środa, 23 maja 2012

Ile zarabia prezydent?

Jak zawsze w maju nadszedł czas na szczegółowe analizowanie oświadczeń majątkowych osób, które mają obowiązek złożyć je do końca kwietnia. W wykonaniu krakowskich dziennikarzy to już tradycja i właściwie co roku publikują praktycznie taki sam tekst, z podobnym komentarzem. W tym roku też mnie nie zawiedli i informacja o moim oświadczeniu wraz z głosami oburzenia, że pracuję także na uczelni, ukazała się we wszystkich naszych lokalnych dziennikach (w Dzienniku Polskim i Gazecie Krakowskie ukazał się nawet ten sam tekst). Nowością był fakt, że w tym roku po raz pierwszy przeanalizował moje oświadczenie Tygodnik Powszechny. Swoją drogą interesujące jest, że tylko moje finanse są tak drobiazgowo analizowane, a inne osoby sprawujące ważne funkcje i podejmujące istotne decyzje są traktowane ulgowo. Wszystko to powoduje, że chcę odnieść się do kilku kwestii związanych z moimi zarobkami.
Jak co roku analizie poddawane są dwa dokumenty: PIT oraz oświadczenie majątkowe. Zacznijmy od PIT-u, w którym podliczam dochody z trzech źródeł – dwóch uczelni i magistratu. Nie wchodząc w szczegóły chcę tylko zwrócić dziennikarzom na przyszłość uwagę, żeby podawali dochód, czyli to co dostaję na rękę. Niektórzy z nich uporczywie podają kwotę przychodu, czyli tą, której pracownik nigdy nie widzi na oczy, bo pracodawca jej część odprowadza do różnego rodzaju urzędów. Oburzonym, że łączę funkcję prezydenta z pracą wykładowcy odpowiem, iż nie chcę po zakończeniu urzędowania znaleźć się w roli kogoś, kto nie ma z czego żyć i jest zdany na łaskę innych. Nie chciałbym zostać bohaterem akcji podobnej do tej, którą media nazwały „Cała Polska szuka pracy dla Stanisława Kracika”. Trzeba też wyjaśnić jedną ważną kwestię. Nieprawdę pisze redaktor Bartłomiej Kuraś w Gazecie Wyborczej, sugerując, że łamię prawo, bo nie mogę być nigdzie zatrudniony na etacie poza magistratem. Ustawa pozwala profesorom wybranym na stanowiska państwowe bądź samorządowe wykonywać swoją pracę dydaktyczną. Wykonywał ją mój poprzednik – prezydent Andrzej Gołaś, wykonuje ją prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Walz, na uczelni pracował będąc ministrem Zbigniew Ćwiąkalski i wielu innych. Skoro analizy są tak szczegółowe, to ciekawe, że nikt nie pokusi się porównać zarobku Prezydenta z wynagrodzeniem innych osób.
Kiedyś przeczytałem w jednej z gazet, ze skarżę się na swoje wynagrodzenie. Prawda jest taka, że nigdy się nie skarżyłem, bo obejmując urząd wiedziałem ile zarabia Prezydenta. Chciałem tylko pokazać dziennikarzowi kilka zaskakujących faktów. A oto konkrety. Jako prezydent zarabiam na rękę ok. 8 tysięcy złotych. Mój dzień pracy trwa przeciętnie około 13 godzin, a do tego trzeba doliczyć jeszcze obowiązki sobotnie i niedzielne. Gdybym pracował tylko 8 godzin dziennie (więc i moje zarobki zostałyby proporcjonalnie zmniejszone), to jak kiedyś obliczyłem okazuje się, że miałbym pensję wysoko wykwalifikowanej sekretarki. Dokładnie tyle samo, lub niewiele mniej zarabia burmistrz 20 tysięcznej gminy z kilkanaście razy mniejszym budżetem. A trzeba też zauważyć, że ci burmistrzowie wykonują tylko zadania samorządowe, bo w każdym powiecie jest jeszcze starosta, który zajmuje się zadaniami z zakresu administracji rządowej i otrzymuje za to wynagrodzenie. Ja, tak jak prezydenci innych miast na prawach powiatu wykonujemy zadania zarówno prezydenta jak i starosty, ale tą drugą funkcję pełnimy nieodpłatnie. Trzeba też dodać, że istnieje zasada, że prezydent jest jedyną osobą, która nie ma możliwości otrzymania dodatkowej gratyfikacji w postaci nagrody.
Gdy przyjrzymy się więc zarobkom prezydenta na tle zarobków innych pracowników gminy to wypadają one blado. Rok temu poprosiłem o zrobienie wykazu dochodów uzyskiwanych przez pracowników gminy bez wliczania dochodów z innych źródeł. Na tej liście znalazłem się w czwartej dziesiątce. Wyżej byli wszyscy z kierownictwa urzędu, spółek miejskich, nie mówiąc o szefach miejskich teatrów czy szpitali. Proszę tego nie odczytywać jako skargi. Gdybym nie akceptował tego faktu, przyjąłbym zasadę obowiązującą w czasach mojego poprzednika, że nikt w gminie nie może zarabiać więcej niż prezydent. Ja mam inny pogląd na tą sprawę i uważam, że jeżeli chcemy mieć na danym stanowisku dobrze pracującego fachowca, to należy mu godziwie zapłacić. Dlatego też uważam, że pensje urzędników wydających decyzje pociągające za sobą olbrzymie zobowiązania finansowe, i których stanowiska pracy wymagają dużej odpowiedzialności i wysokich kwalifikacji są zbyt niskie. Jeżeli chodzi o moje oświadczenie majątkowe, to emocje regularnie wzbudza kwestia ponad 600-metrowego domu. Nikomu jednak nie chciało się sprawdzić, że jest to dom trzyrodzinny, w którym mieszkają trzy rodziny. A tak na marginesie – wybudowałem go zanim zostałem prezydentem.
I na koniec bardziej ogólne stwierdzenie. Zwiedzając zabytkowe krakowskie cmentarze czasem możemy natknąć się na wykuty na nagrobku podpis „Obywatel Miasta Krakowa”. Otóż ten napis oznacza, że dana osoba miała w mieście nieruchomość i z tego wynikały dla niej przywileje, ale i obowiązki. Jednym z przywilejów był fakt, że takie osoby mogły być wybierane do władz miasta. Obywatel, by współrządzić miastem, najpierw musiał pokazać, że umie zarządzać swoją własnością. Uważano bowiem, że tylko niezależność finansowa daje gwarancję niezależności w podejmowaniu ważnych dla wszystkich mieszkańców decyzji i zmniejsza możliwość wpływu korupcyjnego. Dlatego bardzo popieram polityków niezależnych finansowo, a z dużym dystansem podchodzę do tych, którzy mimo upływających lat są zależni finansowo od swojej partii.

wtorek, 8 maja 2012

A właśnie, że wygramy!

Na ten dzień czekają z pewnością wszyscy krakowscy kibice. 9 maja puchar Henri Delaunaya przyjedzie do Krakowa. Wierzę, że będzie to dzień, w którym wszyscy po raz pierwszy poczujemy atmosferę Mistrzostw Europy na ulicach naszego miasta. Puchar, który znamy z relacji telewizyjnych, teraz będzie na wyciągnięcie ręki, każdy będzie mógł go z bliska obejrzeć i zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie. Zapraszam wszystkich Państwa na plac Szczepański.
Ten nastrój oczekiwania na wielkie piłkarskie święto powoduje, że powraca pytanie, czy nie żal nam, że w Krakowie nie odbędzie się żaden mecz.  Oczywiście, że żal. Ciągle czuję niesmak, że przy podejmowaniu decyzji ważniejsza okazała się polityka niż rzeczywiste przygotowanie miasta do  roli organizatora. Z satysfakcją jednak myślę o zdziwieniu wielu osób, gdy okazało się, że ponad głowami polityków przygotowanie Krakowa docenili trenerzy drużyn narodowych – Anglii, Holandii i Włoch. Gdyby nie brak jeszcze jednego stadionu w mieście, jestem przekonany, że gościlibyśmy także Francuzów. Jeszcze nigdy w historii Mistrzostw Europy tak wiele drużyn nie wybrało tego samego miasta na swoją bazę treningową. Niedawno Kraków wizytowała podkomisja sejmowa zajmująca się przygotowaniami Polski do rozgrywek EURO2012. Nie tylko nasze przygotowanie zostało wysoko ocenione, ale wręcz padło stwierdzenie, że wbrew wszystkiemu wyścig o EURO2012 wygrały nie miasta-gospodarze rozgrywek, ale właśnie pominięty Kraków.
Gorąco wierzę, że tak właśnie jest. Spróbujmy więc odpowiedzieć na pytanie, co zyska Kraków na tym, że będziemy tutaj gościć trzy mocne drużyny. Przede wszystkim ogromną promocję. Już teraz Krakowem interesują się dziennikarze z całej Europy. Piszą nie tylko o naszej bazie sportowej (czasem też niestety o kibicach), ale przede wszystkim pokazują Kraków i to, co warto w mieście zobaczyć. Tak będzie przez całe mistrzostwa. Już teraz stacje telewizyjne szukają najpiękniejszych, najbardziej charakterystycznych miejsc w naszym mieście, z których będą mogły na żywo podsumowywać kolejny dzień rozgrywek. Miasta nigdy nie byłoby stać na to, by w tak wielu zagraniczych tytułach zamieścić reklamę Krakowa. Dzięki EURO mamy ją za darmo. Specjaliści od turystyki podkreślają z kolei, że przyjedzie do nas inna grupa kibiców, niż ci, którzy wybierają się na jeden mecz i wracają do domu. Przyjadą do nas ludzie, którzy mogą sobie pozwolić, przede wszystkim ze względów finansowych, by towarzyszyć swojej drużynie i zostać w pobliżu jej bazy pobytowej kilka dni. A ponieważ jestem przekonany, że Kraków bardzo im się spodoba, to z pewnością o atrakcjach naszego miasta opowiedzą swoim znajomym.
Pozostaje najważniejsze pytanie: czy zarobimy? Bezpośrednio budżet miasta na EURO2012 raczej nie zarobi, ale z pewnością zyskają krakowianie, bo przecież kibice będą robić zakupy w krakowskich sklepach, korzystać z restauracji, kawiarni, taksówek, komunikacji miejskiej...
Nie wiem, która z drużyn zdobędzie puchar Henri Delaunaya, ale jestem przekonany, że Kraków na EURO2012 wygra. Wbrew wszystkiemu!