środa, 27 sierpnia 2014

Kubeł zimnej wody


Nie można już mieć wątpliwości, że w Krakowie wystartowała kampania przed wyborami samorządowymi. Jak na razie przebiega pod znakiem wody – tej wylewanej sobie na głowę, ale też lanej w mediach na temat Krakowa. O ile ta pierwsza nie powinna zaszkodzić w myśl powiedzenia: „zimna woda zdrowia doda”, o tyle ta druga jest dla nas znacznie groźniejsza. Niejednokrotnie podważa wiarygodność Krakowa w oczach partnerów, bo dotyczy spraw finansowych, a z tymi nie ma żartów.

Choć Jarosław Gowin zapowiada, że nie będzie się starał o urząd prezydenta Krakowa, na temat naszego miasta dużo i chętne się wypowiada. Nie mam nic przeciwko promocji Krakowa w mediach, ale nie mogę się zgodzić na powtarzane i utrwalane przez Jarosława Gowina stwierdzenie, że jesteśmy katastrofalnie zadłużonym miastem. Zastanawiam się skąd to się wzięło i dochodzę do wniosku, że albo ktoś nie ma pojęcia o czym mówi (a to nie przystoi osobie, która deklarowała, że chce miastem zarządzać), albo z rozmysłem kłamie.
Jak wyglądają fakty? Zadłużenie miasta jest coraz mniejsze, na koniec ubiegłego roku spadło ono poniżej 2 mld zł, a po odliczeniu kredytów i pożyczek z udziałem środków zewnętrznych wynosi ono 49 proc. naszego budżetu. Ci którzy śledzą te dane wiedzą, że w ostatnich latach zadłużenie pod koniec roku zazwyczaj utrzymywało się w okolicy 55-58 proc. budżetu. Poprawa jest więc znaczna. Gdyby podzielić dług Krakowa na jednego mieszkańca, na każdego z nas przypadłoby 2602 zł. Czy to oznacza, że jesteśmy najbardziej zadłużonym miastem w Polsce, jak chce Jarosław Gowin? Niekoniecznie. Na mieszkańca Warszawy przypada 3442 zł, na mieszkańca Wrocławia – 3333 zł, w Łodzi - 2965 zł, a w Poznaniu – 3371 zł. Średnio mieszkańcy 12 największych polskich miasta są zadłużeni na kwotę 2971 zł, a więc więcej niż w samym Krakowie.

Pan poseł Gowin przy okazji ani słowem nie zająknął się, że sektor rządowy zadłużył każdego Polaka na kwotę ponad 21 tysięcy złotych. Działo się to także wtedy, gdy Jarosław Gowin był ministrem w rządzie. Proszę mi powiedzieć, gdzie na ulicach polskich miast można zobaczyć te pieniądze? Bo dług Krakowa tym różni się od długu rządowego, że ani złotówka nie została przejedzona. Wszystkie zostały wydane na inwestycje.

Kolejna sprawa, to zapowiedź zaciskania pasa z powodu "rozbuchanej krakowskiej administracji". No to znowu fakty: administracja kosztuje średnio każdego mieszkańca Krakowa 267 zł rocznie. W Warszawie koszt administracji to 485 zł na mieszkańca, we Wrocławiu 367 zł, a w Łodzi – 629 zł. Średnio w 12 największych polskich miastach mieszkańcy płacą na administrację 379 zł rocznie (a więc również więcej niż w samym Krakowie). Jak czasem przypomina Skarbnik Miasta – istnieje różnica między tym co tanie, a tym co tandetne. Można obiecywać zaciskanie pasa, ale trzeba też powiedzieć mieszkańcom, że będzie się to wiązać np. z rezygnacją z wydłużania czasu pracy urzędu poza standardowe godziny pracy, do czego przez te wszystkie lata dążyliśmy, żeby na załatwianie spraw urzędowych nie trzeba było brać urlopu.

Kolejny kandydat - poseł Łukasz Gibała zwrócił uwagę na „złe pozyskiwanie funduszy unijnych” przez Kraków, podając mediom, że Warszawa pozyskała 2 tysiące złotych na mieszkańca, a Kraków - 800 zł. Trudno mi odnieść się do tych konkretnych kwot, bo nie ma informacji w jaki sposób je wyliczono. Trudno je dopasować do jakiegokolwiek znanego mi rankingu. Widziałem wiele zestawień i niektóre biorą pod uwagę jedynie budżety miast zasilane środkami unijnymi, inne – wliczają inwestycje jednostek i spółek miejskich, a jeszcze inne – zliczają wszystko co w miastach powstaje z udziałem środków unijnych, niezależnie od tego, kto był inwestorem. Z miejskich danych wynika, że w sumie przez 10 lat pozyskaliśmy poprzez urząd miasta i miejskie spółki 1 mld 592 mln zł, czyli na mieszkańca ponad 2 tysiące złotych. Pan poseł Gibała zestawiając nas z Warszawą powinien uczciwie przypomnieć Państwu, że w Warszawie za unijne pieniądze buduje się metro i myślę, że to wystarczy za komentarz jaka jest wartość takich rankingów. Dla Krakowa najważniejsze jest to, że udało nam się maksymalnie wykorzystać środki unijne zważywszy na naszą możliwość zagwarantowania wkładu własnego.

I na koniec też finanse, ale bardziej osobiste – zostałem przez radnego Sławomira Ptaszkiewicza wezwany do oblania się kubłem zimnej wody w ramach akcji Ice Bucket Challenge. Nie zamierzam przyłączać się do akcji, bo działalność charytatywna to nie jest to, co robię w świetle kamer. Zawsze to robiłem w zaciszu i zupełnie mi wystarcza świadomość, że wiedzą o tym tylko te osoby, którym pomagam. Kubeł zimnej wody jednak czasami polecam. Niektórym osobom polecam nawet bardziej niż innym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz