Powraca temat kanału ulgi. Nigdy nie byłem zwolennikiem tego rozwiązania. Moje wątpliwości budzi fakt, że kanał został zaprojektowany ponad 100 lat temu na obrzeżach miasta. Kraków się rozrósł i teraz otrzymalibyśmy kilometry dodatkowych wałów w samym centrum, które w razie powodzi stanowiłyby dodatkowe zagrożenie. Nikt nie jest też w stanie oszacować rzetelnie kosztów budowy kanału. Pieniądze zapisane w rządowym programie w większości mają pochodzić ze środków Unii Europejskiej. Nie mamy w tej chwili gwarancji, że w ogóle je dostaniemy. Sam wykup terenów pod kanał ulgi szacujemy bardzo wstępnie na ok. 600 mln zł. Pieniądze pochodzące z budżetu państwa raczej na tę inwestycję nie wystarczą. A przecież to będzie budowa realizowana praktycznie w sercu miasta. Nie może trwać latami jak budowa zbiornika w Świnnej Porębie. Nikt też w Warszawie nie oszacował kosztów, które spadną na miasto: przekładka infrastruktury podziemnej, a w końcu budowa 9 (!) mostów. Wydaje mi się, że szybciej i ekonomicznej postawić na inne rozwiązania chroniące miasto przed powodzią: rząd powinien zmodernizować zaniedbane wały, wyremontować stopnie wodne i wybudować zbiorniki retencyjne. Obiecałem już, że przekażę teren gminny pod budowę takiego zbiornika w Bieżanowie.
piątek, 23 września 2011
piątek, 9 września 2011
Podobno jest sprawiedliwiej...
Nie ma już żadnych wątpliwości, że sprawa opłat za przedszkola w Krakowie stała się częścią kampanii wyborczej. Złudzeń nie pozostawia dzisiejsza Gazeta Wyborcza, która na pierwszej stronie dodatku krakowskiego informuje, że „Radni licytują obniżki”. I padają kwoty – 3 zł, potem 2,5 zł, a na końcu 2 zł. W dodatku radni czują się oszukani przez miasto i tłumaczą, że stawkę 3,5 zł za godzinę pobytu dziecka w przedszkolu poza godzinami bezpłatnymi uchwalili „przez pomyłkę”.
Zdaję sobie sprawę, że wielu rodziców płaci więcej niż rok temu i rozumiem ich rozżalenie. Pozwolę sobie jednak wytłumaczyć, skąd taka kalkulacja. Wynika ona przede wszystkim z ustawy. Samorządy zostały zobowiązane do takiego obliczenia stawki za płatne godziny w przedszkolu, by uwzględniała RZECZYWISTE koszty jego funkcjonowania. Zanim Kraków zaproponował własną stawkę uważnie przyglądał się wyrokom sądów administracyjnych oraz rozstrzygnięciom nadzorczym wojewodów w zakresie uchwał podejmowanych przez rady gmin. Tam najczęstszym zarzutem było właśnie to, że wykazywane koszty utrzymania placówki nie są rzeczywiste. (Zresztą pierwszą krakowską uchwałę w tej sprawie ze stawką 2,47 zł wojewoda zaskarżył do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego).
Nie chcąc obciążać rodziców wszystkimi kosztami, ostatecznie podjęliśmy decyzję, że rodzice poniosą jedynie koszty osobowe personelu pracującego bezpośrednio z dzieckiem, tj. koszt pracy nauczyciela i pomocy nauczyciela. Całą resztę opłat – utrzymanie budynku, remonty, opłaty za media, czy opłacenie pozostałego personelu (m. in. kucharek, intendentek, sprzątaczek, woźnych) weźmie na siebie budżet miasta. Wyliczona w ten sposób kwota to ostatecznie 3,50 zł za godzinę pobytu dziecka w przedszkolu. Zaznaczam, że mówiąc o czasie pobytu dziecka w przedszkolu należy pamiętać o tym, że jest on rozliczany inaczej niż do końca ubiegłego roku szkolnego. Wówczas rodzic płacił opłatę stałą, niezależnie od liczby dni nieobecności dziecka w przedszkolu. Obecnie ponosi opłatę tylko za rzeczywisty czas pobytu rozliczany godzinowo, a kwota za czas nieobecności zostanie zaliczona na poczet opłat w następnym miesiącu.
Nie mnie oceniać, czy system rozliczeń za przedszkola, który zaproponowało ministerstwo po skardze jednego z rodziców na Śląsku jest lepszy czy gorszy niż był. Miasto musiało się dostosować do obowiązującego prawa. Mogę tylko państwa zapewnić, że nie jest prawdą opinia, że miasto wykorzystało zmiany, żeby kosztem rodziców łatać budżet. Nowy sposób rozliczeń nie wpłynął na wysokość dochodu do budżetu miasta. Prawdą natomiast jest, że jedni rodzice płacą więcej niż płacili, a inni znacznie mniej. Osoba, która zaskarżyła ten sposób rozliczeń pewnie powiedziałaby, że płacą sprawiedliwiej.
Pozostaje jeszcze kwestia nowej uchwały w sprawie opłat. Wiem, że szczególnie przed wyborami, obietnica obniżek brzmi atrakcyjnie. Apeluję jednak do radnych o rozsądek i odpowiedzialność. Proszę pamiętać, że łatwo jest założyć, że zapłacimy z budżetu miasta za funkcjonowanie przedszkoli więcej niż w tej chwili. Trudno będzie natomiast wskazać, skąd (i komu) na ten cel zabrać pieniądze. Premier Donald Tusk pozbawił wczoraj przecież samorządy złudzeń, że mogą liczyć w tej sprawie na wsparcie z budżetu państwa.
Zdaję sobie sprawę, że wielu rodziców płaci więcej niż rok temu i rozumiem ich rozżalenie. Pozwolę sobie jednak wytłumaczyć, skąd taka kalkulacja. Wynika ona przede wszystkim z ustawy. Samorządy zostały zobowiązane do takiego obliczenia stawki za płatne godziny w przedszkolu, by uwzględniała RZECZYWISTE koszty jego funkcjonowania. Zanim Kraków zaproponował własną stawkę uważnie przyglądał się wyrokom sądów administracyjnych oraz rozstrzygnięciom nadzorczym wojewodów w zakresie uchwał podejmowanych przez rady gmin. Tam najczęstszym zarzutem było właśnie to, że wykazywane koszty utrzymania placówki nie są rzeczywiste. (Zresztą pierwszą krakowską uchwałę w tej sprawie ze stawką 2,47 zł wojewoda zaskarżył do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego).
Nie chcąc obciążać rodziców wszystkimi kosztami, ostatecznie podjęliśmy decyzję, że rodzice poniosą jedynie koszty osobowe personelu pracującego bezpośrednio z dzieckiem, tj. koszt pracy nauczyciela i pomocy nauczyciela. Całą resztę opłat – utrzymanie budynku, remonty, opłaty za media, czy opłacenie pozostałego personelu (m. in. kucharek, intendentek, sprzątaczek, woźnych) weźmie na siebie budżet miasta. Wyliczona w ten sposób kwota to ostatecznie 3,50 zł za godzinę pobytu dziecka w przedszkolu. Zaznaczam, że mówiąc o czasie pobytu dziecka w przedszkolu należy pamiętać o tym, że jest on rozliczany inaczej niż do końca ubiegłego roku szkolnego. Wówczas rodzic płacił opłatę stałą, niezależnie od liczby dni nieobecności dziecka w przedszkolu. Obecnie ponosi opłatę tylko za rzeczywisty czas pobytu rozliczany godzinowo, a kwota za czas nieobecności zostanie zaliczona na poczet opłat w następnym miesiącu.
Nie mnie oceniać, czy system rozliczeń za przedszkola, który zaproponowało ministerstwo po skardze jednego z rodziców na Śląsku jest lepszy czy gorszy niż był. Miasto musiało się dostosować do obowiązującego prawa. Mogę tylko państwa zapewnić, że nie jest prawdą opinia, że miasto wykorzystało zmiany, żeby kosztem rodziców łatać budżet. Nowy sposób rozliczeń nie wpłynął na wysokość dochodu do budżetu miasta. Prawdą natomiast jest, że jedni rodzice płacą więcej niż płacili, a inni znacznie mniej. Osoba, która zaskarżyła ten sposób rozliczeń pewnie powiedziałaby, że płacą sprawiedliwiej.
Pozostaje jeszcze kwestia nowej uchwały w sprawie opłat. Wiem, że szczególnie przed wyborami, obietnica obniżek brzmi atrakcyjnie. Apeluję jednak do radnych o rozsądek i odpowiedzialność. Proszę pamiętać, że łatwo jest założyć, że zapłacimy z budżetu miasta za funkcjonowanie przedszkoli więcej niż w tej chwili. Trudno będzie natomiast wskazać, skąd (i komu) na ten cel zabrać pieniądze. Premier Donald Tusk pozbawił wczoraj przecież samorządy złudzeń, że mogą liczyć w tej sprawie na wsparcie z budżetu państwa.
środa, 7 września 2011
Byle do października
To będzie długi i ciężki miesiąc... Kampania wyborcza rozkręca się i już widać, jak bardzo mylą się Ci, którzy mieli nadzieję, że kandydaci na parlamentarzystów zajmą się „wielką polityką”, a miasto zostawią w spokoju.
Obiecywanie wszystkim wszystkiego, a swoim kolegom w szczególności kwitnie. Przy czym najłatwiej jest oczywiście obiecać to, co znajduje się w zasięgu ręku i nie wymaga sięgania do własnego portfela: inwestycję na zamówienie (kolegi oczywiście), zmianę uchwały rady miasta, wprowadzenie jakieś ulgi dla jednej grupy, za którą ostatecznie zapłacą wszyscy krakowianie, itd...
Przykład? Proszę bardzo!
6 lipca rada miasta podjęła uchwałę w sprawie stawek za zajęcie pasa drogowego. Poprzednia uchwała tego typu była podjęta w 2004 roku, nic więc dziwnego, że i ceny poszły w górę. Płacić drożej nikt nie lubi, zaprotestowały więc agencje reklamowe, które do tej pory płaciły za reklamę na ulicy np. 0,55 zł dziennie, a teraz zapłacą 2 zł. I cóż się dzieje? Do wiceprzewodniczącej Rady Miasta Krakowa (z Platformy Obywatelskiej) i do Przewodniczącego Komisji Budżetowej RMK (z Platformy Obywatelskiej) przychodzą przedstawiciele agencji reklamowych. Właścicielką jednej z nich jest żona Sekretarza Generalnego (Platformy Obywatelskiej). Efekt? Obietnica pomocy w zmianie uchwały tak, by nowe stawki były zadowalające dla agencji reklamowej.
Inny przykład? Proszę bardzo!
Nie da się dyskutować ze stwierdzeniem, że w Krakowie brakuje żłobków. Konstruując budżet, radni (z Prawa i Sprawiedliwości) zaproponowali wpisanie do budżetu zakup lokalu na żłobek w konkretnym rejonie Krakowa. Tak się stało. Zgłosiła się spółdzielnia mieszkaniowa, zaoferowała lokal, rozpoczęły się negocjacje. Jak łatwo się domyślić niełatwe, bo i cena niezbyt niska - 1,5 mln zł, a i wymagania dla żłobków wysokie. Nie zgadną Państwo, kto pojawił się podczas negocjacji prowadzonych przez urzędników. Na negocjacje przyszedł radny Krakowa (z Prawa i Sprawiedliwości) i przedstawił się jako... przedstawiciel spółdzielni mieszkaniowej.
Poprosiłem służby finansowe urzędu, by zliczyły, ile kosztują nas uchwały Rady Miasta Krakowa. Nie wszystkie oczywiście, tylko te, które niepotrzebne ograniczają dochód miasta lub generują niepotrzebne wydatki. Wyszło, że w kasie miasta mielibyśmy prawie 180 mln zł więcej. Przykład może nie najkosztowniejszy, ale pierwszy z brzegu: Kraków zaprasza rodziny repatriantów. Zasada jest taka, że jeżeli zaprosimy rodzinę, ale nie wskażemy jej konkretnie z nazwiska, to miasto zapewnia tylko mieszkanie, a już za utrzymanie płaci budżet państwa. Jeżeli natomiast wskażemy konkretną rodzinę, to całe koszty przyjmujemy na siebie. Może mi Państwo odpowiedzą, dlaczego radni uparcie kierują zaproszenia do konkretnych rodzin?
Jak widać przed każdymi wyborami szczególnie łatwo rozdaje się cudze pieniądze. Tak właśnie traktuję odgrażanie się radnych w mediach, że w najbliższym czasie planują wycofać się z już uchwalonych podwyżek. Efekt medialny z pewnością będzie świetny. My będziemy zmuszeni za niego zapłacić. To będzie długi i ciężki miesiąc...
Obiecywanie wszystkim wszystkiego, a swoim kolegom w szczególności kwitnie. Przy czym najłatwiej jest oczywiście obiecać to, co znajduje się w zasięgu ręku i nie wymaga sięgania do własnego portfela: inwestycję na zamówienie (kolegi oczywiście), zmianę uchwały rady miasta, wprowadzenie jakieś ulgi dla jednej grupy, za którą ostatecznie zapłacą wszyscy krakowianie, itd...
Przykład? Proszę bardzo!
6 lipca rada miasta podjęła uchwałę w sprawie stawek za zajęcie pasa drogowego. Poprzednia uchwała tego typu była podjęta w 2004 roku, nic więc dziwnego, że i ceny poszły w górę. Płacić drożej nikt nie lubi, zaprotestowały więc agencje reklamowe, które do tej pory płaciły za reklamę na ulicy np. 0,55 zł dziennie, a teraz zapłacą 2 zł. I cóż się dzieje? Do wiceprzewodniczącej Rady Miasta Krakowa (z Platformy Obywatelskiej) i do Przewodniczącego Komisji Budżetowej RMK (z Platformy Obywatelskiej) przychodzą przedstawiciele agencji reklamowych. Właścicielką jednej z nich jest żona Sekretarza Generalnego (Platformy Obywatelskiej). Efekt? Obietnica pomocy w zmianie uchwały tak, by nowe stawki były zadowalające dla agencji reklamowej.
Inny przykład? Proszę bardzo!
Nie da się dyskutować ze stwierdzeniem, że w Krakowie brakuje żłobków. Konstruując budżet, radni (z Prawa i Sprawiedliwości) zaproponowali wpisanie do budżetu zakup lokalu na żłobek w konkretnym rejonie Krakowa. Tak się stało. Zgłosiła się spółdzielnia mieszkaniowa, zaoferowała lokal, rozpoczęły się negocjacje. Jak łatwo się domyślić niełatwe, bo i cena niezbyt niska - 1,5 mln zł, a i wymagania dla żłobków wysokie. Nie zgadną Państwo, kto pojawił się podczas negocjacji prowadzonych przez urzędników. Na negocjacje przyszedł radny Krakowa (z Prawa i Sprawiedliwości) i przedstawił się jako... przedstawiciel spółdzielni mieszkaniowej.
Poprosiłem służby finansowe urzędu, by zliczyły, ile kosztują nas uchwały Rady Miasta Krakowa. Nie wszystkie oczywiście, tylko te, które niepotrzebne ograniczają dochód miasta lub generują niepotrzebne wydatki. Wyszło, że w kasie miasta mielibyśmy prawie 180 mln zł więcej. Przykład może nie najkosztowniejszy, ale pierwszy z brzegu: Kraków zaprasza rodziny repatriantów. Zasada jest taka, że jeżeli zaprosimy rodzinę, ale nie wskażemy jej konkretnie z nazwiska, to miasto zapewnia tylko mieszkanie, a już za utrzymanie płaci budżet państwa. Jeżeli natomiast wskażemy konkretną rodzinę, to całe koszty przyjmujemy na siebie. Może mi Państwo odpowiedzą, dlaczego radni uparcie kierują zaproszenia do konkretnych rodzin?
Jak widać przed każdymi wyborami szczególnie łatwo rozdaje się cudze pieniądze. Tak właśnie traktuję odgrażanie się radnych w mediach, że w najbliższym czasie planują wycofać się z już uchwalonych podwyżek. Efekt medialny z pewnością będzie świetny. My będziemy zmuszeni za niego zapłacić. To będzie długi i ciężki miesiąc...
piątek, 2 września 2011
Rzucanie kamieniem
Radny Grzegorz Stawowy jak zwykle wie najlepiej. Wczoraj na antenie Radia Kraków zechciał wyrazić pogląd, że nakazałem pracownikom ZIKiT-u zebrać podpisy poparcia pod kandydaturą prof. Włodzimierza Roszczynialskiego do Senatu. Całą sytuację oczywiście nie omieszkał nazwać „niemoralną”.
Muszę przyznać, że z tym ostatnim zdaniem pana radnego się zgodzę. Zbieranie podpisów w jakimkolwiek urzędzie jest niedopuszczalne i jeżeli taka praktyka miała miejsce, to nie stało się to ani za moją wiedzą, ani tym bardziej zgodą. Sam wielokrotnie podkreślałem, że w żaden sposób nie zamierzam powiązać inicjatywy „Obywatele do Senatu” z działaniem Urzędu Miasta Krakowa. Na wszystkie spotkania jeździłem zawsze za własne pieniądze i w czasie urlopu.
Jeżeli ktoś z własnej inicjatywy i w dobrej wierze chciał pomóc kandydatowi na senatora, ale w rezultacie zachował się głupio, bezmyślnie i niedopuszczalnie to powinien ponieść tego konsekwencje. Powinna się też tym przypadkiem zająć Państwowa Komisji Wyborcza. Od razu jednak dodam – za zbieranie podpisów nie zamierzam pracownicy ZIKIT-u ani zastrzelić, ani poćwiartować, choć najwyraźniej oczekują tego ode mnie dziennikarze Gazety Wyborczej.
Zajadłość Gazety Wyborczej w udowadnianiu mi, że to ja jestem przyczyną wszystkich nieszczęść nie jest mnie już w stanie zdziwić. Nie zgadzam się jednak, by przy okazji deprecjonować ludzi, którzy postanowili włączyć się w ideę izby samorządowej i swoim doświadczeniem wspierać działania miast.
W rozmowie z dziennikarzem Radia Kraków Grzegorz Stawowy zechciał z satysfakcją stwierdzić o „Obywatelach do Senatu”, że „mamy do czynienia z pierwszym potknięciem tej inicjatywy”.
Dziś, gdy wiemy już, że były szef radnego Stawowego - Janusz Sepioł, startujący z list PO do Senatu, zbierał podpisy pod swoją kandydaturą w Urzędzie Marszałkowskim, chętnie usłyszałbym komentarz w wykonaniu pana radnego. Może coś w stylu, że to niemoralne zachowanie, a PO zaliczyła i rozliczy potknięcie?
Muszę przyznać, że z tym ostatnim zdaniem pana radnego się zgodzę. Zbieranie podpisów w jakimkolwiek urzędzie jest niedopuszczalne i jeżeli taka praktyka miała miejsce, to nie stało się to ani za moją wiedzą, ani tym bardziej zgodą. Sam wielokrotnie podkreślałem, że w żaden sposób nie zamierzam powiązać inicjatywy „Obywatele do Senatu” z działaniem Urzędu Miasta Krakowa. Na wszystkie spotkania jeździłem zawsze za własne pieniądze i w czasie urlopu.
Jeżeli ktoś z własnej inicjatywy i w dobrej wierze chciał pomóc kandydatowi na senatora, ale w rezultacie zachował się głupio, bezmyślnie i niedopuszczalnie to powinien ponieść tego konsekwencje. Powinna się też tym przypadkiem zająć Państwowa Komisji Wyborcza. Od razu jednak dodam – za zbieranie podpisów nie zamierzam pracownicy ZIKIT-u ani zastrzelić, ani poćwiartować, choć najwyraźniej oczekują tego ode mnie dziennikarze Gazety Wyborczej.
Zajadłość Gazety Wyborczej w udowadnianiu mi, że to ja jestem przyczyną wszystkich nieszczęść nie jest mnie już w stanie zdziwić. Nie zgadzam się jednak, by przy okazji deprecjonować ludzi, którzy postanowili włączyć się w ideę izby samorządowej i swoim doświadczeniem wspierać działania miast.
W rozmowie z dziennikarzem Radia Kraków Grzegorz Stawowy zechciał z satysfakcją stwierdzić o „Obywatelach do Senatu”, że „mamy do czynienia z pierwszym potknięciem tej inicjatywy”.
Dziś, gdy wiemy już, że były szef radnego Stawowego - Janusz Sepioł, startujący z list PO do Senatu, zbierał podpisy pod swoją kandydaturą w Urzędzie Marszałkowskim, chętnie usłyszałbym komentarz w wykonaniu pana radnego. Może coś w stylu, że to niemoralne zachowanie, a PO zaliczyła i rozliczy potknięcie?
Subskrybuj:
Posty (Atom)