piątek, 30 marca 2012

Zaklinanie rzeczywistości

Jak łatwo przewidzieć, wczorajsza sesja poświęcona reformie krakowskiej edukacji nie należała do spokojnych. Z jednej strony mieliśmy grupę osób związanych zawodowo z oświatą. Trudno się dziwić, że boją się zmian i nie przyjmują do wiadomości, że są one konieczne. Wielu z nas reagowałoby podobnie. Z drugiej strony na sali była spora reprezentacja tych (mam na myśli radnych), który boją się wzięcia odpowiedzialności za jakiekolwiek zmiany. Kalkulują, że bezpiecznej jest zachować to co jest w tej chwili, nawet ze szkodą dla miasta. Nie narażą się za to nikomu, a być może zostanie to nawet docenione w kolejnych wyborach.
Nie zgadzam się jednak na to, byśmy zaklinali rzeczywistość i udawali, że żadne zmiany nie są konieczne. Za to zaniechanie płacimy wszyscy. Płacimy coraz więcej.

Dlaczego musimy zreformować krakowskie szkoły?
Dlatego, że w ciągu ostatnich sześciu lat spadła liczba uczniów o 16 tysięcy, a szkół mamy ciągle tyle samo. W całym kraju z powodu niżu demograficznego (o którym z resztą cały czas mówi się w kontekście emerytur i nikt nie wątpi, że jest to stała tendencja) zmniejsza się liczba nauczycieli. Jest już ich o ok. 10 proc. mniej niż przed kilkoma laty. W Krakowie zatrudnienie zmalało zaledwie o 1 procent. Doprowadziliśmy do tego, że nauczyciele (zgodnie z nadanym im Kartą Nauczyciela przywilejem) uciekają przed zwolnieniami na urlopy dla poratowania zdrowia. W ubiegłym roku z takiej możliwości skorzystało prawie 400 nauczycieli, a kosztowało to nas wszystkich 17 mln zł! Czy nas stać na to, żeby utrzymywać w połowie puste budynki? Niezrozumiały jest dla mnie opór przed połączeniem dwóch szkół, które ze sobą sąsiadują i obie są puste. A przecież oszczędność jest oczywista. Choćby taka, że wystarczy jeden dyrektor, jedna sekretarka i połowa mniej personelu utrzymującego porządek w budynku. Mówimy o dobru dziecka zapominając, że wydajemy pieniądze nie na dzieci, ale na ogrzewanie pustych sal i często przerośniętą administrację.
Niektórzy powiedzą – trudno, ale za to chronimy miejsca pracy. Moglibyśmy tak powiedzieć, gdyby koszty utrzymania edukacji były niewiele znaczącą pozycją w budżecie miasta. Budżet edukacji to już 1/3 budżetu całego miasta – ponad miliard złotych rocznie. Subwencja nie wystarcza, więc wszyscy krakowianie dopłacają rocznie ponad 400 mln zł. Dopłacamy najwięcej ze wszystkich dużych miast i z roku na rok są to większe kwoty. Dlatego, że subwencja jest przyznawana na dziecko, a nie ma liczbę budynków, które musimy utrzymać.
Po jednym ze spotkań z rodzicami i związkami zawodowymi usłyszałem takie zdanie jednej z mam: „To skandal co wyprawiają. Jak trzeba, to niech wszystkie pieniądze wydają na szkoły i dzieci. Na wszystko inne może brakować”. Było by to jakieś rozwiązanie. Przynajmniej do momentu , gdy edukacja nie połknie całego budżetu miasta. Nie wiem tylko co na to kierowcy czekający z niecierpliwością na remonty dróg, pasażerowie MPK chcący wygodnie jeździć komunikacją miejską, ci, którzy latami czekają na mieszkanie komunalne, instytucje kultury proszące miasto o wsparcie i co by na to powiedzieli ci sami rodzice, gdyby ich dzieci brodziły w śmieciach idąc do szkoły...