środa, 18 września 2013

Czy się boję referendum?



Czy potępiają Państwo osoby, które mają regularne dochody i biorą kredyt na mieszkanie, bo gdyby chcieli zapłacić za nie gotówką, własnego lokum doczekaliby się w najlepszym wypadku w okolicach przejścia na emeryturę? Odpowiedź pewnie wydaje się Państwu oczywista? Mnie, po zapoznaniu się z argumentami pomysłodawców przeprowadzenia w Krakowie referendum, to odpowiedź wcale taka prosta się nie wydaje.
Jak już wielokrotnie przekonywałem, finanse miasta to w uproszczeniu taki budżet domowy w skali makro. Mało kto może sobie pozwolić obecnie na kupno mieszkania „od ręki”. Tak samo w przypadku miasta – oczekiwania mieszkańców i potrzeby rozwijającego miasta są ogromne. Nikt nie wyobraża sobie przesuwania terminu ważnych dla mieszkańców inwestycji do czasu uzbierania na nie pieniędzy – z perspektywą 10 czy 20 lat. Do tego dochodzi jeszcze kwestia środków unijnych. Niegospodarnością byłoby niekorzystanie z takiego „prezentu”, nawet jeżeli ceną było zadłużenie się na sfinansowanie wkładu własnego. Jak rozumiem dla pomysłodawców referendum, wspieranych przez pana radnego Gilarskiego, idealnym miastem jest takie, które nie jest zadłużone. Zapominają tylko dodać, że niezadłużone miasto to miasto, w którym od dziesięcioleci niczego, co wymaga poniesienie poważnych kosztów, nie udało się zrobić.
Dla mnie wyznacznikiem tego, czy kredyt jest „dobry” czy „zły” jest to, czy wzięliśmy pieniądze po to, by je przejeść, czy zrobiliśmy z nimi coś, co powiększyło nasz majątek. Dlatego kredyty na mieszkanie są moim zdaniem „dobre”, a te na sfinansowanie wakacji, już niekoniecznie...
A jak to jest w przypadku Krakowa? Kiedy obejmowałem urząd w 2003 roku, miasto było zadłużone na 871 mln zł. Przez dziewięć lat to zadłużenie wzrosło o 1 mld 171 mln zł. Po dodaniu jednak do tej kwoty własnych dochodów i pozyskanych środków zewnętrznych, powiększyliśmy majątek miasta w tym samym czasie aż o 5 mld 137 mln zł! Oznacza to, że dzięki zadłużeniu majątek Krakowa powiększył się o wartość 4,5 raza wyższą niż kwota kredytów. Trzeba też przypomnieć, że nie bierzemy kredytów ponad siły i regularnie, spokojnie spłacamy kolejne raty.
Nieporozumieniem jest też mowa o „ukrywaniu zadłużenia w spółkach miejskich”. Krakowskie spółki należące do miasta przynoszą dochód i dysponują poważnym majątkiem, a to oznacza, że są wiarygodne dla banków i mają możliwość brania kredytów na kolejne inwestycje, które spłacają z wypracowanego dochodu. Nie wiem jaki inny wariant radny Gilarski uważałby za prawidłowy? Czy zdaniem radnego należałoby wolniej rozwijać sieć ciepłowniczą, wodociągową, kanalizacyjną, korzystając tylko z dostępnych środków? To, że jesteśmy miastem, które w całości oczyszcza swoje ścieki, że praktycznie nie ma już miejsc, gdzie nie dociera wodociąg to właśnie jest zasługa przemyślanych inwestycji wspieranych przez banki. Wydaje się, że nie bez znaczenia jest w tym przypadku fakt, iż z w ten sposób sfinansowanego publicznego majątku naszego miasta korzystają już obecnie jego mieszkańcy, ale i korzystać będą przyszłe pokolenia krakowian.
Czuję się zobowiązany odnieść też do drugiego, oprócz zadłużenia, zarzutu, który pomysłodawcy referendum wysuwają pod moim adresem. Chodzi mianowicie o nadmierny ich zdaniem wzrost rozmaitych opłat i podatków, którymi miasto obciąża mieszkańców. Wielokrotnie już tłumaczyłem, że rosną np. ceny biletów, bo rosną ceny energii, a miasto nie może coraz więcej dopłacać do komunikacji, bo będzie musiało zabrać te pieniądze z innych równie potrzebnych zadań. Na przykład, o ile w 2007 do wpływów ze sprzedaży biletów dopłacaliśmy z budżetu miasta kwotę 67 mln zł, to w 2012 roku była to już kwota 178 mln zł, a zatem kwota dwu i półkrotnie wyższa!
Przyjrzyjmy się też sprawie obciążenia podatkami lokalnymi. Najsprawiedliwsze wydaje mi się porównanie z innymi miastami, podobnej wielkości jak Kraków. W Krakowie obciążenie podatkami lokalnymi na jednego mieszkańca wynosi 667 zł. rocznie. We Wrocławiu – 678 zł, w Warszawie 817 zł, a w Gdańsku – aż 911 zł. Z danych wynika, ze średnia obciążeń na jednego mieszkańca dla 12 największych polskich miast wynosi 713 zł. Mniejszymi podatkami od krakowian obciążeni są jedynie mieszkańcy Białegostoku i Łodzi.
Na pytanie, czy boję się referendum w sprawie odwołania prezydenta i rady miasta odpowiadam, że takie jest prawo demokracji i ostateczny głos w tej sprawie będzie należał do krakowian. Zastanawiam się tylko, czy naprawdę jako miasto musimy wydać ok. milion złotych na referendum, by kilka osób miało okazję przypomnieć swoje nazwisko i twarz rok przed kolejnymi wyborami samorządowymi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz