piątek, 26 listopada 2010

Jednowładztwo?

Już wszystko jasne! Wiemy, kto przez najbliższe cztery lata będzie podejmował najważniejsze dla miasta decyzje, siedząc w fotelach na Sali Obrad Rady Miasta Krakowa. Nie jest to dla mnie zaskoczeniem. Ster rządów w radzie będą dzierżyć radni Platformy Obywatelskiej. Chcę wierzyć, że zdecydowana większość z nich, będzie się potrafiła wznieść ponad partyjne kłótnie i pracować dla dobra Krakowa, bo bycie radnym to wielka odpowiedzialność. Chcę w to wierzyć, ale dotychczasowe obserwacje nie napawają mnie optymizmem.

Łatwiej bowiem napisać, że z dala od polityki buduje się mosty, drogi i boiska, niż w praktyce to wykonać. Wbrew zapowiedziom, przed samymi wyborami byliśmy świadkami tego, że pokusa upartyjnienia samorządu zwyciężyła. Do Krakowa nagle zaczęły zjeżdżać pielgrzymki z Warszawy, by wyrazić swoje poparcie dla partyjnego kandydata na urząd Prezydenta Miasta Krakowa. Przyjechał sam premier Donald Tusk, by stawiać innym gminom za wzór zarządzanie Niepołomicami i – jak rozumiem - przekonać nas, że Kraków pod rządami wybranego przez Platformę Obywatelską kandydata niechybnie stanie się drugimi Niepołomicami.

Pozwólcie Państwo, że przed drugą turą wyborów Prezydenta Miasta Krakowa zabawię się w proroka. Za kilka dni (a może nawet już w tej chwili, ponieważ piszę ten felieton kilka dni przed jego publikacją), na krakowskich ulicach pojawią się billboardy i plakaty mojego kontrkandydata w ilościach, o których się Państwu nie śniło. Zastawiają się Państwo dlaczego ryzykuję taką zapowiedź? To bardzo proste. Wbrew pozorom nie mamy ze Stanisławem Kracikiem równych szans. On przygotowuje kampanię za pieniądze Platformy Obywatelskiej, czyli za kwotę praktycznie nieograniczoną. Można by nawet zaryzykować stwierdzenie, że nie jest to kampania wyborcza, ale wręcz kampania społeczna, bo finansujemy ją wszyscy. Proszę pamiętać, napotykając rozwieszone w całym mieście plakaty, że wydrukowano je za Państwa pieniądze. Ja, moją kampanię robię wyłącznie za własne oszczędności oraz dzięki wpłatom osób, które uważają, że dobrze sprawuję swój urząd i warto pozwolić ma na dokończenie rozpoczętych przeze mnie przedsięwzięć.
I dotykamy właśnie sedna problemu. Popatrzcie Państwo na niego z tej strony – miliony złotych na kampanię płyną z Warszawy, poparcie władz centralnych płynie z Warszawy, wsparcie dla możliwych koalicji partyjnych płynie z Warszawy. Skąd Państwa zdaniem będą płynąć wytyczne do kierowania miastem? Obawiam się, że również z Warszawy?

Radni partyjni po wielokroć do tej pory udowodnili, że nie potrafią zostawić za drzwiami Sali Obrad swoich poglądów politycznych. W głosowaniach kierują się zwykle poleceniami przełożonych z partyjnej centrali. Tam, podczas posiedzeń partyjnych gremiów, zapadają często decyzje, które radni zobowiązani są realizować. Dopóki radny nie będzie postępował zgodnie z własnym sumieniem i interesem miasta, nie będzie nigdy prawdziwej samorządności. Przykłady? Bardzo proszę. Pod koniec ubiegłego roku radni PO podjęli próbę odrzucenia budżetu miasta, bez żadnych poważniejszych argumentów, a tylko po to, by tylko zrobić na złość prezydentowi. Nawet prasa zauważyła, że utrudniając życie urzędującemu prezydentowi, Platforma chce ułatwić start swojemu kandydatowi. Nikt nie martwił się, jakie konsekwencje grożą miastu, gdyby budżet nie został uchwalony. Zagłosowali wbrew interesom miasta, bo tak kazali im postąpić partyjni sekretarze. A takich przykładów mógłbym podać bardzo dużo.

Mam nadzieję, że czasy jedynej partii, która skupiać będzie w swoich rękach całą władzę (rząd, województwo, miasto), mamy już za sobą. Bo dla samorządności nie jest to dobry prognostyk.

piątek, 19 listopada 2010

Kraków 2014 roku – historia alternatywna

Szanowni Państwo, muszę przyznać, że pisanie cotygodniowych felietonów stanowiło wspaniałą przygodę. Dziękuję Gazecie Krakowskiej (z którą przecież nie zawsze się zgadzam), za możliwość ich prezentowania. Pozwolę sobie na koniec napisać felieton science-fiction. Proszę zatem potraktować go z przymrużeniem oka…

Więc wygrał! Najlepszy, świeży kandydat o wybielonych zębach i czystych rękach! To nic, że pojęcia o zarządzaniu milionową metropolią z 3,5-miliardowym budżetem nie miał pojęcia. Od razu energicznie zabrał się do pracy. Zaczął od spłacania długów wyborczych wobec ugrupowania politycznego, które go wystawiło w wyborach. Ależ było pracy! Tyle osób trzeba było zwalniać – przecież nie mógł mieć zaufania do obecnych urzędników. Nie wiadomo, kto rzucałby kłody pod nogi jego planom. Ale udało się, urząd jest czysty, spółki miejskie pozbyły się balastu w postaci starych prezesów, szkoły mają nowych dyrektorów, nawet stojący na straży finansów miasta od 1993 roku skarbnik musiał ustąpić miejsca nowemu kreatywnemu księgowemu.

Z tak wyczyszczonym zapleczem można było przystąpić do realizowania ambitnego planu wyborczego. Sporo było obietnic, ale przecież nie ma rzeczy niemożliwych. Wybrany w powszechnych wyborach gospodarz miasta ma wielką władzę, nie musi za bardzo przejmować się obowiązującym prawem. Miliony tu, miliony tam. No, przecież obiecał tej grupie jedno, a tamtej coś zupełnie przeciwnego. Ograniczyć deweloperów? No jasne. Najwyżej zapłaci się jakąś karę umowną. Jest z czego płacić. Inwestycje rozpoczęte przez poprzednika? Rozpoczęta budowa centrum kongresowego? Aj, waj, przekopie się teren i wybuduje coś innego. Spalarnia? Jaka spalarnia? Śmieci nie są najważniejszym problemem miasta. Najwyżej będzie się jej wywozić gdzieś poza Kraków. Szybki tramwaj? A po co? Przecież rozpoczęła się budowa metra. Metro to jest coś! To nic, że zmieniła się władza centralna i nie chce finansować naszych dziur w ziemi. Przecież się nie wycofamy się z flagowego projektu. No i jeszcze ta Unia Europejska. Kolejny raz nie uchwaliła budżetu i nie ma pieniędzy na inwestycje w infrastrukturę. Trudno, gmina poradzi sobie sama. Wyłożyliśmy już tyle milionów – wyłożymy jeszcze trochę.

Niepokojąca była tylko kwestia poparcia ze strony rady miasta. No ale przecież popierali w pierwszym roku, w drugim, i w trzecim. Teraz też nie mogą odmówić poparcia. A jednak… odmówili. Z powodu zdemolowania budżetu, władzę w mieście przejął komisarz.

Czego Państwu i sobie nie życzę.

Jacek Majchrowski

niedziela, 14 listopada 2010

Ręce precz od miasta!

Ze wszystkich stron, z latarni (legalnie lub nie), ze skrzynek telekomunikacyjnych i prądowych (całkowicie nielegalnie) atakują mnie twarze kandydatów do Rady Miasta Krakowa. Iluż wśród nich znajomych - radnych kończącej się kadencji samorządu. A ilu takich, których noga już nigdy więcej nie powinna stanąć w Sali Obrad...

Pamięć bywa krótka, więc z całą uprzejmością przypomnę Państwu kilka wydarzeń z mijającej kadencji Rady Miasta Krakowa, by podczas głosowania zastanowili się Państwo chwilę, czy na pewno warto składać los miasta w ręce "znanego" kandydata. Stadiony. Czy Państwo jeszcze pamiętają o tym, że skierowałem do Rady Miasta Krakowa projekt zbudowania jednego stadionu, na którym grałyby obydwa krakowskie ekstraklasowe kluby? Radni zadecydowali jednak inaczej. Nie wiem w imię jakich interesów, ale jaki jest efekt, każdy widzi. Zamiast jednego, dużego stadionu, budowaliśmy dwa. A prezydent jest pod pręgierzem
z tego powodu.

Komisja Majątkowa. Wiele słów powiedziano na temat tchórzostwa radnych, którzy nie poparli mojego wniosku o skierowanie do Trybunału Konstytucyjnego wniosku o zbadanie, czy zgodna z Konstytucją RP jest działalność Komisji Majątkowej, która zwraca mienie Kościołowi, oraz Komisji Regulacyjnej zajmującej się roszczeniami gmin żydowskich. Działo się to rok temu. Wtedy na słupach ogłoszeniowych pojawiły się nazwiska tych, którzy głosowali wbrew interesowi gminy. Zapowiadano, że akcja ta zostanie powtórzona przed wyborami. Czy ktoś o tym pamięta? Warto by było, bo radni, którzy przecież ślubowali strzec interesów miasta, zagłosowali zupełnie odwrotnie.

Plany zagospodarowania przestrzennego. Na początku mojej kadencji miejscowe plany zagospodarowania przestrzennego pokrywały 1 proc. powierzchni miasta. Dziś - 32. A mogło być znacznie więcej, gdyby nie manipulacje radnych podczas głosowania nad nimi. Fachowcy plany przygotowali, radni, kierując się partykularnymi interesami wielu grup nacisku, plany kwestionowali. A efekt? Deweloperzy dalej budują bloki jak chcą i gdzie chcą.

Budżet miasta. Całkowitym kuriozum była ubiegłoroczna próba odrzucenia przez radnych PO budżetu miasta. W mediach pisano, że Platforma chciała zacząć w ten sposób kampanię przed tegorocznymi wyborami samorządowymi - utrudnić życie urzędującemu prezydentowi, a ułatwić swojemu kandydatowi. Jak mogła skończyć się ta historia? Tak jak w Dębicy, w której radni nie przyjęli budżetu - miasto dosłownie stanęło, dramatycznie spadły dochody, wzrosło zadłużenie, zaś wszystkie inwestycje przesunęły się o co najmniej rok. Potrafią Państwo wyobrazić sobie taką sytuację w Krakowie?

Dlatego do łez bawi mnie hasło wyborcze PO, która za nasze (z budżetu państwa) pieniądze obkleja miasto billboardami z hasłem: z daleka od polityki. Uważam, że tylko kandydaci niezależni, niezwiązani z żadną partią polityczną, dają gwarancję działania na rzecz dobra miasta. Kandydaci partyjni nie potrafią zostawić przed Salą Obrad telefonów komórkowych, z których płyną do nich wytyczne od prezesów partii. I to ich powinniśmy z życia samorządu zdecydowanie skreślić.

środa, 10 listopada 2010

O dzielnicach raz jeszcze

Do ostatniego numeru „Kuriera Zwierzynieckiego”, pisma lokalnego Rady Dzielnicy VII, przewodniczący Rady Dzielnicy Andrzej Hawranek dołączył swój list otwarty, w którym zarzuca mi chęć próby likwidacji krakowskich dzielnic. Odpowiadam Panu Przewodniczącemu:


Szanowny Pan
Andrzej Hawranek
Przewodniczący Rady Dzielnicy VII

W swoim liście otwartym skierowanym do mieszkańców Zwierzyńca i dołączonym do wydawanej z miejskich pieniędzy gazety dzielnicowej, oskarżył mnie Pan o próbę likwidacji krakowskich dzielnic i działania na szkodę mieszkańców miasta. Pozwolę sobie odpowiedzieć w podobnej formie na Pańskie zarzuty.

Nigdy nie opowiadałam się za likwidacją dzielnic. Pełnią one bardzo ważną funkcję opiniodawczą i pomocniczą w zarządzaniu miastem, bo jak Pan słusznie pisze, z magistratu nie widać dziur w chodnikach, ani przeciekającego dachu w budynku szkoły. Natomiast nie zgodzę się z Panem, że zadaniami dzielnic jest wykonywanie remontów. Remonty wykonują jednostki miejskie ze środków budżetu miasta Krakowa. Radni jedynie wskazują najpilniejsze potrzeby. Nie będę oceniał, czy 4 mln zł rocznie na utrzymanie rad dzielnic za sprawowanie przez nie funkcji doradczej to dużo czy mało. Niech każdy sam sobie odpowie na to pytanie.
To nieprawda, że z roku na rok maleją środki, które rozdysponowują rady dzielnic. W 2002 roku, kiedy obejmowałem urząd prezydenta Krakowa na zadnia powierzone dzielnice miały 26 mln zł, a na priorytetowe – 9 mln zł. W 2009 roku – na zdania powierzone dzielnice wydały ponad 44 mln, a na priorytetowe – 11 mln zł. Wspomina Pan, że tegoroczny budżet jest znacznie skromniejszy, ale proszę pamiętać, że oszczędności dotyczą całego miasta, a nie tylko dzielnic.

Pyta Pan, czy władze miasta oglądają tak samo dokładnie każdy milion złotych wydany na fontannę czy koncert, jak dzielnice oglądają złotówki na remonty chodników. Przez chwilę zastanawiałem się, czy warto odpowiadać na tak populistyczne hasła, ale z szacunku dla mieszkańców Zwierzyńca odpowiem Panu - tak, władze Krakowa oglądają dokładnie każdą złotówkę wydawaną na nowe muzeum, wydarzenie kulturalne, odnowę Starego Miasta czy uatrakcyjnienie przestrzeni publicznej. To dzięki takim działaniom turyści chcą nas odwiedzać, polecać swoim znajomym i zostawiać w Krakowie pieniądze. A im bogatsze miasto, tym więcej może wyłożyć na remonty chodników.

I na koniec pozwolę sobie poruszyć jeszcze jedną kwestię. Kandydat na prezydenta Krakowa wystawiony przez tę samą partię polityczną, z której Pan kandyduje do Rady Miasta Krakowa, wmawia mieszkańcom Krakowa jak bardzo skorzystają na poszerzeniu kompetencji rad dzielnic. Otóż składnie obietnic należało rozpocząć od przeczytania ustawy o samorządzie gminnym, która ustanawia w Polsce trzystopniowy samorząd – na poziomie województwa, powiatu i gminy. O dzielnicach nie ma słowa. Sprawa druga, takie obietnice to oszukiwanie mieszkańców, z których większość myśli, że jeśli rady dzielnic będą miały większe kompetencje, to będzie łatwiej załatwiać sprawy urzędowe. A to niekoniecznie prawda, bo rady dzielnic nigdy nie będą wydawać dowodów osobistych, aktów urodzenia dziecka czy rejestrować pojazdów. A to właśnie najczęściej w urzędzie załatwiamy.

Szanowni Państwo, podobnie jak pan przewodniczący Andrzej Hawranek, gorąco zachęcam Państwa do uczestnictwa w wyborach do rad dzielnic 9 stycznia 2011 roku. Mam nadzieję, że wybrani przez Państwa przedstawiciele nie będą bawić się w uprawianie wielkiej polityki pod partyjnymi szyldami, ale znając potrzeby swojej dzielnicy, będą wsparciem dla władz miasta, by kierowane do dzielnicy pieniądze nie zmarnowały się, ale przyczyniały się do poprawienia komfortu życia mieszkańców.

Jacek Majchrowski
Prezydent Miasta Krakowa

piątek, 5 listopada 2010

Marzenia o kampanii dobrych praktyk

„Politycy rzecz jasna przychodzą wtedy, gdy jest kampania. W tym roku spodziewamy się wszystkich kandydatów na prezydenta. Na pewno będzie prezydent Jacek Majchrowski, Stanisław Kracik i Andrzej Duda. Politycy zawsze ostro konkurują ze sobą” – zauważył Mikołaj Kornecki z Obywatelskiego Komitetu Ratowania Krakowa, zapowiadając tegoroczną kwestę na cmentarzu Rakowickim. Pomijając fakt, że kwestowałem jeszcze jako wojewoda, a potem jako prezydent Krakowa co roku stałem z puszką na cmentarzu Rakowickim ( i zapewniam, nie był to czas kampanii), to pomyślałem, że sporo w tych słowach gorzkiej prawdy. Dlatego nie wybrałem się w tym roku na Rakowice. Uznałem, że nie odpowiada mi towarzystwo osób, które będą nerwowo rozglądać się, czy aby telewizja już przyjechała i których główną troską będzie to, czy szczegółowa relacja z kwesty pojawi się w wieczornej „Kronice”. Wybrałem cmentarz Podgórski, bo wierzę, że coroczne kwesty mają sens. Robię to od lat dla moje własnej satysfakcji, że pomagam ocalić pamięć o przeszłych pokoleniach dla przyszłych pokoleń, a nie dlatego, żeby pouśmiechać się do fotoreporterów.

