środa, 11 stycznia 2012

Gdzie płacić podatek?

W pierwszych dniach stycznia radni przyjęli uchwałę dotyczącą podjęcia przez urząd działań zachęcających do płacenia podatku dochodowego w Krakowie. Z pewnością jest to dobry pomysł. Skoro ustawodawca dał podatnikom wybór, czy chcą się rozliczać w miejscu swojego zameldowania czy w miejscu z którym czują się związani – gdzie mieszkają, studiują czy pracują, to należy skorzystać z tej szansy i zachęcać do rozliczania się z krakowskimi urzędami skarbowymi. Bardzo ostrożnie podchodzę jednak do optymistycznych założeń, ile Kraków mógłby na tym zyskać. Z rozmów, które przeprowadziliśmy z warszawskim magistratem wynika, że urzędnicy nie są w stanie do końca oszacować na ile ich kampania przyczyniła się do wzrostu liczby podatników.

Zdaję sobie sprawę, że nie wystarczy jedynie zorganizować kampanii promocyjnej. By ktokolwiek zechciał przenieść swoje podatki do Krakowa należy mu zaproponować konkretne korzyści z tego tytułu. Słyszałem propozycje radnych, by zaproponować np. miejsca w przedszkolu czy ulgowe bilety na przejazdy komunikacją miejską. Obawiam się, że mogłoby to zostać przez krakowian, którzy od lat rozliczają się tutaj, odebrane jako nierówne traktowanie.

Osobną kwestią jest sprawa sfinansowania kampanii. Warszawska kampania, na którą radni się powołują i chcieliby się na niej wzorować kosztowała 300-400 tys. zł. Poprawką do budżetu miasta na ten rok radni jednocześnie odebrali 800 tys. zł na promocję. Nie ukrywam, że magistrat będzie miał spory kłopot, by sfinansować kampanię w takim kształcie, jakiego oczekują pomysłodawcy.

Osobiście uważam, że prawdziwym rozwiązaniem problemu rozliczania się z podatków, byłoby ustawowe wprowadzenie zasady, że podatki płacimy tam, gdzie pracujemy.

Nie stać nas na marnowanie szans

Przełom starego i nowego roku sprzyja zawsze planowaniu. Czy odłożone lub zarobione pieniądze wystarczą na konieczny remont mieszkania? Czy zdołamy zapłacić rachunki? Wiemy, że staniemy przed wieloma dylematami, bo pilnych wydatków jest zawsze więcej niż pieniędzy. Zdajemy sobie też sprawę, że przy domowych finansach nie ma miejsca na oszukiwanie się. Albo nas na coś stać, albo nie.
Konstruowanie budżetu miasta, jest niczym innym jak właśnie takim domowym budżetem, tylko w skali makro. I chciałbym bardzo, żeby Państwo w ten sposób na finanse miasta patrzyli. Mamy wydatki, z których nie możemy zrezygnować, by zmuszają nas do tego ustawy. Musimy zadbać o pieniądze na utrzymanie tego co już mamy. W końcu trzeba też myśleć o ważnych dla miasta inwestycjach, dzięki którym Kraków się rozwija. Ubolewam tylko nad tym, że sprawa finansów Krakowa nie zawsze jest traktowana merytorycznie, a często jest wykorzystywana do załatwiania partykularnych interesów, skąd obraz, jaki otrzymują mieszkańcy naszego miasta nie zawsze jest prawdziwy.
Co nam da Warszawa?
Przede wszystkim chciałbym zwrócić uwagę na powiązanie sytuacji finansowej naszego miasta z sytuacją całego kraju. Jakoś łatwiej przychodzi nam pogodzenie się z informacją, że braknie pieniędzy na zadania finansowane z budżetu państwa - na służbę zdrowia, na becikowe, na policję, a trudniej przyjąć do wiadomości, że nie stać nas na coś, co leży w kompetencjach miasta. To zresztą całkowicie zrozumiałe, bo dziurę w kasie miasta odczuwamy boleśniej, niż tą w kasie państwa. Warto jednak wiedzieć, że tak naprawdę dochody samorządów uzależnione są w zasadniczym stopniu od rządu. Około 2/3 to bowiem subwencje i dotacje jakie otrzymujemy via ministerstwo finansów. Coraz częściej okazuje się jednak, że nie jesteśmy w stanie precyzyjnie przewidzieć, ile pieniędzy z budżetu państwa otrzymamy. Najlepszym przykładem jest tegoroczna sytuacja. Jak zawsze, jesienią minister finansów podaje samorządom prognozę dochodów. Na tej podstawie przygotowywany jest projekt budżetu przez gminę. W tym roku: niespodzianka! Rząd w grudniu - więc gdy już nasz projekt był gotowy - „podmienił” przygotowany przez siebie projekt budżetu państwa na mniej optymistyczny (pomijam już kwestię, czy jest to zgodne z konstytucją). Nowych wyliczeń nie dostaliśmy i nie spodziewamy się dostać, ale jak wynika ze wstępnych wyliczeń zmusi nas to do okrojenia naszych planów o ok. 58 mln zł. Póki co całość dochodów na rok 2012 zaplanowana została w wysokości 3 mld 491 mln 743 tys. zł i jest to największy budżet w historii Krakowa. Dla porównania - w 2002 r. zastałem budżet o ponad połowę mniejszy, zaś prezydent Józef Lassota dysponował budżetem ponad 5 razy mniejszym. Piszę o tym absolutnie nie stwierdzając, że jest to moja zasługa, bo generalnie jest to wynikiem zmian przepisów finansowych. Trzeba tylko pamiętać, że od czasu moich poprzedników samorządom przybyło wiele dodatkowych zadań. Często spotykam się z myśleniem, że skoro miasto ma budżet 3,5 mld zł, to jakiś „drobny wydatek” za 5 mln zł to nie jest żaden koszt. Wręcz przeciwnie, cała kwota budżetu jest skrupulatnie podzielona na najpotrzebniejsze wydatki i „zaskórniaków” na wydatki dla przyjemności praktycznie nie ma.
Największa cześć pieniędzy, które otrzymujemy z budżetu państwa, prawie 722 mln zł mamy obowiązek przeznaczyć na oświatę. W praktyce te pieniądze nie wystarczają na opłacenie nauczycieli i utrzymanie szkół. Miasto musi do subwencji dołożyć jeszcze około 200 mln zł ze swojej kieszeni. O konieczności przeprowadzenia reform w sieci placówek oświatowych, które zoptymalizują wydatki na oświatę przekonuje porównanie z innymi miastami. W ciągu minionego roku Kraków wydawał na edukację w przeliczeniu na jednego mieszkańca 1404 zł, podczas gdy Warszawa płaciła 1366 zł, a Wrocław 1248 zł. Biorąc pod uwagę, że o wysokości pensji nauczycielskich decyduje parlament, o awansach - kurator, a miasto jest w tej sprawie stawiane przed faktem dokonanym, niezależnie czy stać go na dopłacanie do oświaty czy nie, Związek Miast Polskich zaproponował, by rząd przejął płatność pensji nauczycielskich. Na odzew czekam z niecierpliwością. Kraków, jak inne miasta otrzymuje też od rządu dotacje celowe, np. na wypłatę świadczeń rodzinnych (98 mln zł), na finansowanie Komendy Powiatowej Straży Pożarnej (38 mln zł), na opłacanie składek na ubezpieczenie zdrowotne i świadczenia osobom bezrobotnym (prawie 11 mln zł). Do kwot, które otrzymujemy do budżetu miasta za pośrednictwem państwa należy doliczyć też środki unijne, z którymi jednakowoż wiąże się pewne niebezpieczeństwo. Mianowicie miasto „zakłada” pieniądze za Unię, realizuje inwestycje, a następnie czeka, by pieniądze unijne wpłynęły na konto miasta. Planowaliśmy, że w ubiegłym roku otrzymamy zwrot 56 mln zł i fakt, że nie doczekaliśmy się na tę kwotę przyczynił się m.in. do zakłócenia naszej płynności finansowej. Wedle obietnicy część tych pieniędzy ma wpłynąć 5 stycznia. Reszta - w pierwszym kwartale.
Trzeba też rozwiać mit, że Kraków sporo pieniędzy wydaje na administrację i pieniądze na ten cel można bez szkody spożytkować w inny sposób. W 2011 r. wydatki na administrację w Krakowie w przeliczeniu na jednego mieszkańca wyniosły 305 zł, podczas gdy we Wrocławiu administracja kosztowała 378 zł na jednego mieszkańca, w Łodzi - 358 zł, a w Warszawie aż 548 zł. Od 2007 roku w Urzędzie Miasta Krakowa mimo przybywających samorządom obowiązków nie wzrosło zatrudnienie i nadal wynosi ok. 2300 etatów. W tym samym czasie warszawski urząd przyjął do pracy 1900 nowych urzędników i nadal prowadzi nabory, które w Krakowie są wstrzymane. Być może na tym tle będzie inaczej wyglądała informacja, że jesteśmy jedynym urzędem w Polsce, który przyjmuje mieszkańców także w godzinach popołudniowych przez pięć dni w tygodniu.
Miasto zarabia
Jako miasto mamy wpływ na niecałe 1/3 dochodów naszego budżetu - są to nasze dochody własne. Oczywiście najważniejszym ich źródłem jest podatek od nieruchomości, na którego wysokość gmina ma wpływ w ramach wyznaczonych przez ministra finansów. Powtarzam po raz kolejny, że jesteśmy gminą, która ma najniższy podatek od nieruchomości tak w przypadku miast metropolitalnych, ale nawet w stosunku do sąsiednich gmin. Od 2008 roku usiłowałem przekonać radę miasta, że podwyżki są konieczne i nie będą dolegliwe dla mieszkańców, którzy przeciętnie rocznie zapłacą 7-8 zł podatku więcej. Zawsze słyszałem, że do kieszeni podatników nie należy sięgać, dopiero ostatnio radni zgodzili się na minimalne podwyżki. Efekt jest taki, że nie tylko do budżetu miasta wpłyną miliony złotych mniej, ale też minister finansów wyliczając jakie „janosikowe” zapłaci Kraków weźmie pod uwagę maksymalne stawki podatku, jakie mogłoby nakładać miasto, a nie te stawki, które zatwierdziła rada.
Przewidujemy, że w przyszłym roku do kasy miasta z tytułu podatku od nieruchomości wpłynie prawie 390 mln zł. Znacznie mniejsze kwoty trafiają do budżetu miasta z podatków od środków transportu, od czynności cywilnoprawnych, a także z rozmaitych opłat - za zajęcia pasa drogowego, za wycinkę drzew, za handel na targowiskach.
Jeżeli chcemy mieć więcej pieniędzy na wydatki, które nie są co prawda konieczne, ale zwiększają prestiż naszego miasta, podnoszą jakość życia w mieście i ogólnie stanowią odpowiednik domowych wydatków „na przyjemności”, to jasne jest, że musimy się starać, by miasto miało jak największy dochód własny. Nie jest to łatwe, ale będziemy próbować. Przede wszystkim należy moim zdaniem nadal doskonalić obsługę inwestorów i uchwalać miejscowe plany zagospodarowania przestrzennego, które ułatwiają bardzo proces inwestycyjny. To sprawi, że w Krakowie będzie przybywać firm i zwiększy się nasz udział w podatku CIT. Przygotujemy także kampanię promującą płacenie podatku PIT w Krakowie przez te osoby, które są zameldowane w innych miejscowościach. Od razu jednak zaznaczę, że miasta, które na takie kampanie się zdecydowały nie mogą się pochwalić dużymi sukcesami. Być może z tego powodu, że „nagroda” za zmianę urzędu skarbowego nie może być symboliczna, tylko musi dawać realne korzyści. Wystąpiłem także do naszych krakowskich parlamentarzystów z propozycjami zmian legislacyjnych, które umożliwią wykup mieszkania od gminy tym osobom, którym teraz taką możliwość blokują przepisy ustaw. Rozważamy także możliwość sprzedaży dzierżawcom miejskich nieruchomości, np. placów targowych. Na ile taki ruch byłby dla miasta opłacalny dowiemy się po analizach. Musimy sprawdzić, czy lepiej dla finansów miasta mieć stały dochód z dzierżawy, czy może lepiej zbyć nieruchomość i mieć jednorazowy zastrzyk gotówki. Należy przy tym brać pod uwagę, że w kryzysie wartość nieruchomości spada, więc może lepiej jeszcze trochę poczekać.
Pięć minut już minęło
Planujemy, że nakłady na inwestycje w przyszłym roku wyniosą niewiele ponad 470 mln zł. Nie da się ukryć, że ta kwota jest mniejsza niż w ostatnich latach. Nie jesteśmy osamotnieni. Po boomie inwestycyjnym, teraz wydatki na inwestycje ograniczają wszystkie wielkie miasta. Z kwoty wspomnianych 470 mln zł, 378 mln zł będzie pochodzić ze środków własnych miasta. Przy konstruowaniu budżetu przyjąłem następujące założenie: najpierw płacimy ostatnie raty za inwestycje już zrealizowane (m.in. stadion Cracovii, rondo Ofiar Katynia, Surzyckiego-Śliwiaka, układ drogowy do Obsługi Centrum Jana Pawła II „Nie lękajcie się”); realizujemy te inwestycje, na które przyznane już są środki zewnętrzne, czyli przede wszystkim unijne, oraz na które miasto podpisało umowy (m.in. Centrum Kongresowe, Pałac Pod Krzysztofory, linia tramwajowa do kampusu UJ). Na liście realizowanych zadań znalazły się też te, które będą ukończone w 2012 r. i wówczas nadejdzie czas spłaty (np. stadion Wisły) oraz te, na które zostały podpisane umowy i prace są już zaawansowane (np. hala w Czyżynach, program budowy mieszkań komunalnych). Oprócz tego chcemy realizować inwestycje wspierające inne zadania (np. budowa układu drogowego w rejonie ronda Grunwaldzkiego potrzebnego dla prawidłowego funkcjonowania Centrum Kongresowego, czy dokończenie ul. Lema ze względu na halę Widowiskowo-Sportową).
Do tego trzeba dodać jeszcze zadnia związane z rozbudową i naprawą dróg, które będą realizowały dzielnice za pośrednictwem ZIKiT-u. Warto zwrócić uwagę na fakt, że dzielnice otrzymały możliwość realizowania zadań wieloletnich, a więc takich inwestycji, które do tej pory przerastały możliwości finansowe budżetów dzielnic, ponieważ mogły one planować tylko drobniejsze zadania, dające się zrealizować w ciągu jednego roku budżetowego.
Trzeba pamiętać, że inwestycje przyczyniające się do rozwoju miasta są realizowane nie tylko bezpośrednio z budżetu Krakowa, ale też za pośrednictwem spółek komunalnych. Wartość tych inwestycji wyniesie w przyszłym roku 428 mln zł, a więc więcej, niż że środków własnych miasta. Za te pieniądze pojawią się nowe tramwaje, prawie 500 gospodarstw przyłączy się do sieci kanalizacyjnej i wodociągowej, rozwinie się sieć centralnego ogrzewania, co poprawi jakość powietrza w Krakowie.
O inwestycjach można pisać bez końca, bo trzeba by było wspomnieć też o zadaniach związanych z ochroną zdrowia, bezpieczeństwem, ochroną przyrody, itd. Doskonale zdaję sobie sprawę, że kwoty zarezerwowane na te zadnia są zbyt małe, ale trzeba też pamiętać, że w tych przypadkach, każda suma byłaby zbyt mała, bo zawsze będzie coś do zrobienia.
Nie boję się powiedzieć, że jestem dumny z tego co powstało w ostatnich latach w Krakowie. Potwierdzają to głosy przyjezdnych, którzy często mówią o tym, jak bardzo i szybko Kraków się zmienia. Musimy powiedzieć sobie jasno - było to możliwe dzięki kredytom. Nie ja to wymyśliłem. Zadłużać miasto zaczął prezydent Józef Lassota, rozwinął prezydent Andrzej Gołaś, a ja utrzymuję zadłużenie na tym samym procentowo poziomie. Dzięki zaciąganym kredytom mieliśmy pieniądze na wkład własny przy staraniu się o środki unijne. Ani jednej złotówki nie przejedliśmy - wszystkie pożyczone pieniądze przeznaczyliśmy na inwestycje. Efekt? Zadłużenie Krakowa to ponad 2 mld zł, a wykonane za te pieniądze inwestycje mają wartość ponad 6 mld zł. Podobną strategię przyjęło wiele samorządów. Wystarczy popatrzyć na dane. Dług Krakowa w przeliczeniu na głowę jednego mieszkańca w 2011 roku to 2 691 zł. Zadłużenie mieszkańca Warszawy wynosi 3 421 zł, Poznania - 3 292 zł, a Wrocławia - 3 755 zł. Teraz, gdy słyszę oskarżenia różnych polityków, że zadłużyłem miasto, to mogę stwierdzić z całą pewnością, że zrobiłbym to jeszcze raz. Obecny kryzys potwierdza, że był to dobry kierunek. Obawiam się, że w najbliższych latach Unia Europejska nie będzie już taka hojna. Te miasta, jak np. Katowice, które dopiero przygotowywały się do wielkiego procesu inwestycyjnego, już zdają sobie sprawę, że części planów nie uda się najprawdopodobniej zrealizować w jakiejś rozsądnej perspektywie czasu. My swoje pięć minut wykorzystaliśmy na piątkę!
Finanse, polityka, wizerunek...
W czasach, gdy codziennie słyszymy o obniżeniu ocen miastom a nawet państwom na całym świecie, agencja Standard&Poor’s utrzymała nam rating na poziomie „A-” z perspektywą stabilną, co jest najwyższą możliwą oceną dla samorządów. Jesteśmy pierwszym polskim miastem, które w 2008 r. otrzymało ocenę ratingową w najwyższej kategorii „A”.
Niezależne dane płynące z GUS-u pokazują, że w Krakowie w porównaniu z ubiegłym rokiem realnie (czyli ponad inflację) wzrosły płace. Jesteśmy drugim miastem w Polsce po Warszawie (z którą w tych kategoriach co oczywiste trudno konkurować) w kategorii ilości wybudowanych mieszkań oraz liczby podmiotów gospodarki narodowej. Bezrobocie w Krakowie wynosi 4,6 proc., podczas gdy średnia dla Polski to ok. 11 proc. Obiektywnie więc nasze miasto się rozwija.
By tą dobrą passę utrzymać musimy nieustannie dbać o to, jak nas postrzegają inni – mieszkańcy innych miast, turyści, inwestorzy. Często wręcz mówi się, że Kraków żyje ze swojego wizerunku. Dlatego tak zdecydowanie sprzeciwiłem się poprawce do budżetu zaproponowanej przez klub radnych Platformy Obywatelskiej, w której to radni „zdjęli” spore kwoty z wydatków m. in. na kulturę, promocję i sport, w zamian proponując wydać je na drobniejsze inwestycje. Nie mam wątpliwości, że wszystkie te zadania, które chcieliby sfinansować radni są bardzo ważne. Więcej – każdy z nas mógłby wskazać kolejne ulice, które nadawałyby się do remontu i wiele placówek oświatowych, które od lat czekają na rozbudowę. Wiem, że ważne są ścieżki rowerowe i place zabaw dla dzieci. Nie zgadzam się jednak z radnymi, ponieważ uważam, że katastrofą dla Krakowa byłoby, gdybyśmy w imię oszczędzania zaniedbali to wszystko, z czego Kraków słynie. Przez ostatnie dni słyszałem często, że nic się nie stanie, jeżeli KBF nie zorganizuje kilku festiwali. Tylko jak będziemy się czuli, gdy nasze festiwale, kojarzone już z Krakowem, zbierające nagrody i wygrywające w międzynarodowych rankingach odejdą do innych miast? Nie tylko przecież dzięki zabytkom Kraków jest znany w świecie. Jest znany także dzięki wydarzeniom kulturalnym. Pamiętajmy, że pięknych miast w Europie jest wiele. Musimy się czymś wyróżniać. Tym, którzy powtarzają, że krakowskie festiwale są wydarzeniami dla koneserów, a nie dla mas, więc nie mają wpływu na promocję miasta odpowiem, że festiwale w Wenecji czy Cannes też nie są wydarzeniami masowymi, a jednak są wizytówką swoich miast na całym świecie i przyciągają turystów przez okrągły rok. Uczmy się od nich, zamiast deprecjonować to, co już przez lata w Krakowie wypracowaliśmy.
Podczas debaty nad budżetem usłyszałem od jednego z radnych, że skandalem jest wydawanie pieniędzy na EURO 2012, skoro w naszym mieście nie ma meczów. Z kolei inny radny twierdzi, że podczas mistrzostw promocję Kraków będzie miał za darmo. Pamiętajmy, że nie ma nic za darmo. Kraków w tym roku będzie gościł aż trzy drużyny narodowe. To ewenement w historii mistrzostw. Przyjadą do nas kibice, przyjadą też dziennikarze. Jeżeli chcemy, by to wydarzenie zaprocentowało w przyszłości jeszcze większą niż obecnie liczbą turystów nie możemy oszczędzać na promocji. Musimy tak przyjąć naszych gości, by po powrocie do domu zachęcili swoje rodziny i znajomych do podróży do Krakowa.
Mam także nadzieję, że uda się odwrócić i tę decyzję radnych, która pozbawiła budżet miasta środków na zawarcie umowy z Polskim Związkiem Piłki Siatkowej na zorganizowanie mistrzostw świata w 2014 r. To, że na współorganizatora wybrano Kraków, to znak ogromnego kredytu zaufania, bo przecież u nas dopiero trwa budowa hali widowiskowo-sportowej. Na nasza rezygnację czeka Częstochowa, które dysponuje odpowiednim obiektem. Jeżeli szybko nie zadeklarujemy wkładu finansowego, to za dwa lata nasza nowa hala będzie stała pusta, a do Krakowa nie przyjedzie kolejna grupa kibiców i dziennikarzy, którzy przecież nie oglądaliby przez cały czas rozgrywek. Poszliby do naszych restauracji i kawiarni, zrobiliby zakupy w naszych sklepach, poszliby do muzeum, teatru czy kina. I oni też opowiedzieliby o Krakowie swoim znajomym. Jeżeli nie przyjadą, stracimy finansowo wszyscy. Czy stać nas na marnowanie takiej szansy?
Nie mówię, że nie mamy problemów. Sytuacja jest trudna, będzie od nas wymagać w najbliższych miesiącach zaciskania pasa i zapewne podjęcia wielu niepopularnych decyzji. Chciałbym tylko, żeby w świetle przytoczonych wyżej faktów, ci wszyscy, którzy mylą sprawy finansowe ze swoim interesem politycznym i wieszczą nam katastrofę, zastanowili się chwilę, jaki obraz Krakowa dzięki nim idzie w świat. Kryzys kiedyś minie, ale utraconej wiarygodności w oczach naszych partnerów - mieszkańców, banków i inwestorów, nie odzyskamy przez wiele, wiele lat.

wtorek, 10 stycznia 2012

Jeszcze o festiwalach...

Bardzo mnie cieszy stanowisko mediów, które ujęły się za krakowskimi festiwalami. Zgadzamy się, że nie należy niszczyć tego, co wypracowaliśmy przez lata. Krakowskie festiwale stały się znane i uznane. Stały się wydarzeniami, o których mówi się nie tylko w Polsce, ale i na świecie, więc w interesie naszego miasta, jest o nie dbać. Tym, bardziej, że (cytuję): „festiwale są wysoko oceniane przez międzynarodowe media, a liczba turystów odwiedzających Kraków rośnie – inaczej niż w innych polskich miastach”.
Chciałbym jednak wyjaśnić dwie kwestie, które znalazły się w artykule „Kraków tnie swoje zmysły”, napisanym przez red. Ryszarda Kozika w sobotniej GW. To nieprawda, że projekt „6 zmysłów” nie był konsultowany z radnymi. Zaprosiłem do siebie radnych z komisji kultury i w moim gabinecie dyskutowaliśmy o tym, czy będzie to dobra forma promocji Krakowa. Druga kwestia to zarzut, że naginałem procedury, dokładając KBF-owi w ciągu roku pieniądze. Nie wiem, w jaki sposób można by nagiąć procedury, by przekazać jakiejkolwiek instytucji pieniądze z budżetu miasta. Zawsze, podkreślam ZAWSZE, takie decyzje podejmuje się uchwałą Rady Miasta. Nie ma innej drogi.

poniedziałek, 9 stycznia 2012

Zagadka, czyli jak spędzić Sylwestra

Kiedy cała Polska przygotowywała się do imprezy sylwestrowej, a wszyscy (urzędnicy też) myśleli już o świętowaniu nadejścia Nowego Roku w gronie przyjaciół lub najbliższej rodziny, w jednym z ministerstw nie gasły światła... Tam ciągle trwała praca... Zagadka brzmi: o którym ministerstwie piszę?
Nie zgadli Państwo! Nie chodzi o ministerstwo zdrowia, troszczące się o to, by po 1 stycznia pacjenci bez problemu mogli wykupić refundowane leki. Do późnego wieczora pracowało... ministerstwo finansów.
Z pewnością pamiętają Państwo sprawę rozporządzenia ministra finansów, które dotyczyło sposobu klasyfikacji tytułów dłużnych zaliczanych do państwowego długu publicznego. Rozporządzenie w szczególnie mocny sposób uderzyło w samorządy, ograniczając im możliwości inwestowania. Przeciwko rozwiązaniom zaproponowanym przez ministra solidarnie stanęli szefowie gmin. Tak zjednoczone w walce o swoje interesy samorządy były po raz pierwszy w swojej historii. Mówiono nawet o „buncie prezydentów”. Samorządowców uspokajał premier Donald Tusk obiecując zmianę zapisów, w mediacje między samorządami a ministerstwem włączył się minister Michał Boni. 30 czerwca napisałem na moim blogu: „Wszystko wskazuje na to, że udało się doprowadzić do kompromisu w sprawie ograniczania deficytu sektora finansów publicznych. Wczoraj w Warszawie strona samorządowa przedstawiła ministrowi finansów swoją propozycję, która została wstępnie przyjęta”.
Z niecierpliwości czekaliśmy więc na rozporządzenie obowiązujące w tym roku. Doczekaliśmy się. Nie dość, że ma taką samą treść jak wcześniejsze rozporządzenie oprotestowane przez samorządy, to jeszcze zostało opublikowane w internetowym Dzienniku Ustaw 31 grudnia 2011 roku o godz. 19.40! Jeżeli chodzi o vacatio legis to chyba rekord – 4 godziny 20 min. przed północą.