czwartek, 25 kwietnia 2013

Słowo o sołectwach

Radni postanowili w wyniku zmiany Statutu Miasta, iż w drugim co do wielości mieście w Polsce - czyli w Krakowie - zostaną utworzone sołectwa. Argumentowali przy tym, iż w niektórych dużych miastach istnieją sołectwa, a zatem Kraków nie może być gorszy. Miałoby to pozwolić na otrzymywanie zwrotów z budżetu państwa za wydatki ponoszone z funduszy sołeckich. W konsekwencji do Krakowa - wedle wyobrażenia radnych - miały by trafić dodatkowe miliony złotych. Układanka wydaje się być spójna, ale jak przyjrzymy się poszczególnym klocuszkom tego rozumowania to okazuje się, że nic do niczego nie pasuje.
Istotnie, są w Polsce miasta gdzie funkcjonują sołectwa. Wedle danych z 2012 r. takie struktury śladowo występowały na przykład w Warszawie czy też w Słupsku. Mało kto jednak dostrzega, iż te sołectwa nie zostały utworzone w wyniku odgórnej inżynierii ustrojowej, ale były niejako „odziedziczone” przez gminy. To następstwo rozrostu granic administracyjnych miast o kolejne wsie. Sołectwa ze względu na uwarunkowania historyczne i tradycję nie były po prostu tam likwidowane. Reżyserowanie samorządu wiejskiego w warunkach wielkomiejskich w tym kontekście zaprzecza historycznym doświadczeniom, który rodzi pewien zgrzyt. Oczami wyobraźni widzę jak krakowscy sołtysi będą dojeżdżać na zebrania wiejskie szybkim tramwajem lub nawet - jak niektórzy chcą  - metrem.
Układanka radnych się sypie również gdy ocenimy rzekome korzyści finansowe dla Krakowa. Zgodnie z ustawą o funduszu sołeckim gminy mogą otrzymywać częściowe zwroty z budżetu państwa na wydatki ponoszone z funduszu. Przeciętny fundusz sołecki w Województwie Małopolskim wynosi 20 tys. zł. Zwrot z budżetu państwa to zatem kilka tysięcy złotych. W skali całego kraju z budżetu państwa z tego tytułu odprowadzono do gmin w sumie ok. 50 mln zł. Dużo? Niech każdy to sam oceni pamiętając, że w Polsce jest 40 000 sołectw. Ze swojej strony natomiast przypomnę, że co roku Kraków na zadania dzielnic przeznacza…50 mln zł. Nie będę rozwijał tego wątku.
Chcę jednak zwrócić uwagę na aspekt znacznie ważniejszy. Uważam bowiem, iż ustrój Krakowa musi być przejrzysty i przyjazny mieszkańcom. W Krakowie mamy prezydenta, radę miasta, przewodniczących rad dzielnic, rady dzielnicowe, urząd miasta. Rozumiem mieszańców, którzy nie zawsze mają rozeznanie w tym, kto jest za co odpowiedzialny. Dodatkowe i nadmierne skomplikowanie ustroju naszego miasta poprzez powołanie sołtysów, rad sołeckich, zebrań wiejskich na pewno nie posłuży krakowianom. Wręcz przeciwnie, tworzenie kolejnych drzwi, do których obywatel będzie zmuszony zastukać, aby cos załatwić nie wydaje się być pomysłem przekonującym. Kraków jest spostrzegany jako jedno z najważniejszych miast aglomeracyjnych. W warunkach Europy Środkowo-Wschodniej to metropolia, której rozwój rzutuje na dynamikę modernizacji całego kraju. Stąd wynikają specyficzne role naszego miasta, zaś utrwalanie śladowych funkcji rolniczych i wiejskich w postaci sołectw radykalnie rozmija się ambicjami krakowian. Innymi słowy nie zamienia się pałacu w kurnik tylko po to, aby dostać dopłatę do kilku jajek.

czwartek, 4 kwietnia 2013

Ile kosztuje „za darmo”?

Komunikacja miejska w Krakowie za darmo – to propozycja, którą zgłosili w liście radni dzielnicy i została ona w mniejszym lub większym stopniu z entuzjazmem podchwycona przez media. Muszę Państwa rozczarować – doświadczenie uczy, że nie ma niczego za darmo.
Jest co najmniej kilka powodów, dlaczego w Krakowie nie zrealizujemy pomysłu radnych i nie wprowadzimy bezpłatnej komunikacji. Proszę nie używać słowa darmowej, komunikacja nadal by kosztowała. Zapłacilibyśmy za nią solidarnie wszyscy z naszych podatków, niezależnie czy ktoś z niej korzysta czy nie, choć w tej chwili w 60 proc. jest finansowana przez osoby jeżdżące tramwajami i autobusami i kupujące bilety.
Najpierw uporządkujmy fakty. W tym roku komunikacja miejska będzie nas kosztować w sumie 409 mln zł. 267 mln zł pochodzi ze sprzedaży biletów, 16 mln zł płacą gminy, do których kursują krakowskie autobusy, więc jak łatwo obliczyć, że budżetu miasta dołożymy 126 mln zł rocznie.
Zdaniem pomysłodawców "darmowej" komunikacji, gdyby wszystkie osoby, które w Krakowie mieszkają, ale nie płacą tutaj podatków zmieniły swój urząd skarbowy na krakowski do budżetu miasta wpłynęłoby 225 mln zł. Wystarczyłoby je przeznaczyć na komunikację w zamian za dochód z biletów. Trudno mi uwierzyć, że nagle taką decyzję podejmuje 150 tysięcy osób, które do tej pory nie płaciły u nas podatków. W ubiegłym roku, po kampanii zachęcającej do płacenia podatków w naszym mieście przybyło… 6 tysięcy nowych podatników. Nie jest to liczba różniąca się zasadniczo od tej z poprzednich lat. W tym roku kampania też ruszy, ale moim zdaniem nie należy się spodziewać o wiele lepszego wyniku, bo i też nie o wyścig tu chodzi. Ta kampania ma przede wszystkim charakter edukacyjny, pokazujący powiązanie naszych podatków z jakością życia w mieście i powinna budować więź z miastem.
Dlatego uważam, że propozycję bezpłatnej komunikacji można określić mianem dzielenia skóry na niedźwiedziu. Nie znalazłem w liście konkretnych pozycji, z których zadań miasto będzie musiało zrezygnować, gdy nowych podatników nie przybędzie i trzeba będzie zaoszczędzić 267 mln zł na dołożenie do funkcjonowania komunikacji miejskiej na obecnym poziomie. Łatwiej dzielić nieistniejące pieniądze, niż powiedzieć, że „darmowa komunikacja” wiązałaby się z np. mniejszym dofinansowaniem do działalności instytucji kultury, większymi cięciami w oświacie, mniejszymi wydatkami na remonty ulic i chodników, itd. Nie mam wątpliwości, że w pierwszej kolejności musielibyśmy rezygnować z inwestycji, a więc np. z nowych linii tramwajowych, bo nie dość, że budowa sama w sobie nie jest tania, to potem nowa linia zwiększa koszty utrzymania całej komunikacji. Kraków nie może sobie pozwolić na takie dylematy, bo jest miastem które się rozwija, i w którym (jako jednym z nielicznych w Polsce) przybywa mieszkańców. Jeszcze wiele osiedli w Krakowie czeka na lepszą komunikację.
Dziwi mnie stawianie Krakowowi za wzór Tallina czy Żor. Przy całym szacunku dla tych miast – to nie ta skala. Szacujemy, że w Krakowie żyje ok. milion osób. Cała Estonia liczy 1mln 300 tys. mieszkańców, a koszt utrzymania komunikacji miejskiej w jej stolicy to - jak wyczytałem - ok. 48 mln zł, a więc dziesięć razy taniej niż w Krakowie. W Żorach koszt komunikacji bezpłatnej szacuje się na 3,3 mln zł, czyli 1,5 proc. w budżecie wynoszącym 230 mln zł. W Krakowie komunikacja miejska pochłania ponad 10 proc. całego naszego budżetu. Jak więc widać łatwiej takie rozwiązanie wprowadzić w tych miastach, gdzie system komunikacji miejskiej jest tańszy i mniej skomplikowany. Pytanie do pomysłodawców: dlaczego na taki rewolucyjny krok nie zdecydowało się żadne znaczenie bogatsze od Krakowa miasto w Europie zachodniej?
Zapytają Państwo, czy podoba mi się sama idea wprowadzenia bezpłatnej komunikacji miejskiej? Oczywiście! Mamy przecież już w Polsce bezpłatną służbę zdrowia i edukację…