Tegoroczna kwesta na Rakowicach, a właściwie raczej agitacja na cmentarzu, sprowokowała mnie do rozmyślań o kampanii dobrych praktyk. Co rozumiem pod tym pojęciem? To, że kandydaci na radnych i prezydenta są ludźmi kompetentnymi, którzy mierzą siły na zamiary. Że będą w stanie sprawować funkcje do jakich aspirują, nie wywołując rumieńców zażenowania na twarzach mieszkańców miasta, dowiadujących się o decyzjach podejmowanych przez ich przedstawicieli. Kampania dobrych praktyk to jednak przede wszystkim kampania, w której kandydaci biorą odpowiedzialność za słowo. Nie mamią wyborców nierealnymi, choć doskonale brzmiącymi wizjami, ale potrafią uczciwie powiedzieć, co są w stanie wykonać.

W dziedzinie kompetencji i realnych programów jak na razie nie jest najlepiej. Pozwolę sobie choćby przypomnieć obietnicę oddawania kompetencji radom dzielnic (samorząd w Polsce ma tylko trzy szczeble), budowy parkingów w gminach ościennych dla dojeżdżających do pracy w Krakowie (czy kandydat chce wydawać pieniądze gminy poza jej granicami?), czy budowy żłobków (jak obliczyła jedna z gazet, pomysłodawca chciałby wybudować 60 placówek, ale nie zna ich kosztów, więc nie do końca wiadomo, jak realnie miałoby to wyglądać).

Już teraz jest jasne, że na przeprowadzenie w Krakowie kampanii dobrych praktyk przyjdzie nam jeszcze poczekać co najmniej do następnych wyborów. Na pocieszenie zostaje mi tylko to, że Gazeta Wyborcza, która jak wiadomo za mną nie przepada, uznała, że to właśnie mój program jest najbardziej realistyczny. Wiedzą Państwo dlaczego? Bo wiem, na co naprawdę stać Kraków, sprawdziłem to i konsekwentnie realizuję. Nie obiecuję gruszek na wierzbie, i wierzę, że wyborcy to docenią.

czwartek, 4 listopada 2010

Popis odchodzącej rady miasta

Odchodząca Rada Miasta Krakowa zafundowała nam wczoraj wielki finał swojej działalności: wyszła nieodpowiedzialność, głupota i brak kompetencji. Kraków od dawna czekał na plan zagospodarowania przestrzennego starego miasta, który pozwoli ochronić jego najcenniejszą część. Dwukrotnie na facebooku pisałem, jak wielkie pokładam nadzieje w tym dokumencie oraz stworzonym w centrum parku kulturowym. Pozwoliłyby rozwiązać raz na zawsze większość estetycznych problemów zabytkowego centrum. Radni po raz kolejny pokazali, że nie zależy im na interesie miasta i mieszkańców. Co chcieli udowodnić? Trudno mi dociec. Czyżby największym problemem było przyznanie, ze projekty obu dokumentów były prezydenckie?

Dzięki dodawaniu na siłę swoich „trzech groszy” przegłosowano wczoraj dokument, który nawet nie wejdzie w życie. Zostanie uchylony przez wojewodę, bo wprowadzone przez radnych poprawki były niezgodne z ustaleniami z wojewódzkim konserwatorem zabytków. I radni zostali o tym poinformowani przed głosowaniem. Zrobili po swojemu. Nie po raz pierwszy radni zrobili tak, jak uznali za stosowne, a nie tak, jak wymagał tego interes miasta. Aż się prosi, żeby przypomnieć sprawę Komisji Majątkowej, kiedy to rada nie zgodziła się, żeby Trybunał Konstytucyjny zbadał legalność działań tej komisji.

Cztery lata pokazały, że najlepiej wychodziło radzie uchwalanie uchwał intencyjnych, co oznacza, że oni wskazują problem, a prezydent jakoś go ma rozwiązać. Niestety, to trochę za mało, żeby móc rządzić miastem. Bo problemy trzeba chcieć rozwiązywać, a nie najpierw pokazywać palcem, a potem robić wszystko, żeby prezydentowi nie udało się nic w tej sprawie zrobić i - umywając ręce - zarzucić mu nieudolność. Pozwolę sobie wspomnieć również, że zadaniem rady nie jest podejmowanie rezolucji dotyczących polskiej polityki zagranicznej, co się naszym krakowskim radnym ostatnio zdarzało.

