czwartek, 25 października 2012

W kolejce do urzędu?

Burmistrz Brzegu, Wojciech Huczyński zrobił rzecz, na którą nie odważył się jeszcze żaden z samorządowców - nie otrzymując z budżetu państwa wystarczającej kwoty na zadania zlecone... ograniczył godziny pracy Urzędu Stanu Cywilnego. Teraz w Brzegu można załatwiać sprawy od 8 do 12, a mimo to gmina (jak donoszą media) i tak będzie musiała dopłacić ze swojego budżetu ok. 100 tys. zł.
Mogę się domyślać, jak wiele ta decyzja kosztowała Pana Burmistrza. Proszę pamiętać, że zadania zlecone gminom to te zadania, które jednocześnie są niezwykle ważne dla mieszkańców – wydawanie dowodów osobistych, formalności związane z zawarciem ślubu czy narodzinami dziecka, rejestrowanie samochodów itp. Podjęcie więc takiej decyzji z pewnością było dramatyczne, bo władze miast mają świadomość, że w większym stopniu zrobią na złość swoim mieszkańcom, niż ministrowi finansów. Jednocześnie ten przypadek pokazuje, że samorządy mówiące o swoich problemach finansowych nie żartują i w wielu przypadkach stoją już pod ścianą.
Skala tego samego problemu w Krakowie jest oczywiście nieporównywalnie większa. Do samych tylko etatów osób, które wykonują zadnia zlecone przez rząd, krakowianie dopłacą w tym roku blisko 14,5 mln zł! Nie tylko do etatów urzędników USC, ale też do tych, którzy obsługują wypłaty alimentów, zasiłków, zajmują się odszkodowaniami za tereny przechodzące na własność Skarbu Państwa itd... Oprócz tego dopłacamy do zasiłków, dożywiania, stypendiów szkolnych, do odszkodowań za drogi krajowe i wojewódzkie... Można by tak wymieniać jeszcze długo. O dopłacie do oświaty już nie będę Państwu pisał, bo wielokrotnie te kwoty w felietonach analizowałem.
Chcę Państwa uspokoić, nie zamierzam ograniczać godzin pracy ani USC, ani Wydziału Spraw Administracyjnych. Natomiast w gronie samorządowców być może warto się zastanowić nad wystąpieniem z roszczeniami wobec Skarbu Państwa. W sytuacji, gdy praktycznie wszystkim gminom brakuje pieniędzy na rzetelne wywiązywanie się z zadań własnych, coraz trudniej będzie przychodziło nam tolerowanie sytuacji, gdy musimy w pierwszej kolejności dokładać do zadań zleconych, które powinny mieć zapewnione w całości finansowanie z budżetu państwa.

wtorek, 16 października 2012

Jajko czy kura?

Niedawno miałem okazję przyjrzeć się z bliska budowie hali widowiskowo-sportowej w Czyżynach. Proszę mi wierzyć – ogrom gmachu zrobił na mnie wrażenie. Budowa jest na tyle zaawansowana, że bez trudu mogłem już wyobrazić sobie trybuny, które pomieszczą 15 tysięcy widzów. Drugiej tak wielkiej hali w Polsce jak dotąd nie ma.
Dzielę się Państwem moimi wrażeniami i satysfakcją, że na budowie hali roboty idą terminowo i bez żadnych komplikacji, nie bez powodu. To w tej chwili jedna z najważniejszych - obok budowy Centrum Kongresowego - inwestycji w Krakowie. Na obie te inwestycje Kraków czekał przez lata, obie były wskazywane jako jedne z najpotrzebniejszych w mieście, a teraz w końcu możemy patrzeć, jak rosną mury.
Wielu z Państwa ma mnie ochotę teraz zapytać, czy w tak trudnym dla Polski okresie stać nas na tego typu inwestycje. Dziennikarze wręcz pytają wprost – czy wiem, ile za te pieniądze można wybudować mieszkań komunalnych, wyremontować dróg, itd. Wiem doskonale i wiem również jak mieszkania i drogi są ważne. Problem w tym, że Kraków nie jest małą gminą. Wymaga się od nas znacznie więcej. Jesteśmy metropolią i mamy ambicję nie tylko nią pozostać w przyszłości, ale i rozwijać jej znaczenie. Dlatego musimy budować mieszkania i remontować chodniki, ale nie wolno nam zapominać o inwestycjach, które podnoszą prestiż miasta i mają znaczenie dla całego regionu. Wiem, powiedzą Państwo, że w kryzysie prestiż nie jest najważniejszy. Spójrzmy więc na to w sposób bardziej przyziemny. Zarówno hala widowiskowo-sportowa jak i Centrum Kongresowe wygenerują miejsca pracy (co akurat w kryzysie jest bezcenne). W pobliżu hali powstaną hotele – też będą potrzebowały pracowników. Jestem gotów się założyć, że wiele osób zdecyduje się na założenie swoich niewielkich firm, ponieważ wpadną na pomysł jak zarabiać na gościach przyjeżdżających do Krakowa na olbrzymi kongres czy targi. Pole dla ludzi przedsiębiorczych jest nieograniczone. W końcu skorzysta na tym budżet miasta, do którego wrócą udziały w podatku odprowadzanym przez przedsiębiorców, a ostatecznie wszyscy mieszkańcy Krakowa. Dlatego nikt mnie nie przekona, że warto poświęcić którąś z tych inwestycji, żeby zyskać pieniądze na niewątpliwie potrzebny remont drogi. To byłoby tak, jakbyśmy za cenę złotego jajka zrezygnowali ze znoszącej je kury.

piątek, 12 października 2012

Czekamy na szczegóły

W wystąpieniu premiera przede wszystkim dominowały kwestie związane z planowanymi wydatkami. Nie znalazłem tam deklaracji dotyczących zwiększenia dochodów budżetu państwa, by sfinansować te plany, a myślę, że to właśnie byłaby kwestia najbardziej interesująca, bo i decyzje - które w tej sprawie trzeba podjąć  - do popularnych nie należą. Moim zdaniem, zdecydowanie zabrakło także deklaracji w kwestii istotnych dla kraju reform:  reformy służby zdrowia, reformy wymiaru sprawiedliwości, czy  - najbardziej paląca kwestia z punktu widzenia samorządów – reformy finansów publicznych.
Cieszę się, że premier wymienił wśród ważnych inwestycji trasę S7 Kraków – Warszawa. Niepokoi mnie tylko fakt, że w perspektywie do roku 2015 premier nie mówił o jej budowie, a o ogłoszeniu przetargu na budowę.
Moją uwagę zwróciła także deklaracja sfinansowania budowy żłobków przez budżet państwa w wysokości 80 proc. i 50 mln więcej na ten cel w przyszłym roku. Otóż nie jest to nowość. Od 2011 roku funkcjonuje rządowy program  „Maluch”, który zakłada, że samorządy mogą otrzymać 70 proc. dofinansowania do budowy żłobka. Od dwóch lat również wiadomo, jaka kwota będzie w ramach tego programu dostępna w 2013 r. Natomiast chciałem zwrócić uwagę, że Kraków skorzystał z tego programu i był  jedną z nielicznych gmin w Polsce, która się na to zdecydowała. Dla samorządów nie jest problemem budowa żłobka, ale jego późniejsze utrzymanie i raczej tutaj oczekiwalibyśmy wsparcia państwa. Z budową poradzimy sobie sami. Podsumowując – trzymam kciuki, by jak najwięcej obietnic premierowi udało się spełnić, ale oceniać pomysły będę wtedy, gdy poznam szczegóły w zapisach ustaw i rozporządzeń.

czwartek, 27 września 2012

Spłacić dług wdzięczności

Ten felieton piszę kilka godzin przed otwarciem nowego krakowskiego muzeum – Muzeum Armii Krajowej. To rodzaj spłaty długu. W jakiż inny sposób możemy się odwdzięczyć bohaterom, którzy stawiali opór dwudziestowiecznym totalitaryzmom? Jedynie zachowując pamięć o ich bohaterskich czynach dla przyszłych pokoleń.
Krakowskie i małopolskie środowiska kombatanckie już od początku lat 90. ubiegłego wieku pracowały nad utworzenia muzeum poświęconego Armii Krajowej. To ich wysiłki - tysiące przedmiotów podarowanych przez weteranów i ich rodziny, m.in. mundur generała Bora-Komorowskiego, cenne zbiory broni czy archiwalia Armii Krajowej stały się podstawą założonego w 2000 roku muzeum – samorządowej jednostki kultury Miasta Krakowa i Województwa Małopolskiego.
Teraz możemy wreszcie w pełni podziwiać efekty projektu, który nasze miasto, wspólnie z samorządem wojewódzkim realizowało od 2009 roku przy wsparciu środków Unii Europejskiej. Muzeum ma nie tylko imponującą siedzibę w jednym z najlepiej zrewaloryzowanych obiektów postmilitarnych w Europie, ale też ekspozycję na miarę XXI wieku.
Zachęcam do odwiedzenia muzeum. Każdy z ofiarowanych eksponatów ma własną historię – jak choćby sztandar bojowy Przechodniego Inspektoratu Rzeszów AK. Przetrwał on tylko dzięki poświęceniu osób, które podjęły wielkie ryzyko, by przechować go w najbardziej niebezpiecznym okresie, m.in. dzięki heroizmowi porucznika Ludwika Kubika, przez trzy lata przesłuchiwanego -m.in. właśnie w sprawie sztandaru - i skazanego na dożywotnie więzienie. Są tu też pamiątki, których odnalezienie wiąże się z czystym przypadkiem i przygodą. Kilka lat temu, młodzi ludzie uprawiając sporty rowerowe w Lasku Wolskim znaleźli ukryty w korzeniach drzewa depozyt - archiwum podziemnego oddziału, złożone tam po roku 1945. Przekazali je do Muzeum i dzisiaj odtworzone można je oglądać wśród zbiorów. Myślę, że jeszcze niejedna cenna pamiątka czeka na odnalezienie. Być może niejedna zachowała się w rodzinnych zbiorach i zechcecie ją kiedyś Państwo powierzyć naszemu muzeum. Jedno jest pewne: historia każdej z nich w tym właśnie miejscu może być na nowo odczytana i w pełni ożywiona.
To muzeum będzie niezwykłe z jeszcze innego powodu. Zarząd Główny Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej na wniosek Małopolskiego Okręgu Związku jednomyślnie przyjął uchwałę o wyznaczeniu dyżurów żołnierzy AK w muzeum. To bardzo ważna inicjatywa, zwłaszcza dla młodzieży. Bezpośredni kontakt z depozytariuszami etosu i tradycji AK – możliwość poznania historii z ust tych, którzy tę historię tworzyli, dla których eksponaty nie są eksponatami, ale częścią osobistych wspomnień, własnego życia – jest czymś absolutnie bezcennym. Czym innym jest zwyczajne oglądanie broni, czym innym jest oglądnie jej wraz z kimś, kto może opowiedzieć gdzie i kiedy z tą właśnie bronią w ręku walczył. Takie zwiedzanie będzie ewenementem na skalę światową i z całą pewnością wielkim przeżyciem dla zwiedzających. Zapraszam do muzeum!

czwartek, 13 września 2012

Kalejdoskop finansowy

Dane finansowe za pierwsze półrocze nie nastrajają nas optymistycznie. Nie zamierzam ukrywać, że Kraków przekroczył nieznacznie limit dopuszczalnego zadłużenia. Do katastrofy finansowej – co obwieścili już dziennikarze i niektórzy radni – jeszcze nam jednak daleko, tym bardziej, że podsumowanie ostatnich dwóch miesięcy pokazuje, że w porównaniu z półroczem nasz deficyt zmniejszył się o prawie 80 mln zł. Tym niemniej chcę dziś kilka słów poświęcić krakowskim pieniądzom.
Na początek zaproponuję Państwu zagadkę. Proszę odgadnąć, który cytat z lokalnych gazet dotyczy Krakowa?
• „Od pewnego czasu po zmierzchu na ulicach jest ciemno - nie działa uliczne oświetlenie. Podobna sytuacja ma miejsce rano. To nie efekt przestawiania zegarów przez dostarczyciela energii(...), a... oszczędności.”
• „Instytucje kultury straciły aż 1,7 mln zł miejskiego wsparcia. Samorząd tłumaczy to zapaścią finansów publicznych w kraju. Dyrektorzy placówek szukają oszczędności i walczą o dotacje.”
• „Gmina sama ma problemy ze znalezieniem chętnych na wystawione na sprzedaż swoje nieruchomości. Już wiadomo, że do końca tego roku nie zarobi na nich tyle, ile się spodziewała.”
• „Władze (miasta) szukają dodatkowych wpływów nie tylko podwyższając ceny biletów MPK. Według założeń do budżetu na rok 2013, w górę, choć w różnym stopniu, idą niemal wszystkie opłaty samorządowe. Podatki od nieruchomości i środków transportu, czynsze za lokale użytkowe i mieszkalne, opłaty za parkowanie, woda i ścieki, oraz bilety MPK.”
Udało się odgadnąć? Myślą Państwo, że wszystkie dotyczą Krakowa? No to teraz pora na rozwiązanie zagadki: w kolejności prezentowanych cytatów chodzi o Poznań, Toruń, Wrocław i Łódź. Z pewnością miast i cytatów znalazłoby się więcej, ale nie chcę Państwa zanudzać. Chciałem tylko przez to pokazać, że czy się to radnym i dziennikarzom podoba czy nie, musimy stan finansów Krakowa analizować poprzez pryzmat wszystkich polskich samorządów. Bo łatwo oczywiście władzom miasta zarzucić nieudolność, ale jeżeli z tymi samymi problemami borykają się wszystkie miasta, to warto zastanowić się nad ich przyczynami.
Wielokrotnie już to mówiłem, ale będę powtarzał do znudzenia. Kryzys spowodował, że dochody samorządów wprawdzie rosną, ale w stopniu wielokrotnie niższym niż wydatki. I to pomimo bolesnych oszczędności. (Weźmy jako przykład koszt utrzymania komunikacji miejskiej w sytuacji wzrostu cen paliw.) Dodatkowo subwencje i dotacje, które dostajemy z kasy państwa, nie wystarczają na pokrycie kosztów zadań, które rząd przekazał samorządom. Często przytaczanym przykładem (bo i kwota jest największa) jest sytuacja krakowskiej oświaty. Z budżetu państwa dostaniemy w tym roku na jej funkcjonowanie 716,5 mln zł, podczas gdy koszt całości skalkulowany jest na 1 mld 152 mln zł. Czyli 435 mln zł musimy wygospodarować ze swoich własnych dochodów.
Sprawozdania z pierwszego półrocza pokazały, że deficyt Krakowa na koniec czerwca wyniósł 220 mln zł, a limit zadłużenia po odliczenia środków unijnych przekroczyliśmy o 3 procent. Zapytają Państwo z pewnością, co dalej. Czy to już katastrofa? Proszę pamiętać, że te wskaźniki mają jedynie charakter dyscyplinujący samorządy i w tych kategoriach można oceniać budżet miasta dopiero 31 grudnia. Teraz dane zmieniają się jak w kalejdoskopie. Dysponuję już wstępnymi danymi na koniec sierpnia, z których wynika, że nasz deficyt obniżył się do ok. 143 mln zł. Stało się tak dlatego, że w pierwszej połowie roku musieliśmy zapłacić raty za inwestycje. Teraz nie planujemy tak dużych wydatków, więc przez najbliższe miesiące nasz deficyt będzie się zmniejszał i wierzę, że na koniec roku osiągnie poziom bliski temu, co zaplanowaliśmy.

środa, 23 maja 2012

Ile zarabia prezydent?

Jak zawsze w maju nadszedł czas na szczegółowe analizowanie oświadczeń majątkowych osób, które mają obowiązek złożyć je do końca kwietnia. W wykonaniu krakowskich dziennikarzy to już tradycja i właściwie co roku publikują praktycznie taki sam tekst, z podobnym komentarzem. W tym roku też mnie nie zawiedli i informacja o moim oświadczeniu wraz z głosami oburzenia, że pracuję także na uczelni, ukazała się we wszystkich naszych lokalnych dziennikach (w Dzienniku Polskim i Gazecie Krakowskie ukazał się nawet ten sam tekst). Nowością był fakt, że w tym roku po raz pierwszy przeanalizował moje oświadczenie Tygodnik Powszechny. Swoją drogą interesujące jest, że tylko moje finanse są tak drobiazgowo analizowane, a inne osoby sprawujące ważne funkcje i podejmujące istotne decyzje są traktowane ulgowo. Wszystko to powoduje, że chcę odnieść się do kilku kwestii związanych z moimi zarobkami.
Jak co roku analizie poddawane są dwa dokumenty: PIT oraz oświadczenie majątkowe. Zacznijmy od PIT-u, w którym podliczam dochody z trzech źródeł – dwóch uczelni i magistratu. Nie wchodząc w szczegóły chcę tylko zwrócić dziennikarzom na przyszłość uwagę, żeby podawali dochód, czyli to co dostaję na rękę. Niektórzy z nich uporczywie podają kwotę przychodu, czyli tą, której pracownik nigdy nie widzi na oczy, bo pracodawca jej część odprowadza do różnego rodzaju urzędów. Oburzonym, że łączę funkcję prezydenta z pracą wykładowcy odpowiem, iż nie chcę po zakończeniu urzędowania znaleźć się w roli kogoś, kto nie ma z czego żyć i jest zdany na łaskę innych. Nie chciałbym zostać bohaterem akcji podobnej do tej, którą media nazwały „Cała Polska szuka pracy dla Stanisława Kracika”. Trzeba też wyjaśnić jedną ważną kwestię. Nieprawdę pisze redaktor Bartłomiej Kuraś w Gazecie Wyborczej, sugerując, że łamię prawo, bo nie mogę być nigdzie zatrudniony na etacie poza magistratem. Ustawa pozwala profesorom wybranym na stanowiska państwowe bądź samorządowe wykonywać swoją pracę dydaktyczną. Wykonywał ją mój poprzednik – prezydent Andrzej Gołaś, wykonuje ją prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Walz, na uczelni pracował będąc ministrem Zbigniew Ćwiąkalski i wielu innych. Skoro analizy są tak szczegółowe, to ciekawe, że nikt nie pokusi się porównać zarobku Prezydenta z wynagrodzeniem innych osób.
Kiedyś przeczytałem w jednej z gazet, ze skarżę się na swoje wynagrodzenie. Prawda jest taka, że nigdy się nie skarżyłem, bo obejmując urząd wiedziałem ile zarabia Prezydenta. Chciałem tylko pokazać dziennikarzowi kilka zaskakujących faktów. A oto konkrety. Jako prezydent zarabiam na rękę ok. 8 tysięcy złotych. Mój dzień pracy trwa przeciętnie około 13 godzin, a do tego trzeba doliczyć jeszcze obowiązki sobotnie i niedzielne. Gdybym pracował tylko 8 godzin dziennie (więc i moje zarobki zostałyby proporcjonalnie zmniejszone), to jak kiedyś obliczyłem okazuje się, że miałbym pensję wysoko wykwalifikowanej sekretarki. Dokładnie tyle samo, lub niewiele mniej zarabia burmistrz 20 tysięcznej gminy z kilkanaście razy mniejszym budżetem. A trzeba też zauważyć, że ci burmistrzowie wykonują tylko zadania samorządowe, bo w każdym powiecie jest jeszcze starosta, który zajmuje się zadaniami z zakresu administracji rządowej i otrzymuje za to wynagrodzenie. Ja, tak jak prezydenci innych miast na prawach powiatu wykonujemy zadania zarówno prezydenta jak i starosty, ale tą drugą funkcję pełnimy nieodpłatnie. Trzeba też dodać, że istnieje zasada, że prezydent jest jedyną osobą, która nie ma możliwości otrzymania dodatkowej gratyfikacji w postaci nagrody.
Gdy przyjrzymy się więc zarobkom prezydenta na tle zarobków innych pracowników gminy to wypadają one blado. Rok temu poprosiłem o zrobienie wykazu dochodów uzyskiwanych przez pracowników gminy bez wliczania dochodów z innych źródeł. Na tej liście znalazłem się w czwartej dziesiątce. Wyżej byli wszyscy z kierownictwa urzędu, spółek miejskich, nie mówiąc o szefach miejskich teatrów czy szpitali. Proszę tego nie odczytywać jako skargi. Gdybym nie akceptował tego faktu, przyjąłbym zasadę obowiązującą w czasach mojego poprzednika, że nikt w gminie nie może zarabiać więcej niż prezydent. Ja mam inny pogląd na tą sprawę i uważam, że jeżeli chcemy mieć na danym stanowisku dobrze pracującego fachowca, to należy mu godziwie zapłacić. Dlatego też uważam, że pensje urzędników wydających decyzje pociągające za sobą olbrzymie zobowiązania finansowe, i których stanowiska pracy wymagają dużej odpowiedzialności i wysokich kwalifikacji są zbyt niskie. Jeżeli chodzi o moje oświadczenie majątkowe, to emocje regularnie wzbudza kwestia ponad 600-metrowego domu. Nikomu jednak nie chciało się sprawdzić, że jest to dom trzyrodzinny, w którym mieszkają trzy rodziny. A tak na marginesie – wybudowałem go zanim zostałem prezydentem.
I na koniec bardziej ogólne stwierdzenie. Zwiedzając zabytkowe krakowskie cmentarze czasem możemy natknąć się na wykuty na nagrobku podpis „Obywatel Miasta Krakowa”. Otóż ten napis oznacza, że dana osoba miała w mieście nieruchomość i z tego wynikały dla niej przywileje, ale i obowiązki. Jednym z przywilejów był fakt, że takie osoby mogły być wybierane do władz miasta. Obywatel, by współrządzić miastem, najpierw musiał pokazać, że umie zarządzać swoją własnością. Uważano bowiem, że tylko niezależność finansowa daje gwarancję niezależności w podejmowaniu ważnych dla wszystkich mieszkańców decyzji i zmniejsza możliwość wpływu korupcyjnego. Dlatego bardzo popieram polityków niezależnych finansowo, a z dużym dystansem podchodzę do tych, którzy mimo upływających lat są zależni finansowo od swojej partii.

wtorek, 8 maja 2012

A właśnie, że wygramy!

Na ten dzień czekają z pewnością wszyscy krakowscy kibice. 9 maja puchar Henri Delaunaya przyjedzie do Krakowa. Wierzę, że będzie to dzień, w którym wszyscy po raz pierwszy poczujemy atmosferę Mistrzostw Europy na ulicach naszego miasta. Puchar, który znamy z relacji telewizyjnych, teraz będzie na wyciągnięcie ręki, każdy będzie mógł go z bliska obejrzeć i zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie. Zapraszam wszystkich Państwa na plac Szczepański.
Ten nastrój oczekiwania na wielkie piłkarskie święto powoduje, że powraca pytanie, czy nie żal nam, że w Krakowie nie odbędzie się żaden mecz.  Oczywiście, że żal. Ciągle czuję niesmak, że przy podejmowaniu decyzji ważniejsza okazała się polityka niż rzeczywiste przygotowanie miasta do  roli organizatora. Z satysfakcją jednak myślę o zdziwieniu wielu osób, gdy okazało się, że ponad głowami polityków przygotowanie Krakowa docenili trenerzy drużyn narodowych – Anglii, Holandii i Włoch. Gdyby nie brak jeszcze jednego stadionu w mieście, jestem przekonany, że gościlibyśmy także Francuzów. Jeszcze nigdy w historii Mistrzostw Europy tak wiele drużyn nie wybrało tego samego miasta na swoją bazę treningową. Niedawno Kraków wizytowała podkomisja sejmowa zajmująca się przygotowaniami Polski do rozgrywek EURO2012. Nie tylko nasze przygotowanie zostało wysoko ocenione, ale wręcz padło stwierdzenie, że wbrew wszystkiemu wyścig o EURO2012 wygrały nie miasta-gospodarze rozgrywek, ale właśnie pominięty Kraków.
Gorąco wierzę, że tak właśnie jest. Spróbujmy więc odpowiedzieć na pytanie, co zyska Kraków na tym, że będziemy tutaj gościć trzy mocne drużyny. Przede wszystkim ogromną promocję. Już teraz Krakowem interesują się dziennikarze z całej Europy. Piszą nie tylko o naszej bazie sportowej (czasem też niestety o kibicach), ale przede wszystkim pokazują Kraków i to, co warto w mieście zobaczyć. Tak będzie przez całe mistrzostwa. Już teraz stacje telewizyjne szukają najpiękniejszych, najbardziej charakterystycznych miejsc w naszym mieście, z których będą mogły na żywo podsumowywać kolejny dzień rozgrywek. Miasta nigdy nie byłoby stać na to, by w tak wielu zagraniczych tytułach zamieścić reklamę Krakowa. Dzięki EURO mamy ją za darmo. Specjaliści od turystyki podkreślają z kolei, że przyjedzie do nas inna grupa kibiców, niż ci, którzy wybierają się na jeden mecz i wracają do domu. Przyjadą do nas ludzie, którzy mogą sobie pozwolić, przede wszystkim ze względów finansowych, by towarzyszyć swojej drużynie i zostać w pobliżu jej bazy pobytowej kilka dni. A ponieważ jestem przekonany, że Kraków bardzo im się spodoba, to z pewnością o atrakcjach naszego miasta opowiedzą swoim znajomym.
Pozostaje najważniejsze pytanie: czy zarobimy? Bezpośrednio budżet miasta na EURO2012 raczej nie zarobi, ale z pewnością zyskają krakowianie, bo przecież kibice będą robić zakupy w krakowskich sklepach, korzystać z restauracji, kawiarni, taksówek, komunikacji miejskiej...
Nie wiem, która z drużyn zdobędzie puchar Henri Delaunaya, ale jestem przekonany, że Kraków na EURO2012 wygra. Wbrew wszystkiemu!



czwartek, 19 kwietnia 2012

Siła plotki?

Dzisiejsza informacja Gazety Krakowskiej, jakoby Tele-Fonika chciała zrezygnować ze swojej działalności w Krakowie i przeprowadzić się do Katowickiej Strefy Ekonomicznej to jak mniemam plotka, która wzięła się stąd, że według mojej wiedzy Tele-Fonika poszukuje biura w Katowicach za względu na kontakty z partnerami, z którymi firma współpracuje na Śląsku. Z tego co wiem, nigdy natomiast nie zamierzano przenosić siedziby firmy z Krakowa.

Chciałbym się jednak odnieść do kilku stwierdzeń artykułu. Po pierwsze można odnieść mylne wrażenie, że przedsiębiorca lokujący swoje zakłady w specjalnej strefie ekonomicznej otrzymuje je za darmo. Nic bardziej mylnego. Zaproszenie do strefy oznacza, że inwestor musi tereny kupić. Chciałem też podkreślić, że moje kontakty z Bogusławem Cupiałem, zarówno dotyczące działalności Tele-Foniki w Krakowie jak i Klubu Sportowego „Wisła” nigdy nie prowadziły do konfliktów.

W ubiegłym roku spotkałem się z przedstawicielami Zarządu Tele-Foniki, którzy przedstawili mi projekt rozwoju firmy. Zapowiedziałem wtedy pełną pomoc miasta w ich realizacji, jeżeli chodzi o sprawy administracyjne. Nic mi nie wiadomo, żeby te plany miały ulec zmianie.

Trzeba przyznać, że tereny w Krakowie, którymi dysponuje Tele-Fonika, z punktu widzenia działalności przemysłowej nie są usytuowane szczęśliwie. Dlatego dziwi mnie wypowiedź Stanisława Kracika, prezesa Małopolskich Parków Przemysłowych, wymieniającego w gazecie zalety wyprowadzki z Krakowa. Życzę Panu Prezesowi sukcesów w poszukiwaniu dogodnych terenów dla Tele-Foniki, ale na terenie województwa małopolskiego, a nie śląskiego.



środa, 18 kwietnia 2012

Rozsądne kalkulowanie miarą dojrzałości

Od małego uczymy dzieci, że podejmując decyzje muszą dokładnie przemyśleć za i przeciw , a potem liczyć się z konsekwencjami. Taka umiejętność rozsądnego kalkulowania jest jedną z miar dojrzałości. Chcemy, by nasze dzieci to potrafiły. Często jednak i dorośli mają z tym problemy. A prawdziwe kłopoty zaczynają się wtedy, gdy konsekwencji nie potrafią przewidzieć osoby decydujące o sprawach ważnych dla całego miasta. I oczekują, że jakiś cud sprawi, że ich błędy zostaną naprawione.

Konkrety? Proszę bardzo! Oszczędzanie na oświetleniu ulicznym. Jeżeli zapytają mnie Państwo, czy uważam, że jest to dobra metoda oszczędzania, to odpowiem to, co już wielokrotnie publicznie mówiłem: pomysł jest idiotyczny! Tak samo jak Państwo jeżdżę i chodzę wieczorami po ulicach Krakowa. Wiem, jaki kierowcy mają problem przy siąpiącym deszczu, by dostrzec w porę pieszego. Cóż z tego, skoro jeszcze kilka miesięcy temu przy uchwalaniu budżetu , cześć radnych uważała, że przesadzam ostrzegając przed ciemnymi ulicami i wszystkimi związanymi z tym problemami. Prosiłem, by swoją poprawką rada nie zmniejszała pieniędzy przeznaczonych na oświetlenie ulic. Nie wiem, jaką logiką kierowali się radni, skoro przy rosnących rachunkach za energię i wyliczeniach, że oświetlenie krakowskich ulic kosztuje ok. 19 mln zł zadecydowali, że po odjęciu prawie dwóch milionów złotych, na zapłacenie rachunków za prąd miastu i tak wystarczy pieniędzy. Niestety nie wystarczy, bo cuda się nie zdarzają. To tak jakby iść na zakupy po konkretną rzecz ze świadomością, że w portfelu ma się mniej pieniędzy niż ona kosztuje, a potem się dziwić, że sprzedawca nie chciał nam jej sprzedać.

Miastu pozostało tylko zminimalizowanie skutków tej decyzji. Ponieważ z obliczeń wynikało, że musimy każdego dnia godzinę krócej korzystać z oświetlenia, chcieliśmy w środku nocy na godzinę gasić latarnie. Od tego pomysłu odwiedli nas specjaliści od bezpieczeństwa, przekonując, że kompletne ciemności w środku nocy to raj dla włamywaczy i złodziei aut. Pozostało skracanie czasu wieczorem i nad ranem.

Co prawda radni zabierając pieniądze z budżetu zarządzonego przez ZIKIT na oświetlenie, tą samą poprawką dodali ZIKiT-owi pieniędzy, ale cóż z tego, skoro wskazali konkretne zadania, które należy za nie wykonać. Nie wolno więc zapłacić z nich rachunków za prąd. Efekt jest taki, że na remont małej ulicy, z której korzysta niewiele osób pieniądze są, a na oświetlenie uliczne ważne dla wszystkich – pieniędzy nie ma.

Czytam potem jedną z gazet i oczom nie wierzę. Radny, któremu też nie podobają się oszczędności na oświetleniu twierdzi, że brakujące pieniądze powinien znaleźć prezydent. Niestety pieniędzy ani w naszych domowych budżetach, ani tym bardziej w budżecie miasta się nie „znajduje”. Można je najwyżej zabrać komuś rezygnując z innych wydatków. Gdy pytam, komu należy odebrać, nikt z radnych nie ma odwagi mi odpowiedzieć na to pytanie.

piątek, 30 marca 2012

Zaklinanie rzeczywistości

Jak łatwo przewidzieć, wczorajsza sesja poświęcona reformie krakowskiej edukacji nie należała do spokojnych. Z jednej strony mieliśmy grupę osób związanych zawodowo z oświatą. Trudno się dziwić, że boją się zmian i nie przyjmują do wiadomości, że są one konieczne. Wielu z nas reagowałoby podobnie. Z drugiej strony na sali była spora reprezentacja tych (mam na myśli radnych), który boją się wzięcia odpowiedzialności za jakiekolwiek zmiany. Kalkulują, że bezpiecznej jest zachować to co jest w tej chwili, nawet ze szkodą dla miasta. Nie narażą się za to nikomu, a być może zostanie to nawet docenione w kolejnych wyborach.
Nie zgadzam się jednak na to, byśmy zaklinali rzeczywistość i udawali, że żadne zmiany nie są konieczne. Za to zaniechanie płacimy wszyscy. Płacimy coraz więcej.

Dlaczego musimy zreformować krakowskie szkoły?
Dlatego, że w ciągu ostatnich sześciu lat spadła liczba uczniów o 16 tysięcy, a szkół mamy ciągle tyle samo. W całym kraju z powodu niżu demograficznego (o którym z resztą cały czas mówi się w kontekście emerytur i nikt nie wątpi, że jest to stała tendencja) zmniejsza się liczba nauczycieli. Jest już ich o ok. 10 proc. mniej niż przed kilkoma laty. W Krakowie zatrudnienie zmalało zaledwie o 1 procent. Doprowadziliśmy do tego, że nauczyciele (zgodnie z nadanym im Kartą Nauczyciela przywilejem) uciekają przed zwolnieniami na urlopy dla poratowania zdrowia. W ubiegłym roku z takiej możliwości skorzystało prawie 400 nauczycieli, a kosztowało to nas wszystkich 17 mln zł! Czy nas stać na to, żeby utrzymywać w połowie puste budynki? Niezrozumiały jest dla mnie opór przed połączeniem dwóch szkół, które ze sobą sąsiadują i obie są puste. A przecież oszczędność jest oczywista. Choćby taka, że wystarczy jeden dyrektor, jedna sekretarka i połowa mniej personelu utrzymującego porządek w budynku. Mówimy o dobru dziecka zapominając, że wydajemy pieniądze nie na dzieci, ale na ogrzewanie pustych sal i często przerośniętą administrację.
Niektórzy powiedzą – trudno, ale za to chronimy miejsca pracy. Moglibyśmy tak powiedzieć, gdyby koszty utrzymania edukacji były niewiele znaczącą pozycją w budżecie miasta. Budżet edukacji to już 1/3 budżetu całego miasta – ponad miliard złotych rocznie. Subwencja nie wystarcza, więc wszyscy krakowianie dopłacają rocznie ponad 400 mln zł. Dopłacamy najwięcej ze wszystkich dużych miast i z roku na rok są to większe kwoty. Dlatego, że subwencja jest przyznawana na dziecko, a nie ma liczbę budynków, które musimy utrzymać.
Po jednym ze spotkań z rodzicami i związkami zawodowymi usłyszałem takie zdanie jednej z mam: „To skandal co wyprawiają. Jak trzeba, to niech wszystkie pieniądze wydają na szkoły i dzieci. Na wszystko inne może brakować”. Było by to jakieś rozwiązanie. Przynajmniej do momentu , gdy edukacja nie połknie całego budżetu miasta. Nie wiem tylko co na to kierowcy czekający z niecierpliwością na remonty dróg, pasażerowie MPK chcący wygodnie jeździć komunikacją miejską, ci, którzy latami czekają na mieszkanie komunalne, instytucje kultury proszące miasto o wsparcie i co by na to powiedzieli ci sami rodzice, gdyby ich dzieci brodziły w śmieciach idąc do szkoły...

czwartek, 2 lutego 2012

Z ogromnym żalem i szczerym bólem przyjąłem wiadomość o odejściu

Wisławy Szymborskiej

wielkiej poetki o talencie podziwianym na całym świecie,
noblistki, Honorowej Obywatelki Krakowa i krakowianki z wyboru,
wyjątkowej osoby.
To ogromna strata dla polskiej kultury i dla milionów wielbicieli
Jej twórczości na obu półkulach.

Rodzinie, przyjaciołom, najbliższym, składam wyrazy głębokiego współczucia.

środa, 11 stycznia 2012

Gdzie płacić podatek?

W pierwszych dniach stycznia radni przyjęli uchwałę dotyczącą podjęcia przez urząd działań zachęcających do płacenia podatku dochodowego w Krakowie. Z pewnością jest to dobry pomysł. Skoro ustawodawca dał podatnikom wybór, czy chcą się rozliczać w miejscu swojego zameldowania czy w miejscu z którym czują się związani – gdzie mieszkają, studiują czy pracują, to należy skorzystać z tej szansy i zachęcać do rozliczania się z krakowskimi urzędami skarbowymi. Bardzo ostrożnie podchodzę jednak do optymistycznych założeń, ile Kraków mógłby na tym zyskać. Z rozmów, które przeprowadziliśmy z warszawskim magistratem wynika, że urzędnicy nie są w stanie do końca oszacować na ile ich kampania przyczyniła się do wzrostu liczby podatników.

Zdaję sobie sprawę, że nie wystarczy jedynie zorganizować kampanii promocyjnej. By ktokolwiek zechciał przenieść swoje podatki do Krakowa należy mu zaproponować konkretne korzyści z tego tytułu. Słyszałem propozycje radnych, by zaproponować np. miejsca w przedszkolu czy ulgowe bilety na przejazdy komunikacją miejską. Obawiam się, że mogłoby to zostać przez krakowian, którzy od lat rozliczają się tutaj, odebrane jako nierówne traktowanie.

Osobną kwestią jest sprawa sfinansowania kampanii. Warszawska kampania, na którą radni się powołują i chcieliby się na niej wzorować kosztowała 300-400 tys. zł. Poprawką do budżetu miasta na ten rok radni jednocześnie odebrali 800 tys. zł na promocję. Nie ukrywam, że magistrat będzie miał spory kłopot, by sfinansować kampanię w takim kształcie, jakiego oczekują pomysłodawcy.

Osobiście uważam, że prawdziwym rozwiązaniem problemu rozliczania się z podatków, byłoby ustawowe wprowadzenie zasady, że podatki płacimy tam, gdzie pracujemy.

Nie stać nas na marnowanie szans

Przełom starego i nowego roku sprzyja zawsze planowaniu. Czy odłożone lub zarobione pieniądze wystarczą na konieczny remont mieszkania? Czy zdołamy zapłacić rachunki? Wiemy, że staniemy przed wieloma dylematami, bo pilnych wydatków jest zawsze więcej niż pieniędzy. Zdajemy sobie też sprawę, że przy domowych finansach nie ma miejsca na oszukiwanie się. Albo nas na coś stać, albo nie.
Konstruowanie budżetu miasta, jest niczym innym jak właśnie takim domowym budżetem, tylko w skali makro. I chciałbym bardzo, żeby Państwo w ten sposób na finanse miasta patrzyli. Mamy wydatki, z których nie możemy zrezygnować, by zmuszają nas do tego ustawy. Musimy zadbać o pieniądze na utrzymanie tego co już mamy. W końcu trzeba też myśleć o ważnych dla miasta inwestycjach, dzięki którym Kraków się rozwija. Ubolewam tylko nad tym, że sprawa finansów Krakowa nie zawsze jest traktowana merytorycznie, a często jest wykorzystywana do załatwiania partykularnych interesów, skąd obraz, jaki otrzymują mieszkańcy naszego miasta nie zawsze jest prawdziwy.
Co nam da Warszawa?
Przede wszystkim chciałbym zwrócić uwagę na powiązanie sytuacji finansowej naszego miasta z sytuacją całego kraju. Jakoś łatwiej przychodzi nam pogodzenie się z informacją, że braknie pieniędzy na zadania finansowane z budżetu państwa - na służbę zdrowia, na becikowe, na policję, a trudniej przyjąć do wiadomości, że nie stać nas na coś, co leży w kompetencjach miasta. To zresztą całkowicie zrozumiałe, bo dziurę w kasie miasta odczuwamy boleśniej, niż tą w kasie państwa. Warto jednak wiedzieć, że tak naprawdę dochody samorządów uzależnione są w zasadniczym stopniu od rządu. Około 2/3 to bowiem subwencje i dotacje jakie otrzymujemy via ministerstwo finansów. Coraz częściej okazuje się jednak, że nie jesteśmy w stanie precyzyjnie przewidzieć, ile pieniędzy z budżetu państwa otrzymamy. Najlepszym przykładem jest tegoroczna sytuacja. Jak zawsze, jesienią minister finansów podaje samorządom prognozę dochodów. Na tej podstawie przygotowywany jest projekt budżetu przez gminę. W tym roku: niespodzianka! Rząd w grudniu - więc gdy już nasz projekt był gotowy - „podmienił” przygotowany przez siebie projekt budżetu państwa na mniej optymistyczny (pomijam już kwestię, czy jest to zgodne z konstytucją). Nowych wyliczeń nie dostaliśmy i nie spodziewamy się dostać, ale jak wynika ze wstępnych wyliczeń zmusi nas to do okrojenia naszych planów o ok. 58 mln zł. Póki co całość dochodów na rok 2012 zaplanowana została w wysokości 3 mld 491 mln 743 tys. zł i jest to największy budżet w historii Krakowa. Dla porównania - w 2002 r. zastałem budżet o ponad połowę mniejszy, zaś prezydent Józef Lassota dysponował budżetem ponad 5 razy mniejszym. Piszę o tym absolutnie nie stwierdzając, że jest to moja zasługa, bo generalnie jest to wynikiem zmian przepisów finansowych. Trzeba tylko pamiętać, że od czasu moich poprzedników samorządom przybyło wiele dodatkowych zadań. Często spotykam się z myśleniem, że skoro miasto ma budżet 3,5 mld zł, to jakiś „drobny wydatek” za 5 mln zł to nie jest żaden koszt. Wręcz przeciwnie, cała kwota budżetu jest skrupulatnie podzielona na najpotrzebniejsze wydatki i „zaskórniaków” na wydatki dla przyjemności praktycznie nie ma.
Największa cześć pieniędzy, które otrzymujemy z budżetu państwa, prawie 722 mln zł mamy obowiązek przeznaczyć na oświatę. W praktyce te pieniądze nie wystarczają na opłacenie nauczycieli i utrzymanie szkół. Miasto musi do subwencji dołożyć jeszcze około 200 mln zł ze swojej kieszeni. O konieczności przeprowadzenia reform w sieci placówek oświatowych, które zoptymalizują wydatki na oświatę przekonuje porównanie z innymi miastami. W ciągu minionego roku Kraków wydawał na edukację w przeliczeniu na jednego mieszkańca 1404 zł, podczas gdy Warszawa płaciła 1366 zł, a Wrocław 1248 zł. Biorąc pod uwagę, że o wysokości pensji nauczycielskich decyduje parlament, o awansach - kurator, a miasto jest w tej sprawie stawiane przed faktem dokonanym, niezależnie czy stać go na dopłacanie do oświaty czy nie, Związek Miast Polskich zaproponował, by rząd przejął płatność pensji nauczycielskich. Na odzew czekam z niecierpliwością. Kraków, jak inne miasta otrzymuje też od rządu dotacje celowe, np. na wypłatę świadczeń rodzinnych (98 mln zł), na finansowanie Komendy Powiatowej Straży Pożarnej (38 mln zł), na opłacanie składek na ubezpieczenie zdrowotne i świadczenia osobom bezrobotnym (prawie 11 mln zł). Do kwot, które otrzymujemy do budżetu miasta za pośrednictwem państwa należy doliczyć też środki unijne, z którymi jednakowoż wiąże się pewne niebezpieczeństwo. Mianowicie miasto „zakłada” pieniądze za Unię, realizuje inwestycje, a następnie czeka, by pieniądze unijne wpłynęły na konto miasta. Planowaliśmy, że w ubiegłym roku otrzymamy zwrot 56 mln zł i fakt, że nie doczekaliśmy się na tę kwotę przyczynił się m.in. do zakłócenia naszej płynności finansowej. Wedle obietnicy część tych pieniędzy ma wpłynąć 5 stycznia. Reszta - w pierwszym kwartale.
Trzeba też rozwiać mit, że Kraków sporo pieniędzy wydaje na administrację i pieniądze na ten cel można bez szkody spożytkować w inny sposób. W 2011 r. wydatki na administrację w Krakowie w przeliczeniu na jednego mieszkańca wyniosły 305 zł, podczas gdy we Wrocławiu administracja kosztowała 378 zł na jednego mieszkańca, w Łodzi - 358 zł, a w Warszawie aż 548 zł. Od 2007 roku w Urzędzie Miasta Krakowa mimo przybywających samorządom obowiązków nie wzrosło zatrudnienie i nadal wynosi ok. 2300 etatów. W tym samym czasie warszawski urząd przyjął do pracy 1900 nowych urzędników i nadal prowadzi nabory, które w Krakowie są wstrzymane. Być może na tym tle będzie inaczej wyglądała informacja, że jesteśmy jedynym urzędem w Polsce, który przyjmuje mieszkańców także w godzinach popołudniowych przez pięć dni w tygodniu.
Miasto zarabia
Jako miasto mamy wpływ na niecałe 1/3 dochodów naszego budżetu - są to nasze dochody własne. Oczywiście najważniejszym ich źródłem jest podatek od nieruchomości, na którego wysokość gmina ma wpływ w ramach wyznaczonych przez ministra finansów. Powtarzam po raz kolejny, że jesteśmy gminą, która ma najniższy podatek od nieruchomości tak w przypadku miast metropolitalnych, ale nawet w stosunku do sąsiednich gmin. Od 2008 roku usiłowałem przekonać radę miasta, że podwyżki są konieczne i nie będą dolegliwe dla mieszkańców, którzy przeciętnie rocznie zapłacą 7-8 zł podatku więcej. Zawsze słyszałem, że do kieszeni podatników nie należy sięgać, dopiero ostatnio radni zgodzili się na minimalne podwyżki. Efekt jest taki, że nie tylko do budżetu miasta wpłyną miliony złotych mniej, ale też minister finansów wyliczając jakie „janosikowe” zapłaci Kraków weźmie pod uwagę maksymalne stawki podatku, jakie mogłoby nakładać miasto, a nie te stawki, które zatwierdziła rada.
Przewidujemy, że w przyszłym roku do kasy miasta z tytułu podatku od nieruchomości wpłynie prawie 390 mln zł. Znacznie mniejsze kwoty trafiają do budżetu miasta z podatków od środków transportu, od czynności cywilnoprawnych, a także z rozmaitych opłat - za zajęcia pasa drogowego, za wycinkę drzew, za handel na targowiskach.
Jeżeli chcemy mieć więcej pieniędzy na wydatki, które nie są co prawda konieczne, ale zwiększają prestiż naszego miasta, podnoszą jakość życia w mieście i ogólnie stanowią odpowiednik domowych wydatków „na przyjemności”, to jasne jest, że musimy się starać, by miasto miało jak największy dochód własny. Nie jest to łatwe, ale będziemy próbować. Przede wszystkim należy moim zdaniem nadal doskonalić obsługę inwestorów i uchwalać miejscowe plany zagospodarowania przestrzennego, które ułatwiają bardzo proces inwestycyjny. To sprawi, że w Krakowie będzie przybywać firm i zwiększy się nasz udział w podatku CIT. Przygotujemy także kampanię promującą płacenie podatku PIT w Krakowie przez te osoby, które są zameldowane w innych miejscowościach. Od razu jednak zaznaczę, że miasta, które na takie kampanie się zdecydowały nie mogą się pochwalić dużymi sukcesami. Być może z tego powodu, że „nagroda” za zmianę urzędu skarbowego nie może być symboliczna, tylko musi dawać realne korzyści. Wystąpiłem także do naszych krakowskich parlamentarzystów z propozycjami zmian legislacyjnych, które umożliwią wykup mieszkania od gminy tym osobom, którym teraz taką możliwość blokują przepisy ustaw. Rozważamy także możliwość sprzedaży dzierżawcom miejskich nieruchomości, np. placów targowych. Na ile taki ruch byłby dla miasta opłacalny dowiemy się po analizach. Musimy sprawdzić, czy lepiej dla finansów miasta mieć stały dochód z dzierżawy, czy może lepiej zbyć nieruchomość i mieć jednorazowy zastrzyk gotówki. Należy przy tym brać pod uwagę, że w kryzysie wartość nieruchomości spada, więc może lepiej jeszcze trochę poczekać.
Pięć minut już minęło
Planujemy, że nakłady na inwestycje w przyszłym roku wyniosą niewiele ponad 470 mln zł. Nie da się ukryć, że ta kwota jest mniejsza niż w ostatnich latach. Nie jesteśmy osamotnieni. Po boomie inwestycyjnym, teraz wydatki na inwestycje ograniczają wszystkie wielkie miasta. Z kwoty wspomnianych 470 mln zł, 378 mln zł będzie pochodzić ze środków własnych miasta. Przy konstruowaniu budżetu przyjąłem następujące założenie: najpierw płacimy ostatnie raty za inwestycje już zrealizowane (m.in. stadion Cracovii, rondo Ofiar Katynia, Surzyckiego-Śliwiaka, układ drogowy do Obsługi Centrum Jana Pawła II „Nie lękajcie się”); realizujemy te inwestycje, na które przyznane już są środki zewnętrzne, czyli przede wszystkim unijne, oraz na które miasto podpisało umowy (m.in. Centrum Kongresowe, Pałac Pod Krzysztofory, linia tramwajowa do kampusu UJ). Na liście realizowanych zadań znalazły się też te, które będą ukończone w 2012 r. i wówczas nadejdzie czas spłaty (np. stadion Wisły) oraz te, na które zostały podpisane umowy i prace są już zaawansowane (np. hala w Czyżynach, program budowy mieszkań komunalnych). Oprócz tego chcemy realizować inwestycje wspierające inne zadania (np. budowa układu drogowego w rejonie ronda Grunwaldzkiego potrzebnego dla prawidłowego funkcjonowania Centrum Kongresowego, czy dokończenie ul. Lema ze względu na halę Widowiskowo-Sportową).
Do tego trzeba dodać jeszcze zadnia związane z rozbudową i naprawą dróg, które będą realizowały dzielnice za pośrednictwem ZIKiT-u. Warto zwrócić uwagę na fakt, że dzielnice otrzymały możliwość realizowania zadań wieloletnich, a więc takich inwestycji, które do tej pory przerastały możliwości finansowe budżetów dzielnic, ponieważ mogły one planować tylko drobniejsze zadania, dające się zrealizować w ciągu jednego roku budżetowego.
Trzeba pamiętać, że inwestycje przyczyniające się do rozwoju miasta są realizowane nie tylko bezpośrednio z budżetu Krakowa, ale też za pośrednictwem spółek komunalnych. Wartość tych inwestycji wyniesie w przyszłym roku 428 mln zł, a więc więcej, niż że środków własnych miasta. Za te pieniądze pojawią się nowe tramwaje, prawie 500 gospodarstw przyłączy się do sieci kanalizacyjnej i wodociągowej, rozwinie się sieć centralnego ogrzewania, co poprawi jakość powietrza w Krakowie.
O inwestycjach można pisać bez końca, bo trzeba by było wspomnieć też o zadaniach związanych z ochroną zdrowia, bezpieczeństwem, ochroną przyrody, itd. Doskonale zdaję sobie sprawę, że kwoty zarezerwowane na te zadnia są zbyt małe, ale trzeba też pamiętać, że w tych przypadkach, każda suma byłaby zbyt mała, bo zawsze będzie coś do zrobienia.
Nie boję się powiedzieć, że jestem dumny z tego co powstało w ostatnich latach w Krakowie. Potwierdzają to głosy przyjezdnych, którzy często mówią o tym, jak bardzo i szybko Kraków się zmienia. Musimy powiedzieć sobie jasno - było to możliwe dzięki kredytom. Nie ja to wymyśliłem. Zadłużać miasto zaczął prezydent Józef Lassota, rozwinął prezydent Andrzej Gołaś, a ja utrzymuję zadłużenie na tym samym procentowo poziomie. Dzięki zaciąganym kredytom mieliśmy pieniądze na wkład własny przy staraniu się o środki unijne. Ani jednej złotówki nie przejedliśmy - wszystkie pożyczone pieniądze przeznaczyliśmy na inwestycje. Efekt? Zadłużenie Krakowa to ponad 2 mld zł, a wykonane za te pieniądze inwestycje mają wartość ponad 6 mld zł. Podobną strategię przyjęło wiele samorządów. Wystarczy popatrzyć na dane. Dług Krakowa w przeliczeniu na głowę jednego mieszkańca w 2011 roku to 2 691 zł. Zadłużenie mieszkańca Warszawy wynosi 3 421 zł, Poznania - 3 292 zł, a Wrocławia - 3 755 zł. Teraz, gdy słyszę oskarżenia różnych polityków, że zadłużyłem miasto, to mogę stwierdzić z całą pewnością, że zrobiłbym to jeszcze raz. Obecny kryzys potwierdza, że był to dobry kierunek. Obawiam się, że w najbliższych latach Unia Europejska nie będzie już taka hojna. Te miasta, jak np. Katowice, które dopiero przygotowywały się do wielkiego procesu inwestycyjnego, już zdają sobie sprawę, że części planów nie uda się najprawdopodobniej zrealizować w jakiejś rozsądnej perspektywie czasu. My swoje pięć minut wykorzystaliśmy na piątkę!
Finanse, polityka, wizerunek...
W czasach, gdy codziennie słyszymy o obniżeniu ocen miastom a nawet państwom na całym świecie, agencja Standard&Poor’s utrzymała nam rating na poziomie „A-” z perspektywą stabilną, co jest najwyższą możliwą oceną dla samorządów. Jesteśmy pierwszym polskim miastem, które w 2008 r. otrzymało ocenę ratingową w najwyższej kategorii „A”.
Niezależne dane płynące z GUS-u pokazują, że w Krakowie w porównaniu z ubiegłym rokiem realnie (czyli ponad inflację) wzrosły płace. Jesteśmy drugim miastem w Polsce po Warszawie (z którą w tych kategoriach co oczywiste trudno konkurować) w kategorii ilości wybudowanych mieszkań oraz liczby podmiotów gospodarki narodowej. Bezrobocie w Krakowie wynosi 4,6 proc., podczas gdy średnia dla Polski to ok. 11 proc. Obiektywnie więc nasze miasto się rozwija.
By tą dobrą passę utrzymać musimy nieustannie dbać o to, jak nas postrzegają inni – mieszkańcy innych miast, turyści, inwestorzy. Często wręcz mówi się, że Kraków żyje ze swojego wizerunku. Dlatego tak zdecydowanie sprzeciwiłem się poprawce do budżetu zaproponowanej przez klub radnych Platformy Obywatelskiej, w której to radni „zdjęli” spore kwoty z wydatków m. in. na kulturę, promocję i sport, w zamian proponując wydać je na drobniejsze inwestycje. Nie mam wątpliwości, że wszystkie te zadania, które chcieliby sfinansować radni są bardzo ważne. Więcej – każdy z nas mógłby wskazać kolejne ulice, które nadawałyby się do remontu i wiele placówek oświatowych, które od lat czekają na rozbudowę. Wiem, że ważne są ścieżki rowerowe i place zabaw dla dzieci. Nie zgadzam się jednak z radnymi, ponieważ uważam, że katastrofą dla Krakowa byłoby, gdybyśmy w imię oszczędzania zaniedbali to wszystko, z czego Kraków słynie. Przez ostatnie dni słyszałem często, że nic się nie stanie, jeżeli KBF nie zorganizuje kilku festiwali. Tylko jak będziemy się czuli, gdy nasze festiwale, kojarzone już z Krakowem, zbierające nagrody i wygrywające w międzynarodowych rankingach odejdą do innych miast? Nie tylko przecież dzięki zabytkom Kraków jest znany w świecie. Jest znany także dzięki wydarzeniom kulturalnym. Pamiętajmy, że pięknych miast w Europie jest wiele. Musimy się czymś wyróżniać. Tym, którzy powtarzają, że krakowskie festiwale są wydarzeniami dla koneserów, a nie dla mas, więc nie mają wpływu na promocję miasta odpowiem, że festiwale w Wenecji czy Cannes też nie są wydarzeniami masowymi, a jednak są wizytówką swoich miast na całym świecie i przyciągają turystów przez okrągły rok. Uczmy się od nich, zamiast deprecjonować to, co już przez lata w Krakowie wypracowaliśmy.
Podczas debaty nad budżetem usłyszałem od jednego z radnych, że skandalem jest wydawanie pieniędzy na EURO 2012, skoro w naszym mieście nie ma meczów. Z kolei inny radny twierdzi, że podczas mistrzostw promocję Kraków będzie miał za darmo. Pamiętajmy, że nie ma nic za darmo. Kraków w tym roku będzie gościł aż trzy drużyny narodowe. To ewenement w historii mistrzostw. Przyjadą do nas kibice, przyjadą też dziennikarze. Jeżeli chcemy, by to wydarzenie zaprocentowało w przyszłości jeszcze większą niż obecnie liczbą turystów nie możemy oszczędzać na promocji. Musimy tak przyjąć naszych gości, by po powrocie do domu zachęcili swoje rodziny i znajomych do podróży do Krakowa.
Mam także nadzieję, że uda się odwrócić i tę decyzję radnych, która pozbawiła budżet miasta środków na zawarcie umowy z Polskim Związkiem Piłki Siatkowej na zorganizowanie mistrzostw świata w 2014 r. To, że na współorganizatora wybrano Kraków, to znak ogromnego kredytu zaufania, bo przecież u nas dopiero trwa budowa hali widowiskowo-sportowej. Na nasza rezygnację czeka Częstochowa, które dysponuje odpowiednim obiektem. Jeżeli szybko nie zadeklarujemy wkładu finansowego, to za dwa lata nasza nowa hala będzie stała pusta, a do Krakowa nie przyjedzie kolejna grupa kibiców i dziennikarzy, którzy przecież nie oglądaliby przez cały czas rozgrywek. Poszliby do naszych restauracji i kawiarni, zrobiliby zakupy w naszych sklepach, poszliby do muzeum, teatru czy kina. I oni też opowiedzieliby o Krakowie swoim znajomym. Jeżeli nie przyjadą, stracimy finansowo wszyscy. Czy stać nas na marnowanie takiej szansy?
Nie mówię, że nie mamy problemów. Sytuacja jest trudna, będzie od nas wymagać w najbliższych miesiącach zaciskania pasa i zapewne podjęcia wielu niepopularnych decyzji. Chciałbym tylko, żeby w świetle przytoczonych wyżej faktów, ci wszyscy, którzy mylą sprawy finansowe ze swoim interesem politycznym i wieszczą nam katastrofę, zastanowili się chwilę, jaki obraz Krakowa dzięki nim idzie w świat. Kryzys kiedyś minie, ale utraconej wiarygodności w oczach naszych partnerów - mieszkańców, banków i inwestorów, nie odzyskamy przez wiele, wiele lat.

wtorek, 10 stycznia 2012

Jeszcze o festiwalach...

Bardzo mnie cieszy stanowisko mediów, które ujęły się za krakowskimi festiwalami. Zgadzamy się, że nie należy niszczyć tego, co wypracowaliśmy przez lata. Krakowskie festiwale stały się znane i uznane. Stały się wydarzeniami, o których mówi się nie tylko w Polsce, ale i na świecie, więc w interesie naszego miasta, jest o nie dbać. Tym, bardziej, że (cytuję): „festiwale są wysoko oceniane przez międzynarodowe media, a liczba turystów odwiedzających Kraków rośnie – inaczej niż w innych polskich miastach”.
Chciałbym jednak wyjaśnić dwie kwestie, które znalazły się w artykule „Kraków tnie swoje zmysły”, napisanym przez red. Ryszarda Kozika w sobotniej GW. To nieprawda, że projekt „6 zmysłów” nie był konsultowany z radnymi. Zaprosiłem do siebie radnych z komisji kultury i w moim gabinecie dyskutowaliśmy o tym, czy będzie to dobra forma promocji Krakowa. Druga kwestia to zarzut, że naginałem procedury, dokładając KBF-owi w ciągu roku pieniądze. Nie wiem, w jaki sposób można by nagiąć procedury, by przekazać jakiejkolwiek instytucji pieniądze z budżetu miasta. Zawsze, podkreślam ZAWSZE, takie decyzje podejmuje się uchwałą Rady Miasta. Nie ma innej drogi.

poniedziałek, 9 stycznia 2012

Zagadka, czyli jak spędzić Sylwestra

Kiedy cała Polska przygotowywała się do imprezy sylwestrowej, a wszyscy (urzędnicy też) myśleli już o świętowaniu nadejścia Nowego Roku w gronie przyjaciół lub najbliższej rodziny, w jednym z ministerstw nie gasły światła... Tam ciągle trwała praca... Zagadka brzmi: o którym ministerstwie piszę?
Nie zgadli Państwo! Nie chodzi o ministerstwo zdrowia, troszczące się o to, by po 1 stycznia pacjenci bez problemu mogli wykupić refundowane leki. Do późnego wieczora pracowało... ministerstwo finansów.
Z pewnością pamiętają Państwo sprawę rozporządzenia ministra finansów, które dotyczyło sposobu klasyfikacji tytułów dłużnych zaliczanych do państwowego długu publicznego. Rozporządzenie w szczególnie mocny sposób uderzyło w samorządy, ograniczając im możliwości inwestowania. Przeciwko rozwiązaniom zaproponowanym przez ministra solidarnie stanęli szefowie gmin. Tak zjednoczone w walce o swoje interesy samorządy były po raz pierwszy w swojej historii. Mówiono nawet o „buncie prezydentów”. Samorządowców uspokajał premier Donald Tusk obiecując zmianę zapisów, w mediacje między samorządami a ministerstwem włączył się minister Michał Boni. 30 czerwca napisałem na moim blogu: „Wszystko wskazuje na to, że udało się doprowadzić do kompromisu w sprawie ograniczania deficytu sektora finansów publicznych. Wczoraj w Warszawie strona samorządowa przedstawiła ministrowi finansów swoją propozycję, która została wstępnie przyjęta”.
Z niecierpliwości czekaliśmy więc na rozporządzenie obowiązujące w tym roku. Doczekaliśmy się. Nie dość, że ma taką samą treść jak wcześniejsze rozporządzenie oprotestowane przez samorządy, to jeszcze zostało opublikowane w internetowym Dzienniku Ustaw 31 grudnia 2011 roku o godz. 19.40! Jeżeli chodzi o vacatio legis to chyba rekord – 4 godziny 20 min. przed północą.