poniedziałek, 18 października 2010

Porozmawiajmy o dzielnicach

Zewsząd bombardowany jestem poglądami na temat krakowskich dzielnic. A to jeden z pretendentów do objęcia stanowiska prezydenta Krakowa mówi, że kompetencje rad dzielnic powinny zostać zwiększone, inny nawołuje do debaty na ten temat. Dorzucam również i swój głos w tej dyskusji. Panowie, zacznijcie od lektury ustawy o samorządzie. A po przeczytaniu tejże, możemy zasiąść do debaty.

Samorząd w Polsce jest trzystopniowy: wojewódzki, powiatowy i gminny. Wyłączyć z tego należy Warszawę, której ustrój regulowany jest odrębną ustawą. Rozumiem jednak, że zapatrzeni w urzędy dzielnicowe stolicy, kandydaci na prezydenta Krakowa chcą, by miasto tworzyło czwarty stopień samorządu: dzielnicę.

Powiem wprost: nie dość, że jest to niemożliwe ze względu na obowiązujące prawo, to krakowskie rady i zarządy dzielnic doskonale sprawdzają się w zakresie opiniodawczym – podkreślmy, opiniodawczym – jaki został na nie delegowany przez Radę Miasta Krakowa. Nie ma drugiego takiego miasta w Polsce, gdzie zakres działań dzielnic – dysponowanie środkami na zadnia priorytetowe i powierzone, opiniowanie w sprawach inwestycji i indywidualnych – był tak rozwinięty. Inne miasta korzystają z naszych wzorców, np. Łódź i Poznań konsultowały z Krakowem kształt swoich jednostek pomocniczych.

Pieniądze na inwestycje i tak idą z budżetu miasta. I to – dodajmy – niemałe pieniądze, bo od 2002 roku wydatki na zadania powierzone dzielnicom zwiększyły się dwukrotnie! Tak, rzeczywiście, w tym roku zostały one obcięte o 10 procent – ale wydatki obcięte zostały i wydziałom urzędu miasta, i jednostkom miejskim. Jeśli czytam, że jeden z kandydatów chce pieniądze na inwestycje w dzielnicach zwiększyć pięciokrotnie, to muszę powiedzieć: sprawdzam!, i zapytać: z czego chce zrezygnować w budżecie, by spełnić swoje obietnice?

Zupełnie inną sprawą jest to, że dzielnice w Krakowie są małe, ponieważ tworzono je jako jednostki pomocnicze. Z tego powodu nie można pozwolić im na zbyt dużą samodzielność, ponieważ gmina musi się równomiernie rozwijać, a utworzenie 18 małych „miast” mogłoby temu zagrozić. Nie da się wybudować ulicy jedynie w granicach jednej dzielnicy. Dla mieszkańca nie ma również znaczenia, czy szpital i szkoła średnia są dokładnie w granicach jego dzielnicy. Przeciętny obywatel myśli, że jeśli będą one miały większe kompetencje, to jemu się będzie łatwiej załatwiać sprawy. A to niekoniecznie prawda, bo ich rolą jest wskazywanie potrzeb lokalnych, których może nie być widać z magistratu. Ważniejsze jest przybliżanie mieszkańcom urzędu miasta, bo to tutaj, a nie w dzielnicach, wydaje się dowody osobiste, rejestruje urodzenia dzieci czy nowe samochody. Stąd też mamy już siedziby na ul. Wielickiej, Powstania Warszawskiego i os. Zgody.

Prawdę mówiąc, dyskusje o roli dzielnic są interesujące głównie dla grupki radnych, wtajemniczonych w zawiłości ustroju samorządowego lub tych, którzy czerpią z tego profity. Nie mają kompletnie znaczenia dla mieszkańca miasta. Zastanowienia wymaga natomiast co innego – czy rzeczywiście tyle pieniędzy powinno iść na utrzymanie dzielnicowych urzędników. Rokrocznie przeznaczamy na to ponad 3,7 mln złotych.

1 komentarz:

  1. W zasadzie można by powiedzieć co z tego wynika ,że rada dzielnicy opiniuje negatywnie daną inwestycje jak i tak ta inwestycja powstaje.Czy negatywna opinia jest brana pod uwagę przez jakikolwiek organ?

    OdpowiedzUsuń