych usług w całej Polsce, a także zdobył tytuł „ Gmina na 5!” , gdzie Centrum Obsługi Inwestora zdobyło niemal maksymalną liczbę punktów, najlepszą w Polsce.
Byłem ciekaw, czy w części analizy wykonanej przez PO, opisującej obecne działania Krakowa znajdzie się choćby wzmianka o tych działaniach, za które Kraków zbiera uznanie i nagrody. Taka analiza i diagnoza byłaby rzetelna. Jak się państwo domyślają - nie ma o tym ani słowa.

czwartek, 9 maja 2013

Rankingi i sondaże

Chcę Państwu podziękować za zaufanie. Radio Kraków ogłosiło sondaż przeprowadzony przez OBOP, w którym mieszkańców naszego miasta zapytano, na kogo głosowaliby w wyborach prezydenckich, gdyby odbyły się one dzisiaj. Otrzymałem w nim niemal dwukrotnie więcej głosów niż następny potencjalny kandydat i według rozgłośni zostałbym wybrany na następną kadencję. To miła dla mnie wiadomość, ale nie jedyna, którą przyniósł ubiegły tydzień.
Redakcja „Pulsu Biznesu” przyznała mi tytuł Samorządowego Menedżera Regionu za rok 2012. Jest to wyróżnienie dla mnie tym cenniejsze, że… nie musiałem za nie płacić. Mechanizm tego konkursu był bowiem prosty - agencja badawcza zwracała się do gmin w Polsce z prośbą o wskazanie samorządów, które można uznać za liderów w regionie. Samorządowcy spośród gmin w danym województwie wybierali jednego lidera w regionie. Co istotne - nie mogli wskazać własnej gminy. W kolejnym etapie respondenci proszeni byli o wskazanie samorządów gminnych z ich województwa, które są liderem pod względem: zarządzania edukacją, pozyskiwania funduszy unijnych, inwestowania w ochronę środowiska (kanalizacja, utrzymanie czystości), efektywnego budowania aktywności społecznej. W ten sposób samorządy gminne w poszczególnych województwach wyłoniły spośród siebie gminy-liderów w województwie, w podziale na gminy wiejskie, miejsko-wiejskie i miejskie. I ten sondaż uważam za uczciwy.
Z zasady nie biorę za to udziału w sondażach, które wiążą się z opłatami za reklamę u organizatora, wywiad z osobą stojącą na czele gminy lub udział w płatnej gali wręczenia nagród. Uważam to za zwykłe naciągactwo z podobnym schematem: my gwarantujemy ci tytuł (a jest ich mnóstwo, spora część redakcji prasowych, pism branżowych, portali internetowych przyznaje swoje), ale potem musisz wykupić świadczenia za określoną kwotę. Czasami jest to wyrażone wprost i stanowi zapis regulaminu, czasem redakcje działają w sposób bardziej podstępny. Nie tak dawno zastukała do mnie z gratulacjami przedstawicielka pewnej redakcji informując, że uzyskałem przyznany przez nich tytuł. Nawet umówiła się na spotkanie, by mi oficjalnie wręczyć dyplom i statuetkę i przeprowadzić okolicznościowy wywiad. Jednak szósty zmysł moich współpracowników kazał im dopytać się, czy wiąże się to z jakimiś kosztami. I? Oczywiście, trzeba za tenże wywiad słono zapłacić… Do spotkania rzecz jasna nie doszło. Nie uważam zatem, by obnoszenie się z tytułami, które się „kupiło”, stanowiło powód do specjalnej dumy.
Tym cenniejszy jest więc dla mnie również wynik sondażu, który przeprowadzono na zlecenie Radia Kraków. Bo to Państwo, odpowiadając na pytania ankieterów wskazywali, komu z szerokiego wachlarza kandydatów zaufaliby najbardziej, przekazując ster władzy w mieście na kolejną kadencję. Rozumiem, że najczęściej wymieniali Państwo mnie, patrząc na to jak Kraków zmienia się na lepsze przez ostatnie jedenaście lat, ceniąc komfort życia w naszym mieście i przewidywalny, a także konsekwentny sposób zarządzania Krakowem. Bo o sukcesach miasta (czy też jego prezydenta) trudno przeczytać w codziennej prasie. Na pierwsze strony przebija się raczej to, co łatwo nazwać sensacją, kontrowersjami czy wręcz krytykanctwem. Sukcesy zwykle są albo pomijane całkowicie, albo sprowadzają się do malutkich notek, wstydliwie schowanych u dołu strony. Dziękuję zatem za wyrażone w ten sposób wobec mnie zaufanie. Cenię je sobie ogromnie. Ale decyzji czy będę kandydował na następną kadencję jeszcze nie podjąłem. Zrobię to pół roku przed wyborami.

wtorek, 7 maja 2013

Cieszyn cieszy, Dziennik dzieli

Zacznę jak „Dziennik Polski”: Myśleli, myśleli i wymyślili. Dość długo redakcja zastanawiała się jak przyłożyć miastu za kampanię „Kraków to stan umysłu”. Od jej zakończenia minął już tydzień (i to nieścisłość nr 1 w tekście), a „Dziennikowi” wreszcie przyszedł do głowy pomysł, jak by tu ugryźć temat. Redaktor w poszukiwaniu inspiracji zajrzał nad Bałtyk i pod Tatry, i - co ciekawe – dojrzał tam nasze billboardy, choć kampania tak szeroko prowadzona nie była (to nieścisłość nr 2).
Podobają mi się również chętnie stosowane przez redakcję figury stylistyczne takie jak w tym tekście: anonimowi warszawiacy pytają o coś anonimowych krakusów (ktoś-nikt rozmawia z kimś-nikim). Pisze wreszcie autor, cytując anonimowego (!), ale zapewne wyjątkowego specjalistę-internautę, że bezczelnie zerżnęliśmy hasło reklamowe Nowego Jorku. A to więcej niż nieścisłość, to zwyczajna nieprawda. Fraza ta funkcjonuje w języku potocznym i jest wykorzystywana jako określenie stosunku emocjonalnego danej osoby do miejsc, zjawisk i pasji ludzkich na całym świecie. Dlatego dla Woddy’ego Allena takim stanem umysłu jest Nowy Jork, a dla bohaterów naszej kampanii – Kraków. Gwoli ścisłości, symbolem Nowego Jorku jest charakterystyczne „I ♥ NY”.
Naprawdę, nie mam nic przeciwko temu, by „Dziennik Polski” napisał kilka pozytywnych słów o Krakowie, z chęcią wykorzystamy je jako litemotiv czy hasło kolejnych kampanii. Boję się jednak, że to niemożliwe, nie tylko dlatego, że brak mu życzliwości w stosunku do miasta, z którym jest związany, ale również dlatego, że jego własne kampanie reklamowe nie są najwyższych lotów. Hasło Dziennika Polskiego sprzed kilku lat: „Zobacz zmiany”, nie tchnie specjalną oryginalnością ani zbytnią finezją. No więc rzeczywiście, mając takie doświadczenia, lepiej identyfikować się z przywoływanymi jako przykłady hasłami „Toruń – gotyk na dotyk” czy „Cieszyn cieszy”. Podobnym w poetyce mogłoby być np. hasło „Dziennik dzieli”. Szanowna Redakcjo, proszę się nie krępować i wykorzystać je w następnej kampanii. Nie roszczę sobie żadnych praw.

czwartek, 25 kwietnia 2013

Słowo o sołectwach

Radni postanowili w wyniku zmiany Statutu Miasta, iż w drugim co do wielości mieście w Polsce - czyli w Krakowie - zostaną utworzone sołectwa. Argumentowali przy tym, iż w niektórych dużych miastach istnieją sołectwa, a zatem Kraków nie może być gorszy. Miałoby to pozwolić na otrzymywanie zwrotów z budżetu państwa za wydatki ponoszone z funduszy sołeckich. W konsekwencji do Krakowa - wedle wyobrażenia radnych - miały by trafić dodatkowe miliony złotych. Układanka wydaje się być spójna, ale jak przyjrzymy się poszczególnym klocuszkom tego rozumowania to okazuje się, że nic do niczego nie pasuje.
Istotnie, są w Polsce miasta gdzie funkcjonują sołectwa. Wedle danych z 2012 r. takie struktury śladowo występowały na przykład w Warszawie czy też w Słupsku. Mało kto jednak dostrzega, iż te sołectwa nie zostały utworzone w wyniku odgórnej inżynierii ustrojowej, ale były niejako „odziedziczone” przez gminy. To następstwo rozrostu granic administracyjnych miast o kolejne wsie. Sołectwa ze względu na uwarunkowania historyczne i tradycję nie były po prostu tam likwidowane. Reżyserowanie samorządu wiejskiego w warunkach wielkomiejskich w tym kontekście zaprzecza historycznym doświadczeniom, który rodzi pewien zgrzyt. Oczami wyobraźni widzę jak krakowscy sołtysi będą dojeżdżać na zebrania wiejskie szybkim tramwajem lub nawet - jak niektórzy chcą  - metrem.
Układanka radnych się sypie również gdy ocenimy rzekome korzyści finansowe dla Krakowa. Zgodnie z ustawą o funduszu sołeckim gminy mogą otrzymywać częściowe zwroty z budżetu państwa na wydatki ponoszone z funduszu. Przeciętny fundusz sołecki w Województwie Małopolskim wynosi 20 tys. zł. Zwrot z budżetu państwa to zatem kilka tysięcy złotych. W skali całego kraju z budżetu państwa z tego tytułu odprowadzono do gmin w sumie ok. 50 mln zł. Dużo? Niech każdy to sam oceni pamiętając, że w Polsce jest 40 000 sołectw. Ze swojej strony natomiast przypomnę, że co roku Kraków na zadania dzielnic przeznacza…50 mln zł. Nie będę rozwijał tego wątku.
Chcę jednak zwrócić uwagę na aspekt znacznie ważniejszy. Uważam bowiem, iż ustrój Krakowa musi być przejrzysty i przyjazny mieszkańcom. W Krakowie mamy prezydenta, radę miasta, przewodniczących rad dzielnic, rady dzielnicowe, urząd miasta. Rozumiem mieszańców, którzy nie zawsze mają rozeznanie w tym, kto jest za co odpowiedzialny. Dodatkowe i nadmierne skomplikowanie ustroju naszego miasta poprzez powołanie sołtysów, rad sołeckich, zebrań wiejskich na pewno nie posłuży krakowianom. Wręcz przeciwnie, tworzenie kolejnych drzwi, do których obywatel będzie zmuszony zastukać, aby cos załatwić nie wydaje się być pomysłem przekonującym. Kraków jest spostrzegany jako jedno z najważniejszych miast aglomeracyjnych. W warunkach Europy Środkowo-Wschodniej to metropolia, której rozwój rzutuje na dynamikę modernizacji całego kraju. Stąd wynikają specyficzne role naszego miasta, zaś utrwalanie śladowych funkcji rolniczych i wiejskich w postaci sołectw radykalnie rozmija się ambicjami krakowian. Innymi słowy nie zamienia się pałacu w kurnik tylko po to, aby dostać dopłatę do kilku jajek.

czwartek, 4 kwietnia 2013

Ile kosztuje „za darmo”?

Komunikacja miejska w Krakowie za darmo – to propozycja, którą zgłosili w liście radni dzielnicy i została ona w mniejszym lub większym stopniu z entuzjazmem podchwycona przez media. Muszę Państwa rozczarować – doświadczenie uczy, że nie ma niczego za darmo.
Jest co najmniej kilka powodów, dlaczego w Krakowie nie zrealizujemy pomysłu radnych i nie wprowadzimy bezpłatnej komunikacji. Proszę nie używać słowa darmowej, komunikacja nadal by kosztowała. Zapłacilibyśmy za nią solidarnie wszyscy z naszych podatków, niezależnie czy ktoś z niej korzysta czy nie, choć w tej chwili w 60 proc. jest finansowana przez osoby jeżdżące tramwajami i autobusami i kupujące bilety.
Najpierw uporządkujmy fakty. W tym roku komunikacja miejska będzie nas kosztować w sumie 409 mln zł. 267 mln zł pochodzi ze sprzedaży biletów, 16 mln zł płacą gminy, do których kursują krakowskie autobusy, więc jak łatwo obliczyć, że budżetu miasta dołożymy 126 mln zł rocznie.
Zdaniem pomysłodawców "darmowej" komunikacji, gdyby wszystkie osoby, które w Krakowie mieszkają, ale nie płacą tutaj podatków zmieniły swój urząd skarbowy na krakowski do budżetu miasta wpłynęłoby 225 mln zł. Wystarczyłoby je przeznaczyć na komunikację w zamian za dochód z biletów. Trudno mi uwierzyć, że nagle taką decyzję podejmuje 150 tysięcy osób, które do tej pory nie płaciły u nas podatków. W ubiegłym roku, po kampanii zachęcającej do płacenia podatków w naszym mieście przybyło… 6 tysięcy nowych podatników. Nie jest to liczba różniąca się zasadniczo od tej z poprzednich lat. W tym roku kampania też ruszy, ale moim zdaniem nie należy się spodziewać o wiele lepszego wyniku, bo i też nie o wyścig tu chodzi. Ta kampania ma przede wszystkim charakter edukacyjny, pokazujący powiązanie naszych podatków z jakością życia w mieście i powinna budować więź z miastem.
Dlatego uważam, że propozycję bezpłatnej komunikacji można określić mianem dzielenia skóry na niedźwiedziu. Nie znalazłem w liście konkretnych pozycji, z których zadań miasto będzie musiało zrezygnować, gdy nowych podatników nie przybędzie i trzeba będzie zaoszczędzić 267 mln zł na dołożenie do funkcjonowania komunikacji miejskiej na obecnym poziomie. Łatwiej dzielić nieistniejące pieniądze, niż powiedzieć, że „darmowa komunikacja” wiązałaby się z np. mniejszym dofinansowaniem do działalności instytucji kultury, większymi cięciami w oświacie, mniejszymi wydatkami na remonty ulic i chodników, itd. Nie mam wątpliwości, że w pierwszej kolejności musielibyśmy rezygnować z inwestycji, a więc np. z nowych linii tramwajowych, bo nie dość, że budowa sama w sobie nie jest tania, to potem nowa linia zwiększa koszty utrzymania całej komunikacji. Kraków nie może sobie pozwolić na takie dylematy, bo jest miastem które się rozwija, i w którym (jako jednym z nielicznych w Polsce) przybywa mieszkańców. Jeszcze wiele osiedli w Krakowie czeka na lepszą komunikację.
Dziwi mnie stawianie Krakowowi za wzór Tallina czy Żor. Przy całym szacunku dla tych miast – to nie ta skala. Szacujemy, że w Krakowie żyje ok. milion osób. Cała Estonia liczy 1mln 300 tys. mieszkańców, a koszt utrzymania komunikacji miejskiej w jej stolicy to - jak wyczytałem - ok. 48 mln zł, a więc dziesięć razy taniej niż w Krakowie. W Żorach koszt komunikacji bezpłatnej szacuje się na 3,3 mln zł, czyli 1,5 proc. w budżecie wynoszącym 230 mln zł. W Krakowie komunikacja miejska pochłania ponad 10 proc. całego naszego budżetu. Jak więc widać łatwiej takie rozwiązanie wprowadzić w tych miastach, gdzie system komunikacji miejskiej jest tańszy i mniej skomplikowany. Pytanie do pomysłodawców: dlaczego na taki rewolucyjny krok nie zdecydowało się żadne znaczenie bogatsze od Krakowa miasto w Europie zachodniej?
Zapytają Państwo, czy podoba mi się sama idea wprowadzenia bezpłatnej komunikacji miejskiej? Oczywiście! Mamy przecież już w Polsce bezpłatną służbę zdrowia i edukację…

piątek, 29 marca 2013

Nowa Huta ma przyszłość

Kilka dni temu podpisałem z marszałkiem Markiem Sową umowę o współpracy na rzecz realizacji projektu „Kraków Nowa Huta Przyszłości”. Dziś kilka słów chciałbym poświęcić temu przedsięwzięciu, które rozpoczyna nową kartę w dziejach Krakowa i przy okazji - jak wynika z lektury forów internetowych - wzbudza wiele emocji.
Pozwolę sobie więc na początek przypomnieć, czym jest „Kraków Nowa Huta Przyszłości”. To koncepcja ożywienia wschodniej części Krakowa i największa szansa inwestycyjna w Europie. Projekt zakłada rewitalizację poprzemysłowych terenów i zagospodarowanie obszaru o powierzchni 5,5 tys. ha, w sposób podnoszący atrakcyjność dzielnicy dla inwestorów i mieszkańców. Ramy tego terenu od południa wyznacza Wisła, od zachodu ul. Bulwarowa i ul. Klasztorna, od północy - linia kolejowa, obwodnica Krakowa, od wschodu - granica Gminy Kraków. Najważniejsze tereny koncentrują się wokół ulicy Igołomskiej – to oś dookoła której ma się rozwijać nowa dzielnica.
Najważniejszym zamierzeniem, aktywizującym gospodarczo wschodnią część Krakowa jest Park Naukowo–Technologiczny w Branicach. Ma to być obszar przeznaczony dla inwestorów, w szczególności dla innowacyjnych przedsiębiorstw technologicznych i nowoczesnego przemysłu. Wschód Krakowa ma być także miejscem wydarzeń kulturalnych i wypoczynku. W tym celu planowane jest utworzenie Błoń 2.0 na obszarze ok 37 ha oraz zagospodarowanie Przylasku Rusieckiego. Warto podkreślić, że w tym rejonie znajdują się źródła geotermalne co stwarza możliwość korzystania z nieszkodliwej dla natury i niezwykle przyjaznej ludziom, odnawialnej energii. Dzięki temu mieszkańcy Krakowa, gmin ościennych oraz turyści mają szansę na korzystanie, w niedalekiej przyszłości, z miejskiego kompleksu basenów termalnych.
Podpisana umowa o współpracy zakłada, że będziemy wspólnie dążyć do scalenia rozdrobionych obecnie działek, by były atrakcyjniejsze dla inwestorów, zadbamy o rozwój infrastruktury w tamtym rejonie, a także wspólnie będziemy zabiegać o środki unijne na realizację projektu. Dziwi mnie fakt, że ten projekt wzbudza tak wielkie, nie zawsze pozytywne emocje. Spotykam się z argumentami, że zamiast wydawać pieniądze na nową część miasta powinniśmy wyremontować chodniki, dofinansować posiłki w szkołach czy zlikwidować smog nad miastem. Zgadzam się, że wszystkie wymienione zadania są bardzo ważne, ale proszę pamiętać, że główną ideą projektu „Kraków Nowa Huta przyszłości” jest stworzenie nowych miejsc pracy, których nie da nam wyremontowany chodnik. Chcę, by nasz dzieci i wnuki nie musiały wyjeżdżać z Krakowa za pracą. Chcę też, by Kraków zatrzymywał u siebie najlepszych absolwentów naszych uczelni. Pieniądze na realizację tego projektu nie uszczuploną w żaden sposób naszych wydatków na remonty dróg, oświatę, czy wymianę pieców węglowych. Będę pochodzić z zupełnie innych źródeł. Doświadczenie wskazuje, że Unia Europejska mocno wspiera finansowo idee rewitalizacji terenów poprzemysłowych.
Chcę też uspokoić tych, którzy już teraz narzekają, że planujemy budowę „drugiego Ruczaju” – miejsca do granic możliwości zabudowanego przez deweloperów. Proszę pamiętać, że mamy do czynienia z zupełnie inną sytuacją. Na Ruczaju przez wiele lat miasto nie miało możliwości prawnego ingerowania w plany budowlańców z powodu braku planów miejscowych. Nowe tereny w Hucie mają być zagospodarowywane zgodnie z zasadami przyjętymi w dokumentach planistycznych - studium zagospodarowania miasta i planach zagospodarowania przestrzennego. Stąd też spore rezerwy terenów zielonych, które mają służyć wypoczynkowi mieszkańców. (Nawiasem mówiąc nawet nie wiem jak mam skomentować zarzut, że niepotrzebne są miastu drugie Błonia, gdy na co dzień raczej spotykam się z argumentem, że w mieście wszystko jest zabudowywane i nie zostawiamy miejsca na zieleń).
To nie jest projekt, który zrealizujemy w kilka lat. Nowa krakowska dzielnica będzie powstawała latami. Ale warto ten pierwszy krok wykonać już teraz.

wtorek, 12 marca 2013

Historia lubi się powtarzać?

Czasami warto spojrzeć na samorząd z perspektywy historycznej. Tej perspektywy, która pozwala uchwycić pewien kontekst ciągłości i analogii. Bynajmniej nie w tym wygodnym celu, aby usprawiedliwić współczesność, ale raczej aby wyciągnąć pożyteczne wnioski.
Nie trudno zauważyć, iż kondycja samorządów lokalnych w III RP jest słaba. Kłopoty z płynnością finansową znaczącej liczby gmin, ograniczanie przez władzę centralną elastyczności finansowej, która tworzy bariery w racjonalnej obsłudze zadłużenia miast, obciążanie i spychanie na społeczności lokalne coraz to nowych zadań bez wystarczających środków – to zjawiska, które są już nie tylko w ujęciu akademickim dostatecznie rozpoznanie, ale stają się częścią publicystycznej świadomości. To napięcie pomiędzy samorządem a rządem na tle wydolności lokalnych budżetów jest realnym problemem.
To samo realne napięcie towarzyszyło państwowości polskiej okresu międzywojnia. Nie przesądzając czy jest to spór na trwale wpisany w charakter państwa unitarnego czy też urasta on aż do rangi dialektycznej. Wydaje się natomiast, że jest to analogia, w której wyraża się pewna dysfunkcja zarówno Drugiej, jak i Trzeciej Rzeczpospolitej, z tą wszak istotną różnicą, że minione elity potrafiły wprowadzić program naprawczy, który przywrócił solidne podstawy funkcjonowania przedwojennych gmin oraz powiatów.
Pierwsza połowa lat 30 ubiegłego wieku to zapaść budżetowa polskiego samorządu. Kłopoty ze spłatami tzw. pożyczek ulanowskich, ogólnoświatowy kryzys gospodarczy, który także pogrążył Polskę zmusiły ówczesnych włodarzy gmin i powiatów do zaciągania krótkoterminowych pożyczek bankowych i wekslowych. Tak jak i dziś te pożyczki nie były wyrazem niezdefiniowanej fanaberii czy też rozrzutności lokalnych społeczności. Za te pieniądze budowano drogi, kanalizację, szkoły, obiekty użyteczności kulturalnej. Tak jak i dziś kredyty te ogrywały rolę cywilizacyjnego koła zamachowego. Od 1930 roku zdecydowana większość jednostek samorządu terytorialnego wykazywała deficyt w budżetach zwyczajnych. Ten stan rzeczy był skutkiem raptownego spadku dochodów, przy względnej sztywności wydatków. Coraz silniej odczuwano też konsekwencje polityki rządowej: odbieranie przez rząd niektórych źródeł dochodów samorządowych, odebranie prawa samodzielnej egzekucji podatków oraz nakładanie coraz to nowych obowiązków bez finansowania. Brzmi to znajomo? Niestety tak. Również dobrze moglibyśmy tymi słowami opisać obecną sytuację jednostek samorządu terytorialnego.
Według danych Związku Miast Polskich w wyniku różnego rodzaju zmian legislacyjnych w latach 2006-2012 samorządy utraciły 8 mld zł. Do tego dochodzi obciążenie powiatów i województw długami za szpitale, które powstały w wyniku niewydolności sytemu opieki zdrowotnej Sytuacje komplikuje niewystarczające środki jakie otrzymują samorządy na oświatę z budżetu państwa. Temu towarzyszy polityka zbijania rządowego deficytu budżetowego kosztem ograniczania swobody ekonomicznej gmin, co nawet Narodowy Bank Polski w opinii do ustawy budżetowej na rok 2012 uznał za nierealne i niebezpieczne. Można by uznać, iż samorządność w II i II RP podążają tą samą drogą. Ale i tutaj następuje rozdroże, które świadczy o mądrości przedwojennych państwowców. Od 1932 roku następuje proces naprawy finansów samorządowych. W sytuacji rzeczywistej niewypłacalności sektora samorządowego zdecydowano o podjęciu programu oddłużeniowego. W styczniu 1932 roku powstaje Komisja Uzdrowienia Gospodarki Komunalnej. Wśród oddłużonych jednostek samorządu terytorialnego znalazło się 461 miast (w tym 51 wydzielonych z powiatów), 165 powiatów, 301 gmin wiejskich. W sierpnia 1938 roku została uchwalona ustawa o poprawie finansów związków samorządu terytorialnego i o zmianie ustawy o tymczasowym uregulowaniu finansów komunalnych. W konsekwencji Skarb Państwa przejmował na siebie część zobowiązań samorządów.
Teraz nikt nie wymaga od rządu tak radykalnych kroków. Nikt nie oczekuje akcji oddłużeniowej. Samorządy dadzą sobie radę pod warunkiem, iż władze centralne zmienią swoją dotychczasową politykę.

czwartek, 7 marca 2013

Krakowskie kredyty

Wbrew obiegowym informacjom dług komunalny przypadający na jednego mieszkańca nie jest w Krakowie najwyższy. Jest to kwota per capita 2 645 zł. Dla porównania w Warszawie na jednego mieszkańca dług wynosi 3 493 zł, we Wrocławiu 3 553, zaś w Poznaniu 3 658. Nie przytaczam tych danych aby udowadniać tezę, że Kraków jest bardziej gospodarny, niż Wrocław czy Poznań. Dług jest bowiem tylko i wyłącznie instrumentem rozwoju gmin, nie zaś miernikiem zaradności czy jej braku. Pożyczki prorozwojowe są zresztą elementem gminnej polityki tak starym jak stary jest samorząd. Mało tego, gdyby historyczni prezydenci Krakowa nie korzystali z kredytów inwestycyjnych Kraków byłby dzisiaj prowincjonalnym miasteczkiem a nie tętniącą życiem aglomeracją.
Józef Dietl obejmując urząd prezydenta Krakowa w 1866 r. podjął się zadania wydźwignięcia Krakowa z zapaści, która była konsekwencją osiemnastowiecznych wojen, grabieży pruskiej, działalności austriackiego zaborcy. Możemy mu przypisać wiele zasług - w tym oczyszczenie koryta Starej Wisły, rozwój UJ, powstanie szkoły przemysłowej, przejęcie oświaty w zarząd miasta, powstanie Szkoły Sztuk Pięknych, utworzenie miejskiej straży ogniowej, uporządkowanie Plant, starych murów i baszt obronnych. Wówczas był to niewyobrażalny wysiłek dla miejskich finansów. I mógł zostać zrealizowany jedynie za pomocą pożyczki, która została zaciągnięta w wysokości 1,5 mln koron.
Kraków miał to szczęście, iż kolejni prezydenci nie negowali dorobku poprzedników, lecz starali się kontynuować rozpoczęte dzieło. I tak np. nasze miasto za rządów Feliksa Szlachtowskiego zaciągnęło w 1886 r. dług na inwestycje związane z rozwojem zakładu gazowego i wybudowaniem teatru miejskiego, którego lokalizacja zresztą wywołała wielką obrazę w sercu Jana Matejki. Tym teatrem wzniesionym za pożyczkę jest znany wszystkim Teatr im. Juliusza Słowackiego, bez którego dziś trudno sobie wyobrazić kulturalny Kraków. Prezydent Szlachtowski jednak spotkał się z niewybrednymi zarzutami ze strony radnych miejskich o nadmierne zadłużenie Krakowa. Na nic zdały się tłumaczenia prezydenta, iż majątek gminy w ciągu 20 lat wzrósł trzykrotnie, tak jak i dziś nie wszyscy chcą przyjąć do wiadomości, iż budżet naszego miasta od 2002 r został podwojony. Na szczęście prezydent Szlachtowski nie ulegał presji malkontentów i podczas swojej drugiej kadencji zaciągnął kolejną dużą pożyczkę na budowę mostów na Rudawie i szkół. Ostatecznie nie zniósł niesprawiedliwej krytyki i złożył prezydenturę Krakowa. Historia jednak pokazała kto miał rację.
Mało kto pamięta, iż rozwój dokonany z prezydentury Juliusza Leo to konsekwencja przygotowań poczynionych przez jego poprzednika - Józefa Friedleina. Wówczas to zaplanowano, iż zostanie zaciągnięta pożyczka w wysokości 7 mln złotych koron. I znów te pieniądze poszły na rzeczy najistotniejsze z punktu widzenia potrzeb mieszkańców tj. rozbudowę wodociągów, brukowanie ulic, budowa kanałów, szkół itd.. Prezydent Leo uznał jednak, iż taki plan jest niewystarczający. Stąd też doprowadził do skonwertowania długu i zaciągnięcia nowego w wysokości 23 mln koron. Wychodzono bowiem z założenia, iż „zły stan finansowy mija, zaś budynki i poczynione inwestycje pozostają”. Kraków uzyskał swoja wielkość i stał się miastem na miarę Europy dzięki niebagatelnym kredytom.
W okresie międzywojennym władze Krakowa również nie stroniły od zadłużania miasta, co miało gwarantować jego rozwój. Znamienny jest tutaj „Program Inwestycyjny Stołecznego Królewskiego Miasta Krakowa na lata 1937/38-1943/44”, którego realizację przerwała II Wojna Światowa. Prezydent Mieczysław Kaplicki we wstępie do tego dokumentu nie postawiał złudzeń, iż postęp cywilizacyjny może zostać osiągnięty przez nasze miasto „pod warunkiem zaciągnięcia długoterminowej, niskoprocentowej wielkiej pożyczki” . Tak też się stało.
Możemy sobie wyobrazić Kraków bez pożyczek, ale w tej wizji będzie to Kraków bez estakad, ronda Ofiar Katynia, bez tramwaju na Ruczaj, z zakorkowanym Rondem Mogliskim, itd….Ale czy na taki Kraków wystarczy nam wyobraźni?

środa, 6 marca 2013

Kilka słów o rzetelności

Nikt nie ma wątpliwości jak bardzo w dzisiejszych czasach nasze postrzeganie rzeczywistości kształtują media. Jak bardzo bezkrytycznie odbieramy wszystkie docierające do nas tą drogą informacje, przyjmując z góry, że są prawdziwe. Mają tego świadomość i politycy, i urzędnicy, i dziennikarze. Całe tomy napisano o dziennikarskiej rzetelności i odpowiedzialności za słowo...
Właśnie leży przede mną pismo, który jeden z przedsiębiorców skierował do naczelnego krakowskiego dziennika, a do mnie do wiadomości. Jest on właścicielem parkingu w centrum miasta, na którym zatrzymują się busy. Poczuł się pokrzywdzony, ponieważ autorka artykułu opisując problemy ze zniszczoną nawierzchnią cytuje jego wypowiedzi. Problem polega na tym, że nie chodzi o prowadzony przez niego parking tylko sąsiedni, a on sam nigdy z dziennikarką nie rozmawiał. Zła opinia jednak „poszła w miasto”.
Kilka dni wcześniej, ten sam dziennik pisał, że „Smog produkują miejskie kamienice”. Pomijam już fakt, że autorzy nie zechcieli napisać, iż w skali całego miasta piece węglowe w budynkach należących do gminy stanowią jeden(!) procent wszystkich czynnych pieców, bo regularnie je likwidujemy. Autorzy jako przykład miejskiej kamienicy ogrzewanej węglem wybrali kamienicę przy ul. Mogilskiej, która w większości jest ogrzewana energią elektryczną lub gazem. Nie zwrócili tylko uwagi na fakt, że na zdjęciu ilustrującym artykuł jest co prawda lokatorka stająca przy piecu kaflowym, ale widać, że jest w nim zamontowana grzałka elektryczna.
Wypadałoby jeszcze przypomnieć sprawę artykułu o pustostanach, który sugerował, że miasto jest właścicielem niszczejących pustych mieszkań, choć na zdjęciu umieszczono prywatną kamienicę, itd. Przykłady mógłbym mnożyć…
Nikt nie ma wątpliwości jak bardzo w dzisiejszych czasach nasze postrzeganie rzeczywistości kształtują media…

czwartek, 14 lutego 2013

Kraków zauważony

Ubiegły tydzień przyniósł dwie bardzo dobre wiadomości dla Krakowa. Po pierwsze znaleźliśmy się w pierwszej dziesiątce miast na świecie najbardziej atrakcyjnych dla inwestycji z sektora outsourcingowego. Druga – równie ważna dla naszego miasta – Muzeum Historyczne Miasta Krakowa zostało jako jedyne muzeum w kraju dostrzeżone przez sektor biznesu i umieszczone na liście Diamentów Forbesa - czyli wykazie przedsiębiorstw najszybciej zwiększających swoją wartość. Ktoś mógłby pomyśleć, że to nie jest informacja ważna dla przeciętnego mieszkańca miasta. Nic bardziej mylnego.
Zacznijmy od konkretów: z zestawienia "Tholons Top outsourcing cities 2013" wynika, że Kraków wszedł do pierwszej dziesiątki miast jako pierwsze miasto z Europy Środkowej. Pozostałe dwa polskie miasta uwzględnione w rankingu znalazły się dużo dalej – Warszawa na 36 miejscu, a Wrocław na 75. Autorzy rankingu wzięli pod uwagę takie kryteria jak m. in wykształcenie pracowników na danym rynku pracy, dostępną infrastrukturę, ryzyko inwestycyjne i jakość życia. Mógłby się ktoś zapytać: co jako mieszkaniec miasta mam z takiego rankingu? Odpowiedź wbrew pozorom jest prosta: do tej chwili firmy, które zdecydowały się zainwestować w Krakowie stworzyły prawie 26 tysięcy miejsc pracy! Tyle osób mogło zostać w naszym mieście, zamiast szukać zatrudnienia gdzieś w świecie. Zarobione pieniądze wydają w Krakowie, co z kolei innym pozwala na zarobek. Dlatego trochę się dziwię, że krakowskie gazety poświęciły tej  informacji po kilka zdań.
Sprawa druga – wyróżnienie działalności naszego miejskiego muzeum. Proszę zauważyć, że nauczyliśmy się myśleć o instytucjach kultury jak o skarbonkach bez dna. Ileż to razy w trakcie prac nad utworzeniem oddziału muzeum pod Rynkiem Głównym czy wystawy w Fabryce Schindlera słyszałem, że miasta na to nie stać. Okazuje się jednak, że współczesne wystawy, które zawierają olbrzymią dawkę wiedzy, ale podaną w sposób nowoczesny i atrakcyjny dla ludzi przyzwyczajonych do czerpania informacji nie z książek, ale z internetu, mogą na siebie zarobić. Co więcej – mogą być powodem, dla którego ci, którzy widzieli już Wawel i Sukiennice po raz kolejny wrócą do naszego miasta. Przy ostatniej dyskusji o smogu, spotkałem się z zarzutem, że bardziej zależy mi na turystyce niż na mieszkańcach. A czymże jest rozwój turystyki, jak nie dbałością o mieszkańców. Czas, by ci, którzy patrzą na turystów jak na dopust boży i traktują ich jako konkurencję dla krakowian wreszcie zrozumieli, że między liczbą turystów odwiedzjących Kraków, a zamożnością mieszkańców miasta jest powiązanie. Dzięki 9 milionom turystów odwiedzjącym miasto wielu krakowian ma pracę nie tylko w hotelarstwie, ale w branży gastronomicznej, w handlu itd. Bez tej pracy wyjeżdżaliby z miasta, nie płacili tutaj podatków, korzystali z pomocy opieki społecznej i nie robili zakupów w osiedlowym sklepiku. Powiązanie niby proste, a jednak dla wielu ciągle nie do pojęcia…

piątek, 1 lutego 2013

W teorii każdy jest wybitny…

Skoro pani radna Małgorzata Jantos wywołała mnie do tablicy na swoim blogu w sprawie wycofania uchwał likwidujących szkoły, zmuszony jestem odpowiedzieć na jej zaczepkę.
Pani radna lubi powoływać się na swoje wieloletnie doświadczenie w pracy samorządowej. Powinna więc sporo wiedzieć na temat uchwalania budżetu i na temat tego, ile ma do powiedzenia prezydent, kiedy radni się uprą i wpiszą do budżetu budowę dwóch stadionów. Po prostu musi to wykonać. A na zdanie pani radnej „mógł się postarać przekonać innych” mam tylko jedną odpowiedź: mogła się Pani postarać przekonać swoich kolegów do reformy oświaty.
Zarzuca mi pani radna, że wycofanie przed sesją uchwał, co do których miałem stuprocentową gwarancję, że radni ich nie przegłosują to „licytacja dobroczynności”. Pani zdaniem powinienem był pozwolić na wielogodzinne popisy oratorskie wszystkich, którzy chcieliby się przy tej okazji wypromować? Po co? Po to, żeby po kilku godzinach awantury, kłamstw i krzyków przekonać się, że wróciliśmy do puntu wyjścia? Proszę mi wierzyć, że ta dyskusja nic nowego do tematu by nie wniosła. Nie szkoda na nią czasu? I czy przypadkiem słowa, które padłyby w tej jatce nie utrudniłyby rzeczowego powrotu do tematu szkół?
Przykro mi, ale to nie ja ograłem panią radną i nie ja zostawiłem ją na lodzie. Przede wszystkim na lodzie zostawiła ją ta część kolegów radnych, którzy ogólnie są za zmianami, ale znajdą tysiąc powodów, dla których w konkretnym przypadku ręki w głosowaniu nie zamierzają podnosić. Tak już było i z reformą finansów, i z reformą oświaty w ubiegłym roku, i z reformą MDK-ów… Więc proszę nie mieć do mnie pretensji, że została Pani sama. To nie moja wina, że w ramach jednego klubu można mieć aż tak rozbieżne opinie na – jakby nie patrzyć - zasadnicze sprawy. Może zanim napisze Pani pod moim adresem coś o odwadze, odpowiedzialności i potrzebie oszczędzania, rozejrzy się Pani najpierw wokoło.
Muszę uczciwie też stwierdzić, że w kilku przypadkach jestem przekonany, iż zaniechanie likwidacji szkoły było dobrym krokiem. Jeżeli widzę, że w pobliżu szkoły przybędzie ok. 20 tysięcy mieszkańców nowych bloków, to uznaję sensowność argumentu, że za kilka lat problem braku dzieci przestanie tam istnieć. Jeżeli słyszę od pedagogów, że antagonizmy „kibicowskie” pomiędzy dwoma szkołami, które mają zostać połączone są tak wielkie, że nie potrafą mi zagwarantować, że nie dojdzie do nieszczęścia, to - obojętnie co myślę o tym argumencie - nie zamierzam brać tego na swoje sumienie, tylko wolę poszukać innego rozwiązania. A pani radna ma ochotę wziąć za to odpowiedzialność?
Na koniec warto jeszcze podkreślić jedno: zarządzanie miastem, które ma 750 tysięcy mieszkańców, to nie to samo co zapisywanie swoich przemyśleń i wyobrażeń na temat zarządzania na blogu. To tylko w teorii wszystko jest tak proste, jak się pani radnej wydaje.

Nie zmarnować zaangażowania

Rodzice uczniów i nauczyciele jedenastu szkół czekali z niecierpliwością na decyzje, które zapadły w ostatnią środę na sesji rady miasta. I chociaż ostatecznie zlikwidowane zostaną jedynie dwie szkoły, to nie maja racji ci, którzy mówią o porażce reformy. Liczę, że dyrektorzy szkół, które były typowane do zamknięcia wprowadzą w życie swoje plany i obietnice, i zamienią się one w placówki, nie tylko bardzo dobrze kształcące uczniów, ale i doskonale zarządzane.
Ostatnie tygodnie poświęciłem na wizyty w placówkach typowanych do zamknięcia lub likwidacji. Wcześniej braliśmy pod uwagę przede wszystkim bardzo obiektywne kryteria, jak np. wyniki nauczania, stan budynku, czy popularność wśród rodziców. Wizyty w szkołach stały się okazją, by przyjrzeć się każdej szkole trochę szerzej i porozmawiać z dyrektorem. Muszę przyznać, że w kilku wypadkach wyszedłem z mocnym przekonaniem, że tej właśnie szkole należy dać szansę. Choćby w takim przypadku, gdy dyrektor objął stanowisko we wrześniu i miał zbyt mało czasu, żeby zrealizować plan naprawczy. Inny przypadek, to sytuacja, gdy z szacunków wydziału architektury wynika, że w niedługim czasie w okolicy wyrośnie spore osiedle, więc szkoła w przyszłości się zapełni.
Postanowiłem też w środę wycofać z obrad rady miasta uchwały dotyczące tych placówek, co do których miałem absolutną pewność, że z różnych względów radni nie zgodzą się na likwidację. Po tyle spotkaniach i dyskusjach, które odbyliśmy, kontynuowanie tego tematu na sesji nie miało żadnego sensu.
Powraca pytanie, czy miasto wycofuje się z reformy edukacji. Odpowiedź jest jasna: przed kontynuowaniem rozpoczętej w ubiegłym roku reformy szkół nie ma ucieczki. Spada liczba uczniów, nie zmienia się znacząco liczba szkół, a koszt oświaty to ponad miliard złotych, czyli 1/3 całego budżetu miasta i ciągle rośnie. Prace nad reformą będą trwały nadal. Nie oznacza to jedynie likwidacji, ale i łączenie placówek, czy lepsze wykorzystanie szkolnych budynków.
Doceniam zaangażowanie pedagogów i rodziców, z którym spotkałem się w ostatnich tygodniach. Wierzę, że nie pójdzie ono na marne, a protesty, przerodzą się we wspólną pracę na rzecz szkoły – by lepiej kształciła uczniów i była lepiej zarządzana.