piątek, 29 października 2010

8,5 tysiąca dla każdego

W każdej kampanii partie polityczne obiecują cuda. A to Prawo i Sprawiedliwość zarzekało się, że zbuduje 3 miliony mieszkań, a to Platforma Obywatelska obiecywała, że zrobi z naszego kraju drugą Irlandię. Mieszkań nie udało się zbudować, drugiej Irlandii nie ma. Chociaż może w tym ostatnim przypadku to i dobrze, bo Zielona Wyspa cudem gospodarczym już nie jest, o pracę tam coraz ciężej. A ja mówię o 8,5 tys. dla każdego.

Program wyborczy kandydata na prezydenta miasta, to nie zbiór pobożnych życzeń obiecujących każdemu coś miłego. Program wyborczy poważnego kandydata nie może powstawać w warunkach oderwania od rzeczywistości. Są sprawy, które leżą w kompetencjach państwa, są sprawy, których realizacji nie podźwignie miejski budżet. Są wreszcie takie, o których uczciwie wypada powiedzieć – nie, nasze miasto ma inne priorytety.

Kraków to miasto, które musi zapewnić potrzeby 750 tysięcy mieszkańców. I tych, którzy prowadzą mniejsze lub większe przedsiębiorstwa, ale i tych, którzy nie radzą sobie z wolnorynkową rzeczywistością. Tych, którzy korzystają z facebooka, i tych, których rzeczywistością jest troska o badania profilaktyczne i wizytę u lekarza. Tych, dla których najważniejsza jest patriotyczna tradycja, i tych, którzy chcą po swoim mieście jeździć czystymi autobusami i tramwajami.

Dziś stajemy przed wyzwaniem: jaką drogę obrać na najbliższe cztery lata? To ważna decyzja i wielka odpowiedzialność, jaka spoczywa na nas wszystkich. Kraków jest wartością nadrzędną, a dobro jego mieszkańców powinno być jedynym wyznacznikiem przy podejmowaniu decyzji.

Dlatego w poniedziałek ogłosiłem swój program wyborczy, który jest programem realnym, możliwym do zrealizowania i mającym na celu poprawienie komfortu życia mieszkańców. Nadchodzące cztery lata chcę poświęcić na realizację dziewięciu priorytetowych celów: zaangażowania obywateli w proces zarządzania miastem, dalszemu tworzeniu przyjaznej i bezpiecznej komunikacji, poprawianiu estetyki przestrzeni publicznej, rozwojowi edukacji jako fundamentu konkurencyjności i równości szans, budowaniu usługi zdrowotnych i socjalnych na najwyższym poziomie, poprawianiu bezpieczeństwa w mieście, kontynuowaniu i rozpoczęciu nowych inwestycji strategicznych i dzielnicowych, tworzeniu inteligentnego miasta nowoczesnych technologii i umacnianiu wizerunku Krakowa jako centrum kultury i sportu. Ciężko byłoby w tym jednym felietonie wymienić wszystkie elementy składowe każdego z powyższych punktów, dlatego zapraszam Państwa na moją stronę internetową www.majchrowski.pl, gdzie znajdą Państwo szczegóły programu.

A skąd 8,5 tysiąca? Sprawa jest bardzo prosta. Moi konkurenci do objęcia stanowiska Prezydenta Miasta Krakowa straszą, że każdy mieszkaniec naszego miasta jest zadłużony na 2,7 tys. zł. Oczywiście nie dodają już tego, że nikt nie będzie od mieszkańców wymagał spłaty tego kredytu, a, co więcej, za te pieniądze każdy krakowianin otrzymał cząstkę inwestycji (m.in. wyposażenia szpitali, nowego taboru MPK, udziału w nowych przedszkolach i drogach) o wartości 8,5 tysiąca złotych. Każdy, również i dziecko.

poniedziałek, 25 października 2010

Potrafię iść pod prąd

Nie będę w kampanii wyborczej składał deklaracji bez pokrycia. W przyszłym tygodniu ogłoszony zostanie mój program wyborczy i jego podstawową zaletą jest to, że będzie on możliwy do zrealizowania. Nie będzie gruszek na wierzbie, nie będzie w nim metra ani laptopa dla każdego ucznia. Program będzie realny. Jednak kiedy potrzeba – potrafię iść pod prąd.

Na łamach tej gazety, w maju 2003 roku ukazał się mój artykuł zatytułowany „Pax americana”. Dotyczył on militarnej operacji Stanów Zjednoczonych w Iraku, podyktowanej walką z terroryzmem. Leżąc złożony grypą miałem wątpliwą przyjemność oglądania rozpoczęcia wielkiej operacji wyzwolicielskiej, prowadzonej przez państwo najbardziej miłujące pokój. Nie zgodziłem się z dosyć bałamutną argumentacją walki z terroryzmem, poszukiwaniem broni masowej u Saddama Husajna. Wyraziłem swe oburzenie wobec takiej polityki. I co mnie spotkało z tego powodu? Ostracyzm ze strony amerykańskiej, która zakazała mi, gospodarzowi miasta, witać na krakowskim lotnisku przylatującego z oficjalną wizytą do Polski prezydenta USA George’a W. Busha. Dziś obserwuję tylko, że to, o czym odważyłem się wtedy powiedzieć – powszechnie przewija się w oficjalnych wypowiedziach przedstawicieli wszystkich nacji, a wycofanie się rakiem z operacji irackiej potwierdza słuszność moich argumentów.

Odważyłem się na głos powiedzieć o nieprawidłowościach w Komisji Majątkowej, która zaczęła jak sąd kapturowy, poza wiedzą samorządów, przyznawać miejskie działki instytucjom kościelnym. Zaproponowałem Radzie Miasta Krakowa, by ta złożyła w Trybunale Konstytucyjnym wniosek o zbadanie legalności działań Komisji. Za wnioskiem głosowało 17 radnych, 20 było przeciw (głównie z PiS), jedna osoba wstrzymała się, jedna nie brała udziału w głosowaniu, a cztery były nieobecne. A jaki efekt mamy dzisiaj? Prokuratura aresztowała pełnomocnika strony kościelnej Marka P., a jeśli udowodnione zostanie mu łapownictwo, część decyzji Komisji Majątkowej będzie mogła zostać podważona – bo okaże się, że podjęta została z naruszeniem prawa.

Dziennikarze przez jakiś czas oblegali mnie z pytaniami o losy krakowskiej ziemi, pytając – czy ją odzyskamy? Wątpliwe. Z wielkim żalem dowiaduję się, że np. działkę na jednym z krakowskich osiedli sprzedano już po raz drugi i jej właścicielem została wielka sieć handlowa. Pytam zatem: gdzie byli radni, gdy trzeba było poprzeć prezydenta walczącego o gminne mienie?

Potrafię iść pod prąd. Potrafię mówić rzeczy niepopularne i wbrew narzucanemu kierunkowi myślenia. Nie robię jednak tego z przekory, czy dla zasady kontestowania wszystkiego co modne. Jestem legalistą, jestem realistą i staję na straży dobra miasta. Często okazuje się, że mój pogląd był słuszny. Szkoda, że zwykle dzieje się to po wielu latach, a jedyną nagrodą jest gorzka satysfakcja.

poniedziałek, 18 października 2010

Porozmawiajmy o dzielnicach

Zewsząd bombardowany jestem poglądami na temat krakowskich dzielnic. A to jeden z pretendentów do objęcia stanowiska prezydenta Krakowa mówi, że kompetencje rad dzielnic powinny zostać zwiększone, inny nawołuje do debaty na ten temat. Dorzucam również i swój głos w tej dyskusji. Panowie, zacznijcie od lektury ustawy o samorządzie. A po przeczytaniu tejże, możemy zasiąść do debaty.

Samorząd w Polsce jest trzystopniowy: wojewódzki, powiatowy i gminny. Wyłączyć z tego należy Warszawę, której ustrój regulowany jest odrębną ustawą. Rozumiem jednak, że zapatrzeni w urzędy dzielnicowe stolicy, kandydaci na prezydenta Krakowa chcą, by miasto tworzyło czwarty stopień samorządu: dzielnicę.

Powiem wprost: nie dość, że jest to niemożliwe ze względu na obowiązujące prawo, to krakowskie rady i zarządy dzielnic doskonale sprawdzają się w zakresie opiniodawczym – podkreślmy, opiniodawczym – jaki został na nie delegowany przez Radę Miasta Krakowa. Nie ma drugiego takiego miasta w Polsce, gdzie zakres działań dzielnic – dysponowanie środkami na zadnia priorytetowe i powierzone, opiniowanie w sprawach inwestycji i indywidualnych – był tak rozwinięty. Inne miasta korzystają z naszych wzorców, np. Łódź i Poznań konsultowały z Krakowem kształt swoich jednostek pomocniczych.

Pieniądze na inwestycje i tak idą z budżetu miasta. I to – dodajmy – niemałe pieniądze, bo od 2002 roku wydatki na zadania powierzone dzielnicom zwiększyły się dwukrotnie! Tak, rzeczywiście, w tym roku zostały one obcięte o 10 procent – ale wydatki obcięte zostały i wydziałom urzędu miasta, i jednostkom miejskim. Jeśli czytam, że jeden z kandydatów chce pieniądze na inwestycje w dzielnicach zwiększyć pięciokrotnie, to muszę powiedzieć: sprawdzam!, i zapytać: z czego chce zrezygnować w budżecie, by spełnić swoje obietnice?

Zupełnie inną sprawą jest to, że dzielnice w Krakowie są małe, ponieważ tworzono je jako jednostki pomocnicze. Z tego powodu nie można pozwolić im na zbyt dużą samodzielność, ponieważ gmina musi się równomiernie rozwijać, a utworzenie 18 małych „miast” mogłoby temu zagrozić. Nie da się wybudować ulicy jedynie w granicach jednej dzielnicy. Dla mieszkańca nie ma również znaczenia, czy szpital i szkoła średnia są dokładnie w granicach jego dzielnicy. Przeciętny obywatel myśli, że jeśli będą one miały większe kompetencje, to jemu się będzie łatwiej załatwiać sprawy. A to niekoniecznie prawda, bo ich rolą jest wskazywanie potrzeb lokalnych, których może nie być widać z magistratu. Ważniejsze jest przybliżanie mieszkańcom urzędu miasta, bo to tutaj, a nie w dzielnicach, wydaje się dowody osobiste, rejestruje urodzenia dzieci czy nowe samochody. Stąd też mamy już siedziby na ul. Wielickiej, Powstania Warszawskiego i os. Zgody.

Prawdę mówiąc, dyskusje o roli dzielnic są interesujące głównie dla grupki radnych, wtajemniczonych w zawiłości ustroju samorządowego lub tych, którzy czerpią z tego profity. Nie mają kompletnie znaczenia dla mieszkańca miasta. Zastanowienia wymaga natomiast co innego – czy rzeczywiście tyle pieniędzy powinno iść na utrzymanie dzielnicowych urzędników. Rokrocznie przeznaczamy na to ponad 3,7 mln złotych.

piątek, 8 października 2010

Dorwać prezydenta

Zapewne spotkali się Państwo z określeniami: brudna kampania wyborcza i czarny PR. To system działań propagandowych, które doprowadzić mają do zdyskredytowania przeciwnika w oczach opinii publicznej. W ich ramach dopuszcza się również do manipulacji. Mnie ta technika jest obca, nigdy jej nie stosowałem i nie będę stosował. Sam jednak staję się jej ofiarą.

Po co nam jednak politycy? Prasa załatwi to za nich. W ubiegłym tygodniu Gazeta Krakowska (która zresztą zaprosiła mnie na swoje łamy, bym pisał na nich cotygodniowe felietony) postanowiła zapolować na prezydenta. A było to tak…

We środę opublikowano artykuł poświęcony problemom mieszkańców ul. Radzikowskiego, którzy po błocie i bez oświetlenia muszą chodzić do przystanku MPK na Armii Krajowej, bo nie uruchomiono w tym rejonie komunikacji zastępczej. Utrudnienia, o których mowa wynikają z przebudowy ronda Ofiar Katynia, i wielokrotnie za nie przepraszaliśmy. W imieniu gminy inwestycję tę prowadzi Zarząd Infrastruktury Komunalnej i Transportu. Słusznie więc autorka artykułu zwróciła się do tej instytucji, by odpowiedziała ona na zarzuty. Rzecznik ZIKiT-u wytłumaczył, że rozwiązana zostanie sprawa braku oświetlenia, zaś już w listopadzie na stare trasy wrócą wszystkie autobusy. W tekście pada nawet takie stwierdzenie: „Urzędnicy z ZIKiT, po interwencji Gazety Krakowskiej, obiecują, że sytuacja się poprawi”. Okazało się jednak, że dla Gazety Krakowskiej to za mało.

Koniecznym było wplątanie w tę sytuację prezydenta. Zgodnie z zasadą, że błoto (nomen omen), które zostanie przy okazji rozchlapane, może i do niego się przyklei. Byłem więc we środę atakowany przez dziennikarzy GK, by odpowiedzieć na pytania, na które dzień wcześniej odpowiedział już ZIKiT.

We czwartek mogliśmy więc na pierwszej stronie Gazety Krakowskiej przeczytać „Rondo w remoncie, obywatele w błocie”. Cóż za awans tematu! Ze strony 7 we środę, na czołówkę we czwartek. I cóż mamy w tym sensacyjnym tekście? Żadnych nowych informacji, w zasadzie powtórka materiału z dnia poprzedniego. Nowością było to, że prezydent nie porozmawiał osobiście z reporterem GK, a na pytania odpowiada jego rzecznik, podając te same informacje, które zostały przekazane gazecie dzień wcześniej. Pomijając już kwestię braku autoryzacji, kuriozalny był sposób prezentacji materiału na internetowych stronach gazety. Odpowiedzi rzecznika zostały okraszone… moim dużym zdjęciem! Cel więc został osiągnięty, choćby w ten sposób.

Rozumiem, że na tym polega dziennikarstwo miejskie – by pochylać się nad każdą dziurą w drodze. Rozumiem, że należy patrzeć na ręce władzom samorządowym, które realizują inwestycje, które mają służyć wszystkim – podkreślam: wszystkim – mieszkańcom. Mogę też zrozumieć osobistą niechęć niektórych dziennikarzy do mojej osoby.

Nie rozumiem tylko moralności, która każe w zastępstwie „tych niedobrych polityków psujących debatę publiczną”, urządzać takie polowania. Nie rozumiem tych standardów dziennikarskich. I chcę publicznie zapytać – co do debaty publicznej wniosło to polowanie?

HollyKraków?

Kiedy blisko dwa lata temu Polski Instytut Sztuki Filmowej i Krajowa Izba Producentów Audiowizualnych zwróciły się do mnie z propozycją zorganizowania w Krakowie konferencji poświęconej możliwościom udziału samorządu terytorialnego we wspieraniu działalności filmowej w regionie, wiedziałem że naszego miasta nie może w tej inicjatywie zabraknąć. W obliczu zmiany polityki finansowej Telewizji Polskiej i ograniczenia finansowania produkcji filmowych, wykorzystywanie dotacji przyznawanych przez PISF producentom filmowym stało się praktycznie niemożliwe. Mając na względzie filmowy dorobek Krakowa postanowiłem jako pierwszy utworzyć –Regionalny Fundusz Filmowy w Krakowie.

Już w pierwszym roku działalności udało się namówić do współpracy i udziału w Funduszu władze Województwa Małopolskiego. Od pierwszego roku funkcjonowania RFF w Krakowie posiada także największy budżet spośród wszystkich dziewięciu działających obecnie polskich Funduszy.

Regionalny Fundusz Filmowy w Krakowie wsparł dotychczas osiem produkcji. W roku 2009 jednym z beneficjentów został Janusz Majewski i jego film „Mała Matura 1947” – laureat 35. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. To we współpracy z miastem Wilhelm Sasnal nakręcił film „Love Supreme”, zlecony i wykonany na zamówienie londyńskiego muzeum Tate Modern. W tym roku, przez ponad 30 dni kręcono natomiast w Krakowie zdjęcia do filmu „Uwikłanie” w reż. Jacka Bromskiego. Ważnym aspektem koprodukcji jest wymóg lokacji planu filmowego w Krakowie lub Małopolsce oraz to, że wykładając pieniądze na produkcję nabywamy udziały w filmie i zyskach z jego dystrybucji.

W czasie, kiedy inne regiony tworzyły swoje Fundusze, wzorując się na rozwiązaniach wdrożonych w Małopolsce, w Krakowie rozpoczęła działalność Krakowska Komisja Filmowa – specjalistyczny dział w strukturach Krakowskiego Biura Festiwalowego. Głównym obszarem działalności Komisji jest udzielanie wsparcia przy realizacji produkcji filmowych: pozyskiwanie zgód administracyjnych niezbędnych do realizacji zdjęć, ułatwianie ekipom filmowym dostępu do lokacji i obiektów zdjęciowych oraz koordynacja kontaktów producentów z urzędami, policją, strażą miejską, strażą pożarną i pogotowiem ratunkowym. Budujemy wizerunek miasta przyjaznego filmowcom dzięki dobrej współpracy Komisji i RFF ze służbami miejskimi i wojewódzkimi oraz potencjale produkcyjnym i doświadczeniu firm pracujących w Małopolsce, w szczególności telewizji TVN, krakowskiego ośrodka TVP i Alvernia Studios – najnowocześniejszego studia filmowego w Europie.

Takie działanie szybko przyniosło efekty. Za kilka dni ruszają w Krakowie zdjęcia do widowiskowej, bollywoodzkiej superprodukcji sensacyjnej „Mujjahir”. O realizację tego projektu Kraków rywalizował z czeską Pragą. Wygrał – co jeszcze niedawno było nie do pomyślenia! Ważne, że tak jak w przypadku „Majki”, Kraków zagra w filmie Kraków, co daje ogromny potencjał promocyjny naszemu miastu. Mam nadzieję, że to dobry prognostyk na przyszłość a ekipy filmowców będziemy gościć w Krakowie coraz częściej.