czwartek, 14 lutego 2013

Kraków zauważony

Ubiegły tydzień przyniósł dwie bardzo dobre wiadomości dla Krakowa. Po pierwsze znaleźliśmy się w pierwszej dziesiątce miast na świecie najbardziej atrakcyjnych dla inwestycji z sektora outsourcingowego. Druga – równie ważna dla naszego miasta – Muzeum Historyczne Miasta Krakowa zostało jako jedyne muzeum w kraju dostrzeżone przez sektor biznesu i umieszczone na liście Diamentów Forbesa - czyli wykazie przedsiębiorstw najszybciej zwiększających swoją wartość. Ktoś mógłby pomyśleć, że to nie jest informacja ważna dla przeciętnego mieszkańca miasta. Nic bardziej mylnego.
Zacznijmy od konkretów: z zestawienia "Tholons Top outsourcing cities 2013" wynika, że Kraków wszedł do pierwszej dziesiątki miast jako pierwsze miasto z Europy Środkowej. Pozostałe dwa polskie miasta uwzględnione w rankingu znalazły się dużo dalej – Warszawa na 36 miejscu, a Wrocław na 75. Autorzy rankingu wzięli pod uwagę takie kryteria jak m. in wykształcenie pracowników na danym rynku pracy, dostępną infrastrukturę, ryzyko inwestycyjne i jakość życia. Mógłby się ktoś zapytać: co jako mieszkaniec miasta mam z takiego rankingu? Odpowiedź wbrew pozorom jest prosta: do tej chwili firmy, które zdecydowały się zainwestować w Krakowie stworzyły prawie 26 tysięcy miejsc pracy! Tyle osób mogło zostać w naszym mieście, zamiast szukać zatrudnienia gdzieś w świecie. Zarobione pieniądze wydają w Krakowie, co z kolei innym pozwala na zarobek. Dlatego trochę się dziwię, że krakowskie gazety poświęciły tej  informacji po kilka zdań.
Sprawa druga – wyróżnienie działalności naszego miejskiego muzeum. Proszę zauważyć, że nauczyliśmy się myśleć o instytucjach kultury jak o skarbonkach bez dna. Ileż to razy w trakcie prac nad utworzeniem oddziału muzeum pod Rynkiem Głównym czy wystawy w Fabryce Schindlera słyszałem, że miasta na to nie stać. Okazuje się jednak, że współczesne wystawy, które zawierają olbrzymią dawkę wiedzy, ale podaną w sposób nowoczesny i atrakcyjny dla ludzi przyzwyczajonych do czerpania informacji nie z książek, ale z internetu, mogą na siebie zarobić. Co więcej – mogą być powodem, dla którego ci, którzy widzieli już Wawel i Sukiennice po raz kolejny wrócą do naszego miasta. Przy ostatniej dyskusji o smogu, spotkałem się z zarzutem, że bardziej zależy mi na turystyce niż na mieszkańcach. A czymże jest rozwój turystyki, jak nie dbałością o mieszkańców. Czas, by ci, którzy patrzą na turystów jak na dopust boży i traktują ich jako konkurencję dla krakowian wreszcie zrozumieli, że między liczbą turystów odwiedzjących Kraków, a zamożnością mieszkańców miasta jest powiązanie. Dzięki 9 milionom turystów odwiedzjącym miasto wielu krakowian ma pracę nie tylko w hotelarstwie, ale w branży gastronomicznej, w handlu itd. Bez tej pracy wyjeżdżaliby z miasta, nie płacili tutaj podatków, korzystali z pomocy opieki społecznej i nie robili zakupów w osiedlowym sklepiku. Powiązanie niby proste, a jednak dla wielu ciągle nie do pojęcia…

piątek, 1 lutego 2013

W teorii każdy jest wybitny…

Skoro pani radna Małgorzata Jantos wywołała mnie do tablicy na swoim blogu w sprawie wycofania uchwał likwidujących szkoły, zmuszony jestem odpowiedzieć na jej zaczepkę.
Pani radna lubi powoływać się na swoje wieloletnie doświadczenie w pracy samorządowej. Powinna więc sporo wiedzieć na temat uchwalania budżetu i na temat tego, ile ma do powiedzenia prezydent, kiedy radni się uprą i wpiszą do budżetu budowę dwóch stadionów. Po prostu musi to wykonać. A na zdanie pani radnej „mógł się postarać przekonać innych” mam tylko jedną odpowiedź: mogła się Pani postarać przekonać swoich kolegów do reformy oświaty.
Zarzuca mi pani radna, że wycofanie przed sesją uchwał, co do których miałem stuprocentową gwarancję, że radni ich nie przegłosują to „licytacja dobroczynności”. Pani zdaniem powinienem był pozwolić na wielogodzinne popisy oratorskie wszystkich, którzy chcieliby się przy tej okazji wypromować? Po co? Po to, żeby po kilku godzinach awantury, kłamstw i krzyków przekonać się, że wróciliśmy do puntu wyjścia? Proszę mi wierzyć, że ta dyskusja nic nowego do tematu by nie wniosła. Nie szkoda na nią czasu? I czy przypadkiem słowa, które padłyby w tej jatce nie utrudniłyby rzeczowego powrotu do tematu szkół?
Przykro mi, ale to nie ja ograłem panią radną i nie ja zostawiłem ją na lodzie. Przede wszystkim na lodzie zostawiła ją ta część kolegów radnych, którzy ogólnie są za zmianami, ale znajdą tysiąc powodów, dla których w konkretnym przypadku ręki w głosowaniu nie zamierzają podnosić. Tak już było i z reformą finansów, i z reformą oświaty w ubiegłym roku, i z reformą MDK-ów… Więc proszę nie mieć do mnie pretensji, że została Pani sama. To nie moja wina, że w ramach jednego klubu można mieć aż tak rozbieżne opinie na – jakby nie patrzyć - zasadnicze sprawy. Może zanim napisze Pani pod moim adresem coś o odwadze, odpowiedzialności i potrzebie oszczędzania, rozejrzy się Pani najpierw wokoło.
Muszę uczciwie też stwierdzić, że w kilku przypadkach jestem przekonany, iż zaniechanie likwidacji szkoły było dobrym krokiem. Jeżeli widzę, że w pobliżu szkoły przybędzie ok. 20 tysięcy mieszkańców nowych bloków, to uznaję sensowność argumentu, że za kilka lat problem braku dzieci przestanie tam istnieć. Jeżeli słyszę od pedagogów, że antagonizmy „kibicowskie” pomiędzy dwoma szkołami, które mają zostać połączone są tak wielkie, że nie potrafą mi zagwarantować, że nie dojdzie do nieszczęścia, to - obojętnie co myślę o tym argumencie - nie zamierzam brać tego na swoje sumienie, tylko wolę poszukać innego rozwiązania. A pani radna ma ochotę wziąć za to odpowiedzialność?
Na koniec warto jeszcze podkreślić jedno: zarządzanie miastem, które ma 750 tysięcy mieszkańców, to nie to samo co zapisywanie swoich przemyśleń i wyobrażeń na temat zarządzania na blogu. To tylko w teorii wszystko jest tak proste, jak się pani radnej wydaje.

Nie zmarnować zaangażowania

Rodzice uczniów i nauczyciele jedenastu szkół czekali z niecierpliwością na decyzje, które zapadły w ostatnią środę na sesji rady miasta. I chociaż ostatecznie zlikwidowane zostaną jedynie dwie szkoły, to nie maja racji ci, którzy mówią o porażce reformy. Liczę, że dyrektorzy szkół, które były typowane do zamknięcia wprowadzą w życie swoje plany i obietnice, i zamienią się one w placówki, nie tylko bardzo dobrze kształcące uczniów, ale i doskonale zarządzane.
Ostatnie tygodnie poświęciłem na wizyty w placówkach typowanych do zamknięcia lub likwidacji. Wcześniej braliśmy pod uwagę przede wszystkim bardzo obiektywne kryteria, jak np. wyniki nauczania, stan budynku, czy popularność wśród rodziców. Wizyty w szkołach stały się okazją, by przyjrzeć się każdej szkole trochę szerzej i porozmawiać z dyrektorem. Muszę przyznać, że w kilku wypadkach wyszedłem z mocnym przekonaniem, że tej właśnie szkole należy dać szansę. Choćby w takim przypadku, gdy dyrektor objął stanowisko we wrześniu i miał zbyt mało czasu, żeby zrealizować plan naprawczy. Inny przypadek, to sytuacja, gdy z szacunków wydziału architektury wynika, że w niedługim czasie w okolicy wyrośnie spore osiedle, więc szkoła w przyszłości się zapełni.
Postanowiłem też w środę wycofać z obrad rady miasta uchwały dotyczące tych placówek, co do których miałem absolutną pewność, że z różnych względów radni nie zgodzą się na likwidację. Po tyle spotkaniach i dyskusjach, które odbyliśmy, kontynuowanie tego tematu na sesji nie miało żadnego sensu.
Powraca pytanie, czy miasto wycofuje się z reformy edukacji. Odpowiedź jest jasna: przed kontynuowaniem rozpoczętej w ubiegłym roku reformy szkół nie ma ucieczki. Spada liczba uczniów, nie zmienia się znacząco liczba szkół, a koszt oświaty to ponad miliard złotych, czyli 1/3 całego budżetu miasta i ciągle rośnie. Prace nad reformą będą trwały nadal. Nie oznacza to jedynie likwidacji, ale i łączenie placówek, czy lepsze wykorzystanie szkolnych budynków.
Doceniam zaangażowanie pedagogów i rodziców, z którym spotkałem się w ostatnich tygodniach. Wierzę, że nie pójdzie ono na marne, a protesty, przerodzą się we wspólną pracę na rzecz szkoły – by lepiej kształciła uczniów i była lepiej zarządzana.