Cieszę się, że ta kadencja samorządu odchodzi już do historii. Przeraża mnie myśl, że znakomita większość ludzi, którzy przez cztery ostatnie lata zasiadali na sali obrad rady miasta, bardzo chciałaby kontynuować swoją działalność przez kolejne lata.

wtorek, 2 listopada 2010

O kampanii...

Wciąż nie mogę wyjść z podziwu, w jaki sposób krakowskie, z pozoru niezależne media, włączają się w kampanię wyborczą. Jakiś czas temu, w lokalnym dodatku do Gazety Wyborczej ukazał się niepodpisany imieniem i nazwiskiem list czytelnika atakujący w dosyć niewybredny sposób mnie i moją pracę na rzecz miasta. Osoba, ukrywająca się pod pseudonimem (nie mogę oprzeć się wrażeniu, że brak odwagi cywilnej autora w tym względzie tożsamy jest ze sposobem pisania na forach internetowych – anonimowo, co ślina na język przyniesie, bez jakiejkolwiek odpowiedzialności za słowo), zarzuca mi, że w pobliżu kładki im. Ojca Bernatka znajduje się tabliczka informacyjna zawierająca podstawowe dane o inwestycji.

Zwyczaj umieszczania tabliczek informacyjnych na ważnych inwestycjach miejskich istnieje od bardzo dawna i nie jest – jak twierdzi anonimowy czytelnik Gazety Wyborczej – wyrazem przejawu czyjejkolwiek megalomanii. Taka, historyczna tablica informacyjna istnieje np. na Sukiennicach i dzięki niej dowiadujemy się, że budowlę tę „Rada Miasta Krakowa pod przewodnictwem Józefa Dietla w r. 1869 z gruntu odnowić postanawia. Po szczęśliwem zaś z pomocą Bożą w ciągu trzech lat pod prezydentem miasta Mikołajem Zyblikiewiczem, według pomysłu i pod kierunkiem budowniczego Tomasza Prylińskiego w d. 1 października r. 1879 dokończeniu dzieła, na użytek sztuk, przemysłu i handlu w całości oddaje”.

Tablice takie umieszczane są również w czasach współczesnych – dość wspomnieć o tablicy na budynku rady dzielnicy XV w Nowej Hucie (zdj. w załączeniu) oraz wielu innych inwestycjach miejskich powstałych podczas wszystkich kadencji krakowskiego samorządu.

Trudno odnosić się do pozostałych, przedstawionych w dość impertynencki sposób, zarzutów.
Serafa zalałaby Bieżanów bez względu na to, kto byłby prezydentem miasta. Wieloletnie zaniedbania w zakresie melioracji urządzeń wodnych (będącej w zakresie obowiązków państwa, nie samorządu), nowa zabudowa mieszkalna i powstanie w bezpośrednim pobliżu nowego odcinka autostrady spowodowały, iż rzeczka występowała z koryta. Warte przypomnienia jest to, że tylko miasto zainteresowało się losem Bieżanowa i wyłożyło pieniądze na odmulenie Serafy i zabezpieczenie przeciwpowodziowe dzielnicy – kasy instytucji odpowiedzialnych za ten stan rzeczy świecą pustkami. Do końca roku wydane na ten cel zostanie milion złotych.

Prezydent nie jest „prezydentem ścisłego centrum-śródmieścia”. Teza tak postawiona jest krzywdząca dla wszystkich mieszkańców innych dzielnic Krakowa, którzy korzystają z inwestycji miejskich. Wymienić wypada choćby rewitalizację inwestycje w Nowej Hucie (np. rewitalizacja Alei Róż, Zalewu Nowohuckiego, Teatr Łaźnia Nowa, Com Com Zone), na Zabłociu i Podgórzu (Fabryka Emalia Oskara Schindlera, kładka pieszo-rowerowa im. Ojca Laetusa Bernatka), basen na Kurdwanowie – i wiele, wiele innych inwestycji, jak choćby nowe przedszkola i wyremontowane szkoły na terenie całego Krakowa.

Niestety, do tej pory nie doczekałem się publikacji powyższego wyjaśnienia. Rozumiem, że to w ramach potwierdzenia postawionej na początku tego teksu tezy, iż niektórym kandydatom sprzyja się bardziej. Dlatego pytanie, które ciśnie mi się na usta: czy jeśli ktoś napisze anonimowy list z pochwałami pod moim adresem, to czy zostanie on równie skwapliwie wydrukowany?, pozostaje raczej pytaniem retorycznym.