Komunikacja miejska w Krakowie za darmo – to propozycja, którą zgłosili w liście radni dzielnicy i została ona w mniejszym lub większym stopniu z entuzjazmem podchwycona przez media. Muszę Państwa rozczarować – doświadczenie uczy, że nie ma niczego za darmo.
Jest co najmniej kilka powodów, dlaczego w Krakowie nie zrealizujemy pomysłu radnych i nie wprowadzimy bezpłatnej komunikacji. Proszę nie używać słowa darmowej, komunikacja nadal by kosztowała. Zapłacilibyśmy za nią solidarnie wszyscy z naszych podatków, niezależnie czy ktoś z niej korzysta czy nie, choć w tej chwili w 60 proc. jest finansowana przez osoby jeżdżące tramwajami i autobusami i kupujące bilety.
Najpierw uporządkujmy fakty. W tym roku komunikacja miejska będzie nas kosztować w sumie 409 mln zł. 267 mln zł pochodzi ze sprzedaży biletów, 16 mln zł płacą gminy, do których kursują krakowskie autobusy, więc jak łatwo obliczyć, że budżetu miasta dołożymy 126 mln zł rocznie.
Zdaniem pomysłodawców "darmowej" komunikacji, gdyby wszystkie osoby, które w Krakowie mieszkają, ale nie płacą tutaj podatków zmieniły swój urząd skarbowy na krakowski do budżetu miasta wpłynęłoby 225 mln zł. Wystarczyłoby je przeznaczyć na komunikację w zamian za dochód z biletów. Trudno mi uwierzyć, że nagle taką decyzję podejmuje 150 tysięcy osób, które do tej pory nie płaciły u nas podatków. W ubiegłym roku, po kampanii zachęcającej do płacenia podatków w naszym mieście przybyło… 6 tysięcy nowych podatników. Nie jest to liczba różniąca się zasadniczo od tej z poprzednich lat. W tym roku kampania też ruszy, ale moim zdaniem nie należy się spodziewać o wiele lepszego wyniku, bo i też nie o wyścig tu chodzi. Ta kampania ma przede wszystkim charakter edukacyjny, pokazujący powiązanie naszych podatków z jakością życia w mieście i powinna budować więź z miastem.
Dlatego uważam, że propozycję bezpłatnej komunikacji można określić mianem dzielenia skóry na niedźwiedziu. Nie znalazłem w liście konkretnych pozycji, z których zadań miasto będzie musiało zrezygnować, gdy nowych podatników nie przybędzie i trzeba będzie zaoszczędzić 267 mln zł na dołożenie do funkcjonowania komunikacji miejskiej na obecnym poziomie. Łatwiej dzielić nieistniejące pieniądze, niż powiedzieć, że „darmowa komunikacja” wiązałaby się z np. mniejszym dofinansowaniem do działalności instytucji kultury, większymi cięciami w oświacie, mniejszymi wydatkami na remonty ulic i chodników, itd. Nie mam wątpliwości, że w pierwszej kolejności musielibyśmy rezygnować z inwestycji, a więc np. z nowych linii tramwajowych, bo nie dość, że budowa sama w sobie nie jest tania, to potem nowa linia zwiększa koszty utrzymania całej komunikacji. Kraków nie może sobie pozwolić na takie dylematy, bo jest miastem które się rozwija, i w którym (jako jednym z nielicznych w Polsce) przybywa mieszkańców. Jeszcze wiele osiedli w Krakowie czeka na lepszą komunikację.
Dziwi mnie stawianie Krakowowi za wzór Tallina czy Żor. Przy całym szacunku dla tych miast – to nie ta skala. Szacujemy, że w Krakowie żyje ok. milion osób. Cała Estonia liczy 1mln 300 tys. mieszkańców, a koszt utrzymania komunikacji miejskiej w jej stolicy to - jak wyczytałem - ok. 48 mln zł, a więc dziesięć razy taniej niż w Krakowie. W Żorach koszt komunikacji bezpłatnej szacuje się na 3,3 mln zł, czyli 1,5 proc. w budżecie wynoszącym 230 mln zł. W Krakowie komunikacja miejska pochłania ponad 10 proc. całego naszego budżetu. Jak więc widać łatwiej takie rozwiązanie wprowadzić w tych miastach, gdzie system komunikacji miejskiej jest tańszy i mniej skomplikowany. Pytanie do pomysłodawców: dlaczego na taki rewolucyjny krok nie zdecydowało się żadne znaczenie bogatsze od Krakowa miasto w Europie zachodniej?
Zapytają Państwo, czy podoba mi się sama idea wprowadzenia bezpłatnej komunikacji miejskiej? Oczywiście! Mamy przecież już w Polsce bezpłatną służbę zdrowia i edukację…
Jest co najmniej kilka powodów, dlaczego w Krakowie nie zrealizujemy pomysłu radnych i nie wprowadzimy bezpłatnej komunikacji. Proszę nie używać słowa darmowej, komunikacja nadal by kosztowała. Zapłacilibyśmy za nią solidarnie wszyscy z naszych podatków, niezależnie czy ktoś z niej korzysta czy nie, choć w tej chwili w 60 proc. jest finansowana przez osoby jeżdżące tramwajami i autobusami i kupujące bilety.
Najpierw uporządkujmy fakty. W tym roku komunikacja miejska będzie nas kosztować w sumie 409 mln zł. 267 mln zł pochodzi ze sprzedaży biletów, 16 mln zł płacą gminy, do których kursują krakowskie autobusy, więc jak łatwo obliczyć, że budżetu miasta dołożymy 126 mln zł rocznie.
Zdaniem pomysłodawców "darmowej" komunikacji, gdyby wszystkie osoby, które w Krakowie mieszkają, ale nie płacą tutaj podatków zmieniły swój urząd skarbowy na krakowski do budżetu miasta wpłynęłoby 225 mln zł. Wystarczyłoby je przeznaczyć na komunikację w zamian za dochód z biletów. Trudno mi uwierzyć, że nagle taką decyzję podejmuje 150 tysięcy osób, które do tej pory nie płaciły u nas podatków. W ubiegłym roku, po kampanii zachęcającej do płacenia podatków w naszym mieście przybyło… 6 tysięcy nowych podatników. Nie jest to liczba różniąca się zasadniczo od tej z poprzednich lat. W tym roku kampania też ruszy, ale moim zdaniem nie należy się spodziewać o wiele lepszego wyniku, bo i też nie o wyścig tu chodzi. Ta kampania ma przede wszystkim charakter edukacyjny, pokazujący powiązanie naszych podatków z jakością życia w mieście i powinna budować więź z miastem.
Dlatego uważam, że propozycję bezpłatnej komunikacji można określić mianem dzielenia skóry na niedźwiedziu. Nie znalazłem w liście konkretnych pozycji, z których zadań miasto będzie musiało zrezygnować, gdy nowych podatników nie przybędzie i trzeba będzie zaoszczędzić 267 mln zł na dołożenie do funkcjonowania komunikacji miejskiej na obecnym poziomie. Łatwiej dzielić nieistniejące pieniądze, niż powiedzieć, że „darmowa komunikacja” wiązałaby się z np. mniejszym dofinansowaniem do działalności instytucji kultury, większymi cięciami w oświacie, mniejszymi wydatkami na remonty ulic i chodników, itd. Nie mam wątpliwości, że w pierwszej kolejności musielibyśmy rezygnować z inwestycji, a więc np. z nowych linii tramwajowych, bo nie dość, że budowa sama w sobie nie jest tania, to potem nowa linia zwiększa koszty utrzymania całej komunikacji. Kraków nie może sobie pozwolić na takie dylematy, bo jest miastem które się rozwija, i w którym (jako jednym z nielicznych w Polsce) przybywa mieszkańców. Jeszcze wiele osiedli w Krakowie czeka na lepszą komunikację.
Dziwi mnie stawianie Krakowowi za wzór Tallina czy Żor. Przy całym szacunku dla tych miast – to nie ta skala. Szacujemy, że w Krakowie żyje ok. milion osób. Cała Estonia liczy 1mln 300 tys. mieszkańców, a koszt utrzymania komunikacji miejskiej w jej stolicy to - jak wyczytałem - ok. 48 mln zł, a więc dziesięć razy taniej niż w Krakowie. W Żorach koszt komunikacji bezpłatnej szacuje się na 3,3 mln zł, czyli 1,5 proc. w budżecie wynoszącym 230 mln zł. W Krakowie komunikacja miejska pochłania ponad 10 proc. całego naszego budżetu. Jak więc widać łatwiej takie rozwiązanie wprowadzić w tych miastach, gdzie system komunikacji miejskiej jest tańszy i mniej skomplikowany. Pytanie do pomysłodawców: dlaczego na taki rewolucyjny krok nie zdecydowało się żadne znaczenie bogatsze od Krakowa miasto w Europie zachodniej?
Zapytają Państwo, czy podoba mi się sama idea wprowadzenia bezpłatnej komunikacji miejskiej? Oczywiście! Mamy przecież już w Polsce bezpłatną służbę zdrowia i edukację…